44
W owym czasie nadszedł nareszcie piątek. Nawet się nie
spostrzegłam. Wszystko wydarzało się ostatnio tak szybko i prawie bez mojego
udziału. Bilet dla Mani: załatwiono, pieniądze od Euzebiusza: wyciągnięto,
walizki, torby i inne kuferki: zapakowano, taksówka: zamówiono... Jednym słowem
wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Osoby ściśle
zainteresowane zostały w porę uprzedzone, iż termin wyjazdu przypada na godzinę
7.10, piątkowego poranka.
Jakoś nie
mogłam spać. Wszystko wydawało mi się tak cholernie niepoukładane, że prawie całą noc zastanawiałam
się, co też mogłoby się posypać tuż przed przestąpieniem progu przedziału klasy
drugiej. Trudno, taka już widać jestem, że staram się szukać wielkiej dziury w
świeżo wybudowanym moście. Kiedy się już zmęczyłam tym oczekiwaniem na
najgorsze myśli, zasnęłam płytkim snem. To trwało jakieś półtorej godziny, po
czym rozdzwoniły się telefony...
- Lusia?! A dlaczego ty jeszcze nie śpisz? Dlaczego nie
przygotowujesz się do wyjazdu? O siódmej masz pociąg, a jeszcze
leżysz i śpisz?! Co to ma znaczyć! Ja stanowczo protestuję! Natychmiast
wstawaj! Znając ciebie możesz mieć problem ze zdążeniem w trzy godziny! Zaraz
zadzwonię znowu i sprawdzę...
- Za chwilę też będę cię bardzo kochać, Mamusiu. Do zobaczenia.
Powinnam się
była tego domyślić, że moja ukochana rodzicielka nie da mi spokoju nawet w dniu
wyjazdu. Była chyba 4.09, kiedy zdecydowałam zdrzemnąć się jeszcze momencik.
Nic z tego, znowu telefon.
- Luśka?! Tu mówi ojciec. Matka właśnie powiedziała mi, że
jeszcze jesteś w łóżku. Jak ty się zachowujesz! Jesteś chyba nieodpowiedzialna!
Przecież za niedługo masz pociąg do Wiednia. Musisz się jeszcze umyć, ubrać,
przygotować dziecko do podróży! Co ty sobie wyobrażasz, kochana córko?! Nie
możesz tak lekceważąco podchodzić do sprawy! To jest zwyczajna głupota!
Natychmiast wstawaj! Bierz się do roboty! Zaraz...
- Tylko nie próbuj zaraz dzwonić i sprawdzać! Wystarczy, że
Matka ma taki zamiar! Ja jestem dorosła i potrafię sobie w życiu dać radę! Nie
potrzebuję waszej obronnej ręki. Dziękuję za troskę i do zobaczenia na peronie.
Pa – i odłożyłam komórkę gdzieś na łóżko.
Po tym
telefonie nie było mowy o jakimś tam spaniu czy coś tam. Była 4.21. Zwlekłam
się zatem, wkurzona jak jasny piernik, i poszłam załatwić najpilniejsze
potrzeby fizjologiczne. Ciekawe, że jak jestem w toalecie, nigdy nie zadzwoni
telefon. Nikt nie da mi tej satysfakcji, że mogę go bezkarnie zignorować.
Niestety, widać tak mam mieć. Wyszłam z przybytku świętego spokoju, okraszając
go jakimś konwaliowym psikadłem, po czym usłyszałam dźwięk alarmu w telefonie.
Fakt, zrobiła się już 4.30. Należało faktycznie zabrać się za organizację
wymarszu.
- Mania, wstawaj kochanie. Jest w pół do piątej. Musimy się
zbierać. Do dworca kawałek. Mamy o szóstej taksówkę. Do tego czasu trzeba się
wybrać.
- Yyyghmmmhhhrrghkm...Zaraz,
jeszcze...minutkęęęęęe....uuuaaa.
- Nie ma minutkę! Natychmiast wstawaj. Masz teraz wolną
łazienkę, możesz iść się umyć. Ja w tym czasie spreparuję prowizoryczne
śniadanko. – dodałam z uśmiechem.
- Ojejku, noooo... Dobra, dobra. Już się ruszam.
Tym
pozytywnym akcentem zakończyła się rozmowa matki z córką. Rzeczywiście poszła
do łazienki, a ja zdecydowałam się na smarowanie pieczywa.
Około
piątej, z talerzem kanapek i dzbankiem kawy na tacy, wtłoczyłam się do salonu.
Chwilę później pojawiła się Mania. Jadłyśmy w milczeniu i w jednoczesnym
pośpiechu. Przecież ja także musiałam zrobić z sobą względny porządek. Po
śniadaniu wzięłam prysznic, umyłam włosy, wysuszyłam włosy, uczesałam włosy,
uprasowałam koszulkę, ubrałam koszulkę, zapakowałam kilka kanapek na drogę,
ubrałam spodnie (wygodne, a jakże), przygotowałam torby, spakowałam paszporty,
zakręciłam wodę w pralce i zmywarce, zakręciłam gaz, wyłączyłam komputer,
telefon i telewizory, w ogóle wyłączyłam cały prąd i inne media zawarte w moim
domu, po czym nastała za kwadrans szósta.
- Mania, pospiesz się! Jest za kwadrans szósta!
- Dobra, zbiorę jeszcze muzę i lecimy!
- W porządku.
O szóstej
znalazłyśmy się przed zamkniętym na wszystkie cztery spusty domem, gdzie stała
także taksówka.
- Czy Panie mają zamiar to wszystko zabrać? Trzeba było
zadzwonić po wóz bagażowy...
- Niechże pan nie przesadza, na litość boską. Chyba te kilka
walizek nie stanowią problemu dla pańskiego Mondeo.
- W zasadzie nie... Dobra, zaczynamy ładować.
- Cieszę się.
No i
pojechałyśmy, razem z naszym panem kierowcą, na główny dworzec kolejowy w
Krakowie. Jazda w taksówce z córką i torbami na nogach, między nogami, między
rękami i w ogóle wszędzie nie należy do niezwykle przyjemnych przeżyć, dlatego
też zatrzymanie się pojazdu na parkingu przy ulicy Topolowej potraktowałam jako
wybawienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz