53
Przegrzebałam pół mojej tymczasowej szafy, by wreszcie
zdecydować się na pierwszy kostium, jaki z niej wyjęłam. To zajęło mi dziesięć
minut. Na szczęście zdążyłam się jako tako umalować, przyczesać włosy.
Pomyślałam sobie, że to dobrze, że po powrocie wzięłam prysznic. W przeciwnym
razie nie miałabym najmniejszych szans na to, by zmieścić się w czasie.
Zabrałam torebkę, pieniądze, zamknęłam mieszkanie (w sumie to nie wiem, po co,
skoro i tak zamek jest zatrzaskowy) i wsiadłam do windy. Na dole rozejrzałam
się, ale żadnego mercedesa nie widziałam, tym bardziej żadnego czerwonego. Na
parkingu stał cały jeden czerwony pojazd i bynajmniej nie był to samochód, a
jedynie skuter. Po ulicy przemknął także czerwony autobus i to by było na tyle.
Trochę mnie to zdenerwowało, ale coś kazało mi podejść do drogi. W tym czasie
zaczęłam się także zastanawiać, skąd Maciek mógłby znać mój tutejszy adres, bo
nie przypominam sobie, bym mu go podała. Chociaż, ze mną różnie bywa i
zasadniczo niczego nie da się jednoznacznie wykluczyć. W każdym razie coś mnie
pociągnęło na ulicę.
Ku mojemu
zaskoczeniu, jakieś 200
metrów dalej, zamajaczył czerwony mercedes. „Ten
ciamajdek pomylił budynki i pojechał pod 8.!” – pomyślałam i wybuchłam
śmiechem. Za chwilę zadzwonił:
- Może jestem upierdliwy, ale spektakl zaczyna się o
konkretnej godzinie. Gdzie więc się podziewasz?
- Aj tam, nie dramatyzuj… Zdążymy, spokojna twoja
rozczochrana. Ale tak na przyszłość: w Wiedniu mieszkam w bloku numer 6, a nie 8.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Zastanawiałam się, jak ją
szybko przerwać bo wiedziałam, że się do błędu wprost nie przyzna.
- O, kurczak… Pomyliłem, przepraszam. Zaraz podjadę we
właściwe miejsce. Przepraszam Cię, już jadę.
No cóż,
każdemu zdarza się zbłądzić, pomylić. Ja też się pomyliłam, ale czy to moja
wina, że po raz pierwszy trafiam na gościa, który przyznaje się od razu do
błędu? Poczekam sobie na niego.
- Witaj, Lu. Dawno się nie widzieliśmy.
- Masz rację, zaledwie od jakichś dwóch miesięcy, może z małą
nawiązką. Co u Ciebie?
- Nie, przecież nie będziemy rozmawiać o mnie, tylko o Tobie.
Jak sobie radzisz z pracą?
- Na ogół nie narzekam, chociaż kiedy czasami wracam do domu
z kilogramami makulatury mam ochotę uciec na Sri Lankę i sprzedawać tam
nadmuchiwane banany.
- Całkiem sensowne podejście, moja droga. Nigdy nie słyszałem
jeszcze o nadmuchiwanych bananach. A będzie Cię tam można jakoś odwiedzić
kiedyś?
- Ha, to zależy, czy będziesz dzisiaj grzeczny i czy twoje
sprawowanie będzie odpowiednie.
- Tak jest, pani profesor.
- A tak poważnie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Czyżbym Ci
podawała adres?
- Szczerze powiedziawszy to nie. Wiesz, mam tutaj znajomą
sekretarkę, Erikę, i tak jakoś… Wyciągnąłem z niej twoje namiary za dobrą kawę.
- Ty łapówkarzu cholerny! Erikę tutaj kawą przekupujesz? Hmm…
No, ale dobra. Podstawowa ciekawość zaspokojona. Teraz czas zejść głębiej. Na
co idziemy do opery?
- Na „Upiora…”. Coś jeszcze chcesz koniecznie teraz wiedzieć?
- Ach, na „Upiora…”. Dobrze, to już mamy. Może bym tak jeszcze
zapytała, czy… albo zresztą nie. Reszta niech zostanie w tajemnicy.
- W porządku, jak sobie pani szanowna życzy.
Takim oto
sposobem przerwaliśmy naszą konwersację będąc już prawie w centrum. Nie miałam
w zasadzie ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, a poza tym zaczęłam się
zastanawiać, skąd ten człowiek wie, że ja ubóstwiam, kocham nad życie i wręcz
niemoralnie uwielbiam „Upiora w Operze”? Ciekawość kobiety nie zna granic,
jednakże kobieta zna granice, które jest w stanie jakoś pojąć…
Szczerze
powiedziawszy byłam trochę głodna i myślałam, że przed spektaklem pójdziemy
zjeść. Pomyliłam się, trudno. Musiałam się zadowolić jedynie kawałkiem gorącego
strudla, który załatwił dokumentnie moje, wcześniej już podrażnione gorącą
herbatą, wargi. Jak więc widać człowiek jest w stanie wiele przetrwać i wiele
wycierpieć w obliczu klęski głodowej. Maciej odebrał bilety, odprowadził mój
płaszczyk do szatni, po czym mogliśmy już dystyngowanym krokiem skierować się
schodami ku balkonowi środkowemu, gdyż tam wskazał nam drogę uroczy, młody
pracownik obsługi. Usiedliśmy, no i się powoli zaczęło…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz