piątek, 22 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 53

53

Przegrzebałam pół mojej tymczasowej szafy, by wreszcie zdecydować się na pierwszy kostium, jaki z niej wyjęłam. To zajęło mi dziesięć minut. Na szczęście zdążyłam się jako tako umalować, przyczesać włosy. Pomyślałam sobie, że to dobrze, że po powrocie wzięłam prysznic. W przeciwnym razie nie miałabym najmniejszych szans na to, by zmieścić się w czasie. Zabrałam torebkę, pieniądze, zamknęłam mieszkanie (w sumie to nie wiem, po co, skoro i tak zamek jest zatrzaskowy) i wsiadłam do windy. Na dole rozejrzałam się, ale żadnego mercedesa nie widziałam, tym bardziej żadnego czerwonego. Na parkingu stał cały jeden czerwony pojazd i bynajmniej nie był to samochód, a jedynie skuter. Po ulicy przemknął także czerwony autobus i to by było na tyle. Trochę mnie to zdenerwowało, ale coś kazało mi podejść do drogi. W tym czasie zaczęłam się także zastanawiać, skąd Maciek mógłby znać mój tutejszy adres, bo nie przypominam sobie, bym mu go podała. Chociaż, ze mną różnie bywa i zasadniczo niczego nie da się jednoznacznie wykluczyć. W każdym razie coś mnie pociągnęło na ulicę.
            Ku mojemu zaskoczeniu, jakieś 200 metrów dalej, zamajaczył czerwony mercedes. „Ten ciamajdek pomylił budynki i pojechał pod 8.!” – pomyślałam i wybuchłam śmiechem. Za chwilę zadzwonił:
- Może jestem upierdliwy, ale spektakl zaczyna się o konkretnej godzinie. Gdzie więc się podziewasz?
- Aj tam, nie dramatyzuj… Zdążymy, spokojna twoja rozczochrana. Ale tak na przyszłość: w Wiedniu mieszkam w bloku numer 6, a nie 8.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Zastanawiałam się, jak ją szybko przerwać bo wiedziałam, że się do błędu wprost nie przyzna.
- O, kurczak… Pomyliłem, przepraszam. Zaraz podjadę we właściwe miejsce. Przepraszam Cię, już jadę.
            No cóż, każdemu zdarza się zbłądzić, pomylić. Ja też się pomyliłam, ale czy to moja wina, że po raz pierwszy trafiam na gościa, który przyznaje się od razu do błędu? Poczekam sobie na niego.
- Witaj, Lu. Dawno się nie widzieliśmy.
- Masz rację, zaledwie od jakichś dwóch miesięcy, może z małą nawiązką. Co u Ciebie?
- Nie, przecież nie będziemy rozmawiać o mnie, tylko o Tobie. Jak sobie radzisz z pracą?
- Na ogół nie narzekam, chociaż kiedy czasami wracam do domu z kilogramami makulatury mam ochotę uciec na Sri Lankę i sprzedawać tam nadmuchiwane banany.
- Całkiem sensowne podejście, moja droga. Nigdy nie słyszałem jeszcze o nadmuchiwanych bananach. A będzie Cię tam można jakoś odwiedzić kiedyś?
- Ha, to zależy, czy będziesz dzisiaj grzeczny i czy twoje sprawowanie będzie odpowiednie.
- Tak jest, pani profesor.
- A tak poważnie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Czyżbym Ci podawała adres?
- Szczerze powiedziawszy to nie. Wiesz, mam tutaj znajomą sekretarkę, Erikę, i tak jakoś… Wyciągnąłem z niej twoje namiary za dobrą kawę.
- Ty łapówkarzu cholerny! Erikę tutaj kawą przekupujesz? Hmm… No, ale dobra. Podstawowa ciekawość zaspokojona. Teraz czas zejść głębiej. Na co idziemy do opery?
- Na „Upiora…”. Coś jeszcze chcesz koniecznie teraz wiedzieć?
- Ach, na „Upiora…”. Dobrze, to już mamy. Może bym tak jeszcze zapytała, czy… albo zresztą nie. Reszta niech zostanie w tajemnicy.
- W porządku, jak sobie pani szanowna życzy.
            Takim oto sposobem przerwaliśmy naszą konwersację będąc już prawie w centrum. Nie miałam w zasadzie ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, a poza tym zaczęłam się zastanawiać, skąd ten człowiek wie, że ja ubóstwiam, kocham nad życie i wręcz niemoralnie uwielbiam „Upiora w Operze”? Ciekawość kobiety nie zna granic, jednakże kobieta zna granice, które jest w stanie jakoś pojąć…
            Szczerze powiedziawszy byłam trochę głodna i myślałam, że przed spektaklem pójdziemy zjeść. Pomyliłam się, trudno. Musiałam się zadowolić jedynie kawałkiem gorącego strudla, który załatwił dokumentnie moje, wcześniej już podrażnione gorącą herbatą, wargi. Jak więc widać człowiek jest w stanie wiele przetrwać i wiele wycierpieć w obliczu klęski głodowej. Maciej odebrał bilety, odprowadził mój płaszczyk do szatni, po czym mogliśmy już dystyngowanym krokiem skierować się schodami ku balkonowi środkowemu, gdyż tam wskazał nam drogę uroczy, młody pracownik obsługi. Usiedliśmy, no i się powoli zaczęło…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz