poniedziałek, 4 listopada 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 45

45

Wywlekłyśmy, z marną pomocą naszego kierowcy, wszelkie pakunki z samochodu, uregulowałyśmy rachunek używając w tym celu resztki pozostawionych złotówek, po czym bez asysty podążyłyśmy na peron. Trwało to trochę, głównie ze względu na to, iż zapachy dobywające się z poczekalni w tunelu... A nie wiem, jak on się nazywa, bo nigdzie tego nie napisali. Z trudem wytrzymując atmosferę windy wjechałyśmy na peron drugi, skąd o godzinie 7.10 miał odjechać nasz pociąg. Po chwili pojawiła się Agata.
- Co, już na peronie. A ja miałam nadzieję być tu przed Wami. Jak tam, Mania, cieszysz się z wyjazdu, prawda?
- W zasadzie tak. Zobaczy się ciekawe miejsca, poszaleje się trochę... Będzie fajnie.
- Z całą pewnością. A Ty jak się czujesz?
- Wspaniale. Zostawiam Was wprawdzie, ale za to jadę po dużą kasę. Mam tylko nadzieję, że w tak zwanym międzyczasie nic złego się nie wydarzy...
- TY! Ty weź wypluj to słowo i umyj usta mydłem! Nic się nie zdarzy, wszystko będzie w jak najlepszym porządku! Rozumiesz to?!
- No niby że rozumiem, ale jednak niesmak zostaje. Nieważne zresztą! Teraz liczy się tylko to, że wyjeżdżam i że mam zamiar bawić się świetnie. Ciekawe, gdzie są moi rodzice...
- Mamo, mogę zadzwonić do babci.
- Dzwoń, skarbie. Znając ich mogą się z powodzeniem spóźnić.
- Mareczku, pomóż Luśce wrzucić torby do pociągu.
- Agatka...przecież jeszcze nie ma żadnego pociągu.
- No faktycznie...
            Postanowiłam usiąść. Po co stać jak kołek na peronie, gdy można rozwalić się na wygodnej, drewnianej ławeczce peronowej. W tym czasie moje kochane i jedyne dziecko dzwoniło do mojej matki i robiło jej awanturę, że jeszcze nie stawiła się, aby wyprawić nas w podróż.
            Kiedy wszyscy już zebrali się przed wagonem, Marek wtaszczył nasze pakunki do wnętrza przedziału i był na tyle miły, żeby je dodatkowo rozlokować na półkach, mama się wypłakała, a ojciec skończył prawić mi morały w stylu: „pamiętaj, że...” albo „wiesz, że gdybym był na twoim miejscu, to wtedy...” (co mnie osobiście właściwie nie obeszło), Agata mało mnie nie udusiła, a Mani nie zgniotła na placuszek, skierowałyśmy się do pociągu, gdyż na zegarze peronowym widniała godzina 7.08. W związku z tym należało zająć miejsce i czekać na odjazd. Jednakże coś jeszcze kazało mi chwilę zaczekać.  Z drugiego końca peronu zbliżała się jakaś postać, która machała do mnie ręką. Nie wiem, dlaczego nie wołała, ale w tej akurat chwili nie miałam najmniejszego pojęcia, któż to mógł, do cholery, być. Na wszelki wypadek zatrzymałam się na schodkach i czekałam.
            Po chwili okazało się, że to jest „mój” Twist. Zrobiło mi się dziwnie lekko na serduchu, bo nie wiedziałam, dlaczego nie przyszedł. Teraz go widziałam, bo stał obok mnie. Złapał mnie za rękę i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu i że wrócisz w całości. Do szybkiego zobaczenia, Lu.
- Ja także mam taką nadzieję. Do widzenia, Maczu Twiście...
- Do widzenia – i pocałował.
            Wszystko byłoby dobrze, gdyby pocałował normalnie. Znaczy on pocałował normalnie, ale tak pocałował, jak nie powinien pocałować po prostu. Byłam w totalnym szoku. Pociąg ruszył, ja trzasnęłam drzwiami, wlazłam do przedziału, gdzie moja córka wyraźnie czekała na odpowiedni moment. Kiedy obaliłam się na siedzenie, powiedziała krótko:
- Skoro cię pocałował, to nie dlatego, ze mu się cholernie nudziło. Chyba pasowalibyście do siebie. Przemyśl to sobie i wiedz, że cię zwyczajnie popieram.
- Dzięki, córeczko...
            Tym oto słodkim akcentem rozpoczęła się nasza podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz