45
Wywlekłyśmy, z marną pomocą naszego kierowcy, wszelkie
pakunki z samochodu, uregulowałyśmy rachunek używając w tym celu resztki
pozostawionych złotówek, po czym bez asysty podążyłyśmy na peron. Trwało to
trochę, głównie ze względu na to, iż zapachy dobywające się z poczekalni w
tunelu... A nie wiem, jak on się nazywa, bo nigdzie tego nie napisali. Z trudem
wytrzymując atmosferę windy wjechałyśmy na peron drugi, skąd o godzinie 7.10
miał odjechać nasz pociąg. Po chwili pojawiła się Agata.
- Co, już na peronie. A ja miałam nadzieję być tu przed Wami.
Jak tam, Mania, cieszysz się z wyjazdu, prawda?
- W zasadzie tak. Zobaczy się ciekawe miejsca, poszaleje się
trochę... Będzie fajnie.
- Z całą pewnością. A Ty jak się czujesz?
- Wspaniale. Zostawiam Was wprawdzie, ale za to jadę po dużą
kasę. Mam tylko nadzieję, że w tak zwanym międzyczasie nic złego się nie
wydarzy...
- TY! Ty weź wypluj to słowo i umyj usta mydłem! Nic się nie
zdarzy, wszystko będzie w jak najlepszym porządku! Rozumiesz to?!
- No niby że rozumiem, ale jednak niesmak zostaje. Nieważne
zresztą! Teraz liczy się tylko to, że wyjeżdżam i że mam zamiar bawić się
świetnie. Ciekawe, gdzie są moi rodzice...
- Mamo, mogę zadzwonić do babci.
- Dzwoń, skarbie. Znając ich mogą się z powodzeniem spóźnić.
- Mareczku, pomóż Luśce wrzucić torby do pociągu.
- Agatka...przecież jeszcze nie ma żadnego pociągu.
- No faktycznie...
Postanowiłam
usiąść. Po co stać jak kołek na peronie, gdy można rozwalić się na wygodnej,
drewnianej ławeczce peronowej. W tym czasie moje kochane i jedyne dziecko
dzwoniło do mojej matki i robiło jej awanturę, że jeszcze nie stawiła się, aby
wyprawić nas w podróż.
Kiedy
wszyscy już zebrali się przed wagonem, Marek wtaszczył nasze pakunki do wnętrza
przedziału i był na tyle miły, żeby je dodatkowo rozlokować na półkach, mama
się wypłakała, a ojciec skończył prawić mi morały w stylu: „pamiętaj, że...”
albo „wiesz, że gdybym był na twoim miejscu, to wtedy...” (co mnie osobiście
właściwie nie obeszło), Agata mało mnie nie udusiła, a Mani nie zgniotła na
placuszek, skierowałyśmy się do pociągu, gdyż na zegarze peronowym widniała
godzina 7.08. W związku z tym należało zająć miejsce i czekać na odjazd.
Jednakże coś jeszcze kazało mi chwilę zaczekać. Z drugiego końca peronu
zbliżała się jakaś postać, która machała do mnie ręką. Nie wiem, dlaczego nie wołała,
ale w tej akurat chwili nie miałam najmniejszego pojęcia, któż to mógł, do
cholery, być. Na wszelki wypadek zatrzymałam się na schodkach i czekałam.
Po chwili
okazało się, że to jest „mój” Twist. Zrobiło mi się dziwnie lekko na serduchu,
bo nie wiedziałam, dlaczego nie przyszedł. Teraz go widziałam, bo stał obok
mnie. Złapał mnie za rękę i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu i że wrócisz w
całości. Do szybkiego zobaczenia, Lu.
- Ja także mam taką nadzieję. Do widzenia, Maczu Twiście...
- Do widzenia – i pocałował.
Wszystko
byłoby dobrze, gdyby pocałował normalnie. Znaczy on pocałował normalnie, ale
tak pocałował, jak nie powinien pocałować po prostu. Byłam w totalnym szoku.
Pociąg ruszył, ja trzasnęłam drzwiami, wlazłam do przedziału, gdzie moja córka
wyraźnie czekała na odpowiedni moment. Kiedy obaliłam się na siedzenie,
powiedziała krótko:
- Skoro cię pocałował, to nie dlatego, ze mu się cholernie
nudziło. Chyba pasowalibyście do siebie. Przemyśl to sobie i wiedz, że cię zwyczajnie
popieram.
- Dzięki, córeczko...
Tym oto
słodkim akcentem rozpoczęła się nasza podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz