środa, 30 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 43

43



Niedzielny obiad się wreszcie zbliżył. Zbliżył się na tyle, że popadłam w nieograniczoną panikę powodowaną nieograniczonym brakiem pomysłu na jego jakąkolwiek organizację. Cóż, trudno się mówi. Tak to bywa, kiedy się nie ma głowy tylko pudło rezonansowe, jak ja. Zadzwoniłam więc do Agaty, ażeby natychmiast przybyła na odsiecz mojej kuchni, a sama zakasałam rękawy (niewiarygodnie brzmi, ale to szczera prawda) do sprzątania chociażby dolnej kondygnacji domu. Jakoś to poszło, co nie znaczy, że w kwestii gotowania wystawnej kolacji, bo wyżera o szóstej wieczorem to raczej nie jest obiad (ja tak uważam). Agata miała nie lada kłopot ze swoimi czarami, gdyż nieco bolała ją głowa, ale mimo wszystko, z moją drobną pomocą, wyczarowałyśmy okazałe dania. Zupa-krem z grzybów leśnych z dodatkiem dziczyzny, pieczeń ze śliwkami i ananasem, wyśmienita sałatka Coleslaw (to zrobiłam sama!), a na deser lody kawowe z ajerkoniakiem, szarlotka produkcji wspólnej, kawa na dokładkę. Do obiadu podano czerwone wino. I się zaczęło...
- To  naprawdę wspaniała wiadomość, córeczko. My z Mamą cieszymy się bardzo – zakomenderował uroczyście ojciec, kiedy wyjawiłam cel spędu, odrzucając przy tym piorunującym spojrzeniem wszystkich, którzy mogliby ośmielić się nie podzielać jego zadowolenia.
- Świetnie, Luśka, świetnie! Tak się cieszę – wrzeszczała dla niepoznaki Agata, obrzucając mnie dyskretnie puszczanymi oczkami.
- Ja też się cieszę – dorzucał systematycznie Mareczek
- Cieszę się, że się wszyscy cieszycie – zakończyłam ten cyrk i postanowiłam skierować wydarzenia na tory czysto żołądkowe.
            Jedyną osobą, która nie starała się mi już gratulować, był oczywiście Maciek. Zaprosiłam go, bo w końcu to jego wina...Zresztą co ja też opowiadam, jaka wina. W końcu uratował mi jakby życie. To się powinno nazywać zasługa chyba. Teraz jestem jego dłużniczką...
            Powiem tylko tyle – cieszę się z obrotu sprawy. Jakoś ciężko będzie mi rozstać się z rodzinnym Krakowem na trochę dłużej niż dwa tygodnie urlopu w lipcu, ale będę sobie musiała z tym poradzić. W końcu jestem dorosła, no nie?
            Goście, delikatnie rzecz ujmując, nie bardzo chcieli się wynieść, a gdy to wreszcie ostatecznie nastąpiło, było już po północy. Ja nie chcę nic mówić, ale była po prostu zmęczona. Agata zresztą też, w związku z czym postanowiłam nakazać im rozłożenie sobie narożnika w salonie i pozostanie na noc. Pod sporym naciskiem zdecydowali się na to. I dobrze, bo gdyby ona miała jeszcze jechać do Zielonek, mogłoby to się skończyć dość nieciekawie. Postanowiłyśmy dać sobie do rana święty spokój ze sprzątaniem, myciem, obsługiwaniem pralki i zmywarki, oraz wykonywaniem innych prac, niekoniecznie koniecznych. Zległam, jak stałam. Nawet mi się nic nie śniło.
            Następnego dnia doznałam pewnego rodzaju zaskoczenia, kiedy moja wspaniała córka, po raz pierwszy od zawsze, przygotowała nam wszystkim zbiorową wyżerkę śniadaniową. Nie wiem, dlaczego, ale dopiero teraz poczułam prawdziwą dumę. Byłam dumna ze swojego dziecka!
            Po śniadaniu wyprawiłam pozostałe resztki gości do domu, po czym zabrałam się za sprzątanie bałaganu. Nawet szybko poszło, bo już około drugiej byłam po robocie. Widać wcale nie było tego tak wiele...
            Popołudnie postanowiłam spędzić na niczym. Nie chciało mi się jeszcze pakować,              a do piątku zostało na tyle czasu, żeby bez problemu zdążyć pozałatwiać to, co jeszcze niezałatwione. Po obejrzeniu w telewizji wszystkiego, co tylko można było zobaczyć, usłyszałam telefon:
- Taak...
- Witam Cię, córeczko. Jak tam samopoczucie po wczorajszym przyjęciu?
- Jakim znowu przyjęciu, na litość boską. Zwykła wystawniejsza kolacja, nawet nie wykwintna
- Nie opowiadaj głupot, moje dziecko. Kolacja była wyśmienita, i pewnie gdyby nie pomoc Agatki nic by z tego nie wyszło, prawda?
- Przed Tobą nic się nie ukryje. Nawet gdyby człowiek zakopał sprawę gdzieś pod ziemią, twój wewnętrzny detektor ją odnajdzie...
- W końcu cię urodziłam, no nie? A wracając do tematu. Czy ty aby na pewno jesteś pewna tego wyjazdu?
- Mamo! Dlaczego musisz mnie znowu denerwować? Czy ja nie mogę pójść za szczęściem, jak mnie woła?! Mam tutaj zgnić w tym Krakowie, sprzedać dom i wprowadzić się do ciebie?! Tego chcesz?!
- Dobrze już, dobrze. Skoro jesteś zdecydowana, to ja się z tego niezmiernie cieszę.               Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Wiem, co robię. Chcę zarobić pieniądze. A potem zarobię następne gdzie indziej i tak dalej. Myślę, że nie masz się o co martwić. A skoro nie masz, to pozwól, że się rozłączę, bo jakoś mnie senność ogarnia. Żegnam cię więc teraz. Do zobaczenia w czwartek.
- Aha... No to do zobaczenia w czwartek. A właściwie po co w czwartek?
- Jak to? Miałaś mnie uczesać!
- Tak, faktycznie... No to do zobaczenia w czwartek.
- Pa.
            Moja mama jest zwyczajnie zabójcza. Rozwala mnie regularnie. Szkoda tylko, że w  związku z tym muszę kłamać. Nawiasem mówiąc faktycznie zebrało mnie na sen. Toteż się położyłam. Nie zauważyłam kiedy wróciła Mania, ale wiem, że gdy wstałam, było cholernie ciemno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz