43
Niedzielny obiad się wreszcie zbliżył. Zbliżył się na tyle,
że popadłam w nieograniczoną panikę powodowaną nieograniczonym brakiem pomysłu
na jego jakąkolwiek organizację. Cóż, trudno się mówi. Tak to bywa, kiedy się
nie ma głowy tylko pudło rezonansowe, jak ja. Zadzwoniłam więc do Agaty, ażeby
natychmiast przybyła na odsiecz mojej kuchni, a sama zakasałam rękawy
(niewiarygodnie brzmi, ale to szczera prawda) do sprzątania chociażby dolnej
kondygnacji domu. Jakoś to poszło, co nie znaczy, że w kwestii gotowania
wystawnej kolacji, bo wyżera o szóstej wieczorem to raczej nie jest obiad (ja
tak uważam). Agata miała nie lada kłopot ze swoimi czarami, gdyż nieco bolała
ją głowa, ale mimo wszystko, z moją drobną pomocą, wyczarowałyśmy okazałe
dania. Zupa-krem z grzybów leśnych z dodatkiem dziczyzny, pieczeń ze śliwkami i
ananasem, wyśmienita sałatka Coleslaw (to zrobiłam sama!), a na deser lody
kawowe z ajerkoniakiem, szarlotka produkcji wspólnej, kawa na dokładkę. Do
obiadu podano czerwone wino. I się zaczęło...
- To naprawdę
wspaniała wiadomość, córeczko. My z Mamą cieszymy się bardzo – zakomenderował
uroczyście ojciec, kiedy wyjawiłam cel spędu, odrzucając przy tym piorunującym
spojrzeniem wszystkich, którzy mogliby ośmielić się nie podzielać jego
zadowolenia.
- Świetnie, Luśka, świetnie! Tak się cieszę – wrzeszczała dla
niepoznaki Agata, obrzucając mnie dyskretnie puszczanymi oczkami.
- Ja też się cieszę – dorzucał systematycznie Mareczek
- Cieszę się, że się wszyscy cieszycie – zakończyłam ten cyrk
i postanowiłam skierować wydarzenia na tory czysto żołądkowe.
Jedyną
osobą, która nie starała się mi już gratulować, był oczywiście Maciek.
Zaprosiłam go, bo w końcu to jego wina...Zresztą co ja też opowiadam, jaka
wina. W końcu uratował
mi jakby życie. To się powinno nazywać zasługa chyba. Teraz jestem jego
dłużniczką...
Powiem tylko
tyle – cieszę się z obrotu sprawy. Jakoś ciężko będzie mi rozstać się z
rodzinnym Krakowem na trochę dłużej niż dwa tygodnie urlopu w lipcu, ale będę
sobie musiała z tym poradzić. W końcu jestem dorosła, no nie?
Goście,
delikatnie rzecz ujmując, nie bardzo chcieli się wynieść, a gdy to wreszcie
ostatecznie nastąpiło, było już po północy. Ja nie chcę nic mówić, ale była po
prostu zmęczona. Agata zresztą też, w związku z czym postanowiłam nakazać im
rozłożenie sobie narożnika w salonie i pozostanie na noc. Pod sporym naciskiem
zdecydowali się na to. I
dobrze, bo gdyby ona miała jeszcze jechać do Zielonek, mogłoby to się skończyć
dość nieciekawie. Postanowiłyśmy dać sobie do rana święty spokój ze
sprzątaniem, myciem, obsługiwaniem pralki i zmywarki, oraz wykonywaniem innych
prac, niekoniecznie koniecznych. Zległam, jak stałam. Nawet mi się nic nie
śniło.
Następnego
dnia doznałam pewnego rodzaju zaskoczenia, kiedy moja wspaniała córka, po raz
pierwszy od zawsze, przygotowała nam wszystkim zbiorową wyżerkę śniadaniową.
Nie wiem, dlaczego, ale dopiero teraz poczułam prawdziwą dumę. Byłam dumna ze
swojego dziecka!
Po śniadaniu
wyprawiłam pozostałe resztki gości do domu, po czym zabrałam się za sprzątanie
bałaganu. Nawet szybko poszło, bo już około drugiej byłam po robocie. Widać
wcale nie było tego tak wiele...
Popołudnie
postanowiłam spędzić na niczym. Nie chciało mi się jeszcze pakować, a do piątku zostało na tyle czasu,
żeby bez problemu zdążyć pozałatwiać to, co jeszcze niezałatwione. Po
obejrzeniu w telewizji wszystkiego, co tylko można było zobaczyć, usłyszałam
telefon:
- Taak...
- Witam Cię, córeczko. Jak tam samopoczucie po wczorajszym
przyjęciu?
- Jakim znowu przyjęciu, na litość boską. Zwykła
wystawniejsza kolacja, nawet nie wykwintna
- Nie opowiadaj głupot, moje dziecko. Kolacja była
wyśmienita, i pewnie gdyby nie pomoc Agatki nic by z tego nie wyszło, prawda?
- Przed Tobą nic się nie ukryje. Nawet gdyby człowiek zakopał
sprawę gdzieś pod ziemią, twój wewnętrzny detektor ją odnajdzie...
- W końcu cię urodziłam, no nie? A wracając do tematu. Czy ty
aby na pewno jesteś pewna tego wyjazdu?
- Mamo! Dlaczego musisz mnie znowu denerwować? Czy ja nie
mogę pójść za szczęściem, jak mnie woła?! Mam tutaj zgnić w tym Krakowie,
sprzedać dom i wprowadzić się do ciebie?! Tego chcesz?!
- Dobrze już, dobrze. Skoro jesteś zdecydowana, to ja się z
tego niezmiernie cieszę. Mam
tylko nadzieję, że wiesz, co robisz.
- Wiem, co robię. Chcę zarobić pieniądze. A potem zarobię
następne gdzie indziej i tak dalej. Myślę, że nie masz się o co martwić. A
skoro nie masz, to pozwól, że się rozłączę, bo jakoś mnie senność ogarnia. Żegnam
cię więc teraz. Do zobaczenia w czwartek.
- Aha... No to do zobaczenia w czwartek. A właściwie po co w
czwartek?
- Jak to? Miałaś mnie uczesać!
- Tak, faktycznie... No to do zobaczenia w czwartek.
- Pa.
Moja mama
jest zwyczajnie zabójcza. Rozwala mnie regularnie. Szkoda tylko, że w związku z tym muszę kłamać. Nawiasem mówiąc
faktycznie zebrało mnie na sen. Toteż się położyłam. Nie zauważyłam kiedy
wróciła Mania, ale wiem, że gdy wstałam, było cholernie ciemno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz