sobota, 29 marca 2014

Wiolonczela i sztuki. Kawałek siódmy

Kawałek siódmy...

Około północy, kiedy to zewsząd dały się słyszeć wołania i wrzaski rozwścieczonych fajerwerków, którym wtórowały poirytowane korki od butelek z szampanem, atmosfera na imprezie zrobiła się bardzo romantyczna. Marinus zamienił kibel na kubek. Jedno i drugie było białe i zaczynało się na literę „k”, więc bez różnicy. Część gości wyszła tuż po noworocznym toaście, inni zostali. Rozmowy kleiły się jak zużyte orzechy piorące, alkohol schodził jak świeże pieczywo. Wszelkie znaki na niebie i ziemi kazały uważać, że impreza mija w udany sposób. 

            Gerta doskonale się bawiła, pozbawiona seksu. O dziwo! Pragnienia zostały odłożone na półeczkę, chęci zawisły w szafie. Dobry humor gościł na twarzach Gerty. Na wszystkich twarzach tego wieczoru. Rosa serwowała smaczne dania, w postaci koreczków, kanapek i sałatek, Gerta częstowała się ochoczo, spożywając dodatkowo kolejne kieliszki wytrawnego wina. Arnold nie spożywał. Przynajmniej nie ustami. No, może poza drobnym wyjątkiem, jakim było wino, którym dzielił się z Gertą chętnie. Ona opowiadała mu o technice gry na wiolonczeli, swoich pasjach i innych sytuacjach życiowych. On chętnie dzielił z nią wspomnienia z podróży po świecie, wprowadzał w jej świadomość rozmaite historie z czasów studenckich i inne takie tam story. W kwestii Arnoldowego spożywania to należy nadmienić, że jego wyraz twarzy zdradzał, jakoby spożywał intelektualnie. Mentalnie niejako. Można by podejrzewać, że spożywał też wzrokiem. A obiektem, właściwie posiłkiem dla jego oczu, była Gerta. Nie wiemy, co sobie Arnold wówczas wyobrażał lub też planował, niemniej jednak naoczna uczta trwała niezauważenie przez dłuższy czas. 

            Im więcej Gerta mówiła, tym bardziej Arnold chciał ją mieć. Wyraźnie był zainteresowany rozmówkami damsko-męskimi, łącznie z wprawkami. Sekret Gerty, skrywający się pod połacią sukienki, musiał zostać zgłębiony. Zasadniczo w ogóle nie przeszkadzałoby mu, gdyby nie udało się osiągnąć pełni zrozumienia i zgłębienia za pierwszym razem. W razie potrzeby czynność należałoby powtórzyć. Już on zadba, by instrukcji użycia stało się zadość! Plan wykładów z wiedzy dogłębnej, z udziałem Gerty rzecz jasna, musiał zostać opracowany i zrealizowany w najdrobniejszych szczegółach. Wystarczyło tylko napisać konspekt, znaleźć wolną salę z rzutnikiem, przygotować dobrą prezentację na zaliczenie i przejść do realizacji przedmiotu tak, jak natura chciała. Prawdę mówiąc jednak nie jestem pewien, czy natura właśnie taki sposób realizacji programu miała na myśli, tworząc podstawę programową. Chłopcze, szybko, semestr się kończy! Zbliża się druga, przygotuj się do zajęć praktycznych! Nie ma czasu do stracenia, myśli Arnold. Nie potrzeba mu poprawki, a w sesji jesiennej może już nie być tyle szczęścia i rozumu. Arnold wyszedł więc do łazienki, przygotować program nadobowiązkowy.

            Gerta pozostawiona została sama sobie w pięknej scenerii zastawionego stołu, i z pełnym kieliszkiem. Gdy wyszedł Arnold, do wrogiego przejęcia przystąpił inny śmiałek, imieniem Werner. O ile jemu w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał stan, w jakim się na własne życzenie znalazł, o tyle Gercie przeszkadzał on najzupełniej za dwoje. Za wszelką cenę starała się być miła. Co za popierdol, myślała Gerta. Czy on wyobraża sobie, że ja się będę zadawała z gorzelnią? I to jeszcze nic! Biedak był tak siny, jakby wygrał kwartalny zapas rzygowin w kumulacji totolotka. Bełkocząc, starał się zrobić na dziewczynie jak najlepsze wrażenie, ten pan gorzelnia. Gerta starała się, z grzeczności, nie zsinieć, by nie zawstydzić, pożal się Boże, donżuana w mokrej koszuli, ukazując mu jego prawdziwe, na ten moment, oblicze. 

            Arnold okupował w tym czasie łazienkę, co przeciągało się jak hitlerowska rezydentura w Warszawie. Stał przed lustrem ze spuszczonymi spodniami i zastanawiał się, czy z takim oprzyrządowaniem zdoła uzyskać najwyższą ocenę. Narcyz, jakich mało, ten Arnold. Po spuszczeniu spodni i surówki z wielkiej kadzi głównej, w której kumulowała się już od pewnego czasu, przyjrzał się sobie bardzo uważnie. Umięśniony tors, pokryty pewną ilością ciemnych kłaków, które poniekąd wyglądały pociesznie, oraz starannie przycięty trawnik, przygotowany na lato w ogrodzie, utwierdził Arnolda w przekonaniu, że jest dobrze. Materiał na zaliczenie został przygotowany i opanowany, pozostało tylko przystąpić do kolokwium. Może nawet spodoba mu się ten przedmiot? Po jeszcze kilku, pełnych dumy i uznania, spojrzeniach w lustro, Arnold sięgnął po papier toaletowy, sprzątnął resztki notatek, i naciągnął spodnie. Już wiedział, jak należy sobie poradzić w tej sprawie. W sprawie Gerty. Minęła właśnie druga.

            Ponieważ wino dobiegło końca i osiągnęło dno, Gerta ze zniecierpliwieniem wyglądała Arnolda, który miał ją dalej zabawiać rozmową. Pomyślała wtedy, że nawet gdyby zaproponował jej zabawę w ginekologa, z radością rozłożyłaby przed nim swoje uda. Gdy ten wrócił z łazienki, oświadczył, że niebawem będzie już szedł. Co za podły cham, pomyślała Gerta. I gdyby jej oczy mogły zabijać, delikwent zapewne leżałby trupem na drewnianej posadzce. Nie wiadomo, czy przewidział taką reakcję, ale Gerta postanowiła zaprosić go na spacer. W sensie, że go odprowadzi. Arnold bowiem mieszkał tylko trzy ulice dalej, a to oznaczało, że do potencjalnego seksu było bardzo blisko. A tak się Gerta zarzekała sama przed sobą… Około 2.30, w przypływie narastającej żądzy ogłosili, że wychodzą na spacer. Dobrze, wyszli. Na zewnątrz atmosfera panowała nijaka, czego nie można było powiedzieć o atmosferze wewnątrz. Wewnątrz Gerty i Arnolda. Ona sama nie miała już chyba pomysłu, co mogłaby z nim tej nocy zrobić. On wręcz przeciwnie. Plan był prosty. Pokażę Ci, jak mieszkam, szepnął jej do ucha. Pierwszym pocałunkiem na środku wąskiej uliczki rozpoczął się piekielny akt zniszczenia Gerty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz