Pierwszy odcinek nowej powieści już w sobotę, 1 lutego. Będzie to gorzka opowieść o złych wyborach, złych decyzjach i ryzyku. Będzie to także historia pełna strachu przed samotnością, przed odrzuceniem, a przede wszystkim poszukiwania własnej tożsamości życiowej. Zapraszam wszystkich o mocnych nerwach!
NIE polecam młodzieży ze względu na obrazowość pewnych "dorosłych" sytuacji.
czwartek, 30 stycznia 2014
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Zapowiedź. I kropka.
Witajcie,
Już niebawem pojawi się tutaj pierwszy odcinek kolejnej historii. Tym razem nie będzie to rozrywkowe i rozśmieszające dzieło. Będzie mroczno, szorstko i dosadnie. Jeśli lubisz literaturę w typie Elfriede Jelinek, będzie to coś dla Ciebie. Opowieść powstaje na bieżąco, więc publikacja nie będzie tak pięknie skalkulowana, jak poprzednim razem. Liczę jednak, że będziecie ze mną jak dotychczas.
Zapraszam już 1 lutego!
Już niebawem pojawi się tutaj pierwszy odcinek kolejnej historii. Tym razem nie będzie to rozrywkowe i rozśmieszające dzieło. Będzie mroczno, szorstko i dosadnie. Jeśli lubisz literaturę w typie Elfriede Jelinek, będzie to coś dla Ciebie. Opowieść powstaje na bieżąco, więc publikacja nie będzie tak pięknie skalkulowana, jak poprzednim razem. Liczę jednak, że będziecie ze mną jak dotychczas.
Zapraszam już 1 lutego!
sobota, 18 stycznia 2014
Diabeł nad moją głową. Odcinek 69 (ostatni)
69
Już się ściemniało. W kuchni dochodził karp, kluski też już
były prawie ugotowane, a na ciepłym blacie stała już waza z żurem. Mania
ustawiała na stole świeczki, a Maciek niepostrzeżenie wsunął pod choinkę
kilkanaście pakunków. Na dzisiejszej kolacji mieli być moi rodzice, jego
rodzice, ciotka Wanda, Agata z Markiem i babcia Wiola spod Kielc. Ojciec
pojechał po nią dziś przed południem.
- Mamy wszystko?
Przygotowaliście opłatek? Świece są? – rzucałam w oboje pytaniami.
- Oczywiście, kochanie
– zakomenderował Maciek
- Jasne, mamo. Jeszcze
tylko trzeba przynieść to, co w kuchni dochodzi i kolacja gotowa. – zawtórowała
mu Mańka. – Chyba ktoś przyjechał, bo widziałam samochód przed domem – dodała
po chwili.
Faktycznie, Agata i Marek z tym swoim małym szkrabem już
przybyli.
- No, witajcie,
witajcie – zawołałam. – Mania, Maciek, usadźcie gości przy stole.
- Ale nie ma mowy! Ja
ci tu szybko idę pomagać, a nie tam żadne siedzieć. A właśnie…- Agata władowała
się brutalnie do kuchni, niosąc blachę z ciastem i jakąś wielką misę. –
Przyniosłam obiecany sernik i do tego jeszcze pierożki z kapustą i grzybkami.
Co ty na to?
- Świetnie, jesteś
niezastąpiona. Postaw pierogi na blacie grzejnym, niech tam czekają, a ciasto dawaj tutaj.
Pokroimy i będzie na potem do kawy jak znalazł.
- Masz miód?
- O właśnie, jeszcze
miodu zapomniałam nabrać do salaterki. Czekaj, weź łyżkę i tę małą miseczkę, a
miód jest w szafce nad lodówką – zadecydowałam, zmywając resztki naczyń
technicznych.
- W porządku. O, chyba
są i rodzice.
- No, chyba są…
Bałam się trochę tej rozmowy, ale trudno. Trzeba to dzisiaj
ogłosić.
Przywitałam rodziców moich i Maćka, potem ciotkę, z którą
także zamieniłam kilka słów przed rozpoczęciem uczty, no i oczywiście babcię, z
którą nie widziałam się od ostatniego Bożego Narodzenia. Wszyscy zasiedliśmy do
stołu, potem były kolędy, prezenty i cała otoczka, a kiedy już posprzątałam, w
zespole z Agatą i ciotką, podaliśmy kawę, herbatę
i ciasta. W tym czasie Maciej przygotował kieliszki i białe
wino. Nadeszła ta chwila.
- Przepraszam, proszę
wszystkich o uwagę. – wstał, stukając delikatnie łyżeczką w kieliszek. –
Chciałbym ogłosić bardzo ważną rzecz. Otóż chcę wam powiedzieć, że ja i Lusia jesteśmy razem.
Co więcej nie planujemy zmiany tego stanu rzeczy. – tu wszyscy roześmiali się
głośno. Nie wiem, na ile z radości, a na ile z zaskoczenia. Maciek jednak nie
przestawał mówić, a ja przecież też miałam nie lada rewelację do obwieszczenia:
- Ale to jeszcze nie
wszystko. Mam tutaj coś takiego – Maciek złapał mnie za rękę – co powinno się
Lusi spodobać, ale najpierw, by tradycji stało się za dość, muszę zapytać
rodziców, czy oddadzą mi swoją córkę?
Moi rodzice wyglądali jak wypukłe płaskorzeźby. Do mnie
ledwie dochodziło, co się dzieje. Po chwili milczenia jednak moja mama
przełamała się i ze łzami w oczach wyrzekła sakramentalne „tak”. Ojciec nie
miał wyboru, musiał podzielić jej opinię. Kiedy więc Maciek zapytał mnie, czy
za niego wyjdę, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że tego właśnie chcę.
Zgodziłam się. Napiłam się herbaty, po czym wstałam i tym razem to ja stuknęłam
łyżeczką w kieliszek:
- To teraz ja. Mam
małą rewelację, a właściwie to prezent gwiazdkowy. Ja dostałam na gwiazdkę
narzeczonego, wobec czego uważam, że jemu też się coś należy w zamian. Mój mały
prezent dla niego, dla mnie i dla nas wszystkich jest… tu. – i położyłam sobie
rękę na brzuchu patrząc, jak Maćkowi stają łzy w oczach – Jestem w ciąży.
Dowiedziałam się przedwczoraj. Co sądzicie o takim prezencie?
Wszyscy buchnęli śmiechem, na co ja odpowiedziałam tym samym,
a Maciek podszedł do mnie, przytulił i powiedział: „ Jesteś wielka, skarbie.
Kocham Was.” Mania też nie kryła radości. Podbiegła, wyściskała mnie,
wycałowała i cieszyła się, że będzie miała braciszka. Skąd ona wie, że
braciszka?
Pobieramy się w marcu, bo tak wypadają święta Wielkiej Nocy.
Maćkowi udało się załatwić termin na ślub w niedzielę. Już się nie mogę
doczekać. Jednego jestem pewna: cokolwiek będzie się działo, nie pozwolę
zniszczyć mojego szczęścia. Słyszy? Czy diabeł mnie słyszy? Niech się diabeł
lepiej ma na baczności, jeżeli chce utrzymać swoją ciepłą posadkę nad moją
głową. Teraz będzie sylwester. Sylwester we dwoje. We troje. Nie, we czworo.
Przecież diabeł nad moją głową też będzie balował z nami, prawda?
KONIEC!!!
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Diabeł nad moją głową. Odcinek 68
68
Po jesieni nadeszła zima. Wraz z zimą przyszły święta. Z
Maciejem się poukładało, ale wciąż nikogo o niczym nie informowaliśmy.
Wiedziała tylko ciotka, Agata i Mania. O ile dyskrecji ciotki byłam
prawie pewna, a co do Agaty zastosowałam takie środki przymusu, że musiała
dochować tajemnicy, o tyle nie mogę wyjść z podziwu, że moja córka jedyna nie
chlapnęła nic nikomu. Maciek chciał się wprowadzić, potem chciał, żebyśmy się
przeprowadzili do niego. Kiedy znowu chciał się wprowadzić, to ja przestałam
być pewna, czy to aby odpowiedni moment na to, więc doszliśmy do wniosku, że
dopiero wtedy, kiedy ogłosimy wszem i wobec nasze ogłoszenie parafialne,
zamieszkamy razem. Jeszcze nie zastanawiałam się, gdzie. Myślę jednak, że
najlepiej będzie sprzedać mój dom i wynająć jego mieszkanie na Prądniku, a z
zysku wybudować elegancki domek na jakiejś przytulnej, własnej działce,na
przykład gdzieś w Tenczynku... Marzy mi się to, tam chciałabym się przenieść.
Do pracy blisko, bo Kraków jest o rzut beretem, a jest tam tak cicho, spokojnie i w ogóle... Już się nie
mogę doczekać. To się okaże za równe 2 dni...
Tymczasem czekają mnie jeszcze ostatnie zakupy i wizyta u lekarza. Zaniedbałam się trochę po tym całym pobycie w Wiedniu. Ginekolog pewnie zawoła, że nie widzieliśmy się ruski rok albo coś w tym rodzaju. Udało mi się jednak umówić na odwiedzimy, podczas których doktor Ślęciński dokona niezawodnych oględzin mojej aparatury. Maciek zostawił mi samochód, znaczy pożyczył, teoretycznie, ale biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj było małe spotkanie towarzyskie i u mnie zanocował, to można rzecz, że zostawił. Byłam umówiona na 16, wobec czego miałam szansę wyrobić się ze wszystkim na czas. Pozostawało jedynie wsiąść do auta i pojechać do centrum handlowego, kupić mak, rodzynki, wiórki kokosowe, twaróg, drożdże…
Skonana. Jestem skonana i totalnie nie nadaję się do żadnych wizyt lekarskich. Słowo się jednak rzekło, trzeba iść. W poczekalni tylko jedna pani. Usiadłam na moment, po chwili zawołała mnie pielęgniarka. Weszłam.
- Dzień dobry, pani Lusiu. – zawołał radośnie pan doktor na mój widok.
- Witam, panie doktorze. – odrzekłam z uśmiechem, zdejmując płaszcz i umieszczając go na wieszaku przy drzwiach.
- Dawno pani nie widziałem. W pani wieku to niezbyt rozsądne. No, ale skoro już pani jest, zapraszam.
- No tak, panie doktorze. Wiem, zaniedbałam odrobinkę, ale byłam jakiś czas za granicą, dlatego nie przychodziłam. Ale teraz się poprawię, obiecuję.
- Niewątpię… Niech mi pani powie, czy dzieje się coś, co panią zastanawia lub też niepokoi?
Zastanowiłam się przez moment.
- W sumie nic, ale okres spóźnia mi się już ponad tydzień.
- Aha, a czy prowadzi pani aktywne życie seksualne?
- Ostatnio tak.
- W porządku. Proszę przygotować się do badania, pielęgniarka przyjdzie pobrać krew i mocz.
- Mocz? Krew? O co chodzi?
- Spokojnie, musimy zbadać poziom hormonów, bo być może to one wpływają na zaburzenia miesiączkowania.
- Dobrze…
Ubrałam się, usiadłam na krzesełku i czekałam na wyniki. Po chwili przyszedł lekarz.
- Pani Luizo. Mam pani wyniki. Otóż jeżeli chodzi o ogólny stan to wszystko jest w porządku. Natomiast chciałbym porozmawiać trochę o tym spóźniającym się okresie. Oznaczyliśmy poziom hormonów we krwi i w moczu i mogę powiedzieć, że nie są one w normie.
- Czyli, że coś jest nie w porządku? Będę musiała brać jakieś tabletki?
- No, może niekoniecznie, chyba że kwas foliowy, ale to najwcześniej po następnej wizycie. Teraz chcę panią uświadomić, że tego okresu to się pani długo nie doczeka, a co najmniej przed jakieś 8 miesięcy. – Ślęciński uśmiechnął się znacząco
- Niech mi pan powie wprost, o co chodzi…
- Droga pani, jest pani zwyczajnie w ciąży. Będzie pani musiała na siebie uważać, bo mimo wszystko jest pani po czterdziestce, co może wywołać późniejsze komplikacje.
- W ciąży… - przełknęłam gęstą ślinę.
- No tak, w ciąży. Zapraszam panią do siebie w lutym, tylko proszę nie zapomnieć. No, to by było teraz wszystko, dziękuję pani serdecznie. Życzę powodzenia!
- Tak… Dziękuję… Do widzenia… - wyszłam zadżumiona z gabinetu, niosąc niedbale płaszcz, który powłóczył po ziemi. Usiadłam w samochodzie i przed dłuższy czas nie mogłam pojąć tego, co usłyszałam. Ja jestem w ciąży? Z Maćkiem? No nie, to się w ludzkiej głowie nie mieści…
Tymczasem czekają mnie jeszcze ostatnie zakupy i wizyta u lekarza. Zaniedbałam się trochę po tym całym pobycie w Wiedniu. Ginekolog pewnie zawoła, że nie widzieliśmy się ruski rok albo coś w tym rodzaju. Udało mi się jednak umówić na odwiedzimy, podczas których doktor Ślęciński dokona niezawodnych oględzin mojej aparatury. Maciek zostawił mi samochód, znaczy pożyczył, teoretycznie, ale biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj było małe spotkanie towarzyskie i u mnie zanocował, to można rzecz, że zostawił. Byłam umówiona na 16, wobec czego miałam szansę wyrobić się ze wszystkim na czas. Pozostawało jedynie wsiąść do auta i pojechać do centrum handlowego, kupić mak, rodzynki, wiórki kokosowe, twaróg, drożdże…
Skonana. Jestem skonana i totalnie nie nadaję się do żadnych wizyt lekarskich. Słowo się jednak rzekło, trzeba iść. W poczekalni tylko jedna pani. Usiadłam na moment, po chwili zawołała mnie pielęgniarka. Weszłam.
- Dzień dobry, pani Lusiu. – zawołał radośnie pan doktor na mój widok.
- Witam, panie doktorze. – odrzekłam z uśmiechem, zdejmując płaszcz i umieszczając go na wieszaku przy drzwiach.
- Dawno pani nie widziałem. W pani wieku to niezbyt rozsądne. No, ale skoro już pani jest, zapraszam.
- No tak, panie doktorze. Wiem, zaniedbałam odrobinkę, ale byłam jakiś czas za granicą, dlatego nie przychodziłam. Ale teraz się poprawię, obiecuję.
- Niewątpię… Niech mi pani powie, czy dzieje się coś, co panią zastanawia lub też niepokoi?
Zastanowiłam się przez moment.
- W sumie nic, ale okres spóźnia mi się już ponad tydzień.
- Aha, a czy prowadzi pani aktywne życie seksualne?
- Ostatnio tak.
- W porządku. Proszę przygotować się do badania, pielęgniarka przyjdzie pobrać krew i mocz.
- Mocz? Krew? O co chodzi?
- Spokojnie, musimy zbadać poziom hormonów, bo być może to one wpływają na zaburzenia miesiączkowania.
- Dobrze…
Ubrałam się, usiadłam na krzesełku i czekałam na wyniki. Po chwili przyszedł lekarz.
- Pani Luizo. Mam pani wyniki. Otóż jeżeli chodzi o ogólny stan to wszystko jest w porządku. Natomiast chciałbym porozmawiać trochę o tym spóźniającym się okresie. Oznaczyliśmy poziom hormonów we krwi i w moczu i mogę powiedzieć, że nie są one w normie.
- Czyli, że coś jest nie w porządku? Będę musiała brać jakieś tabletki?
- No, może niekoniecznie, chyba że kwas foliowy, ale to najwcześniej po następnej wizycie. Teraz chcę panią uświadomić, że tego okresu to się pani długo nie doczeka, a co najmniej przed jakieś 8 miesięcy. – Ślęciński uśmiechnął się znacząco
- Niech mi pan powie wprost, o co chodzi…
- Droga pani, jest pani zwyczajnie w ciąży. Będzie pani musiała na siebie uważać, bo mimo wszystko jest pani po czterdziestce, co może wywołać późniejsze komplikacje.
- W ciąży… - przełknęłam gęstą ślinę.
- No tak, w ciąży. Zapraszam panią do siebie w lutym, tylko proszę nie zapomnieć. No, to by było teraz wszystko, dziękuję pani serdecznie. Życzę powodzenia!
- Tak… Dziękuję… Do widzenia… - wyszłam zadżumiona z gabinetu, niosąc niedbale płaszcz, który powłóczył po ziemi. Usiadłam w samochodzie i przed dłuższy czas nie mogłam pojąć tego, co usłyszałam. Ja jestem w ciąży? Z Maćkiem? No nie, to się w ludzkiej głowie nie mieści…
czwartek, 9 stycznia 2014
Diabeł nad moją głową. Odcinek 67
67
Późna polska jesień zawsze mnie przygnębiała. Nigdy nie
potrafiłam znaleźć sobie miejsca o tej porze roku. Tym razem owinęłam się w koc
i wykorzystując to, że było w miarę ciepło i świeciło słońce, wyszłam na taras
z książką i kubeczkiem herbaty z cynamonem. Po chwili jednak moje zaczytanie
przerwał uporczywy dzwonek do drzwi. Cholera! Dlaczego akurat teraz, kiedy
jestem w trakcie kuracji, mającej doprowadzenie mnie do jako takiej kondycji
fizycznej i psychicznej, musi mnie niepokoić jakiś niezapowiedziany i
zdecydowanie niemile widziany gość. Dzwonek zaczynał mnie jednak irytować już
na tyle, że, nabuzowana wewnętrznie do granic możliwości wywlekłam się spod
koca, włożyłam kapcie na nogi i powędrowałam do drzwi. Kiedy zapytałam „Kto
tam”, nikt mi nie odpowiedział. Chwyciłam klucz, przekręciłam nim w zamku,
chwyciłam za klamkę i już miałam zarzucić jakąś siarczystą wiązankę kwiatową,
wymyśloną na poczekaniu, ale moje zdziwienie przeszło najśmielsze oczekiwania.
I samo siebie też przeszło najpewniej. W drzwiach stanęła bowiem kobieta, którą
widziałam ostatnio w Maciejem. Stała i widocznym zdenerwowaniem na twarzy i
próbowała coś wypatrzyć na mną. Moja mina zapewne nie zdradzała największej
radości, bo kobieta z każdą chwilą przybierała bardziej przerażony wyraz
twarzy. Nie, zaczynałam mieć już tego dosyć, wobec czego prosto z mostu
rzuciłam:
- Przepraszam, a kim pani jest i czego pani tutaj szuka?
- A, przepraszam, nie przedstawiłam się… jestem Helena Vander
Waals-Brønsted. Przepraszam, że pytam, ale czy zdążyłam? Nie było tutaj jeszcze
Maćka?
- Maćka? A o jakim Maćku pani mówi i czego on miałby tutaj
szukać. Odnoszę wrażenie, ze nie mamy żadnych wspólnych znajomych – rzuciłam
niezgodnie z prawdą.
- Ależ ze mnie gapa. Pani Lusiu, ja jestem Hela, siostra
Maćka. Maćka Kukulskiego. Przyleciałam z nim do Wiednia w ostatni piątek.
Przyjechałam, bo chcę z panią porozmawiać, zanim on tutaj dotrze.
Zatkało mnie. Poczułam się jak idiotka. Miałam wrażenie, że
zaraz zacznę świecić na czerwono napisem: Osioł! Ja myślałam, że to jakaś jego
kochanka, a tu masz…
- Tak? To proszę, niech pani wejdzie. Zrobię herbaty.
- Chętnie się napiję. Jechałam tutaj bez żadnego postoju po
drodze, najszybciej, jak tylko się dało. Mogę do toalety.
- Proszę, po prawej…
- Aha, i jestem Helena, a nie żadna tam pani…
Ja tego nie
pojmuję. Albo jest dobrze, i wtedy się wszystko chrzani, albo jest całkiem do
chrzanu, i wtedy wszystko nagle obraca się o 180 stopni i znów jest ślicznie i
kolorowo.
- Mam do ciebie ważną sprawę, jeśli mogę ci mówić po imieniu.
- Oczywiście – z lekką obojętnością wyraziłam przyzwolenie na
taką sytuację.
- Otóż rozmawiałam z moim bratem i wiem, że ona za Tobą
szaleje. Wspólnie dokonaliśmy rekonstrukcji wydarzeń, co doprowadziło nas do
wniosku, że zapewne widziałaś nas razem, gdy czekałaś na niego w restauracji
przy Schwarzenberger Platz. To, co się potem wydarzyło, było zapewne wynikiem
tego, że wzięłaś mnie za jakąś jego kochankę albo jakąś inną żonę, co jest oczywiście
zrozumiałe i w pełni wytłumaczone, ponieważ my z Maćkiem obdarzamy się dużą
dozą czułości, no i oczywiście dlatego, że nigdy wcześniej mnie nie widziałaś.
Poczułam się więc w obowiązku wyświadczyć mu przysługę i z tobą porozmawiać,
wyjaśniając całe nieporozumienie. Mam nadzieję, że teraz już wszystko rozumiesz
i nie masz mu za złe, prawda?
Mętlik! Mętlik w głowie! Jeszcze jeden mimiwylew i czeka mnie
hospitalizacja na klinice! Niby przyjęłam do wiadomości, a z serca to spadł mi
chyba wielki kawał twardego, przedwojennego tynku. Co za ulga! A jaka radość!
Teraz tylko czekać, aż pojawi się mój wybranek.
- Co ty mówisz? Mi się to chyba śni… Ja go po prostu
posądziłam o zdradę.
- No, a tu jednak niespodzianka. Na całe szczęście nie jest
tak, jak sądziłaś. Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi.
- Chciałabym…
Podejrzewam, że może wam się to
wszystko wydawać zbyt proste i zbyt piękne, żeby było prawdziwe, co? Mnie też
się tak wydaje. Ale, jak widać, życie niekoniecznie bywa tak bardzo skomplikowane,
na jakie wygląda.
Pogawędziłyśmy jeszcze chwilę,
dopijając herbatę i poznając się wstępnie. Helena spojrzała na zegarek, po czym
natychmiast zerwała się z miejsca:
- Jest już dość późno, muszę się zbierać. Nie chcę, żeby mnie
tutaj widział. Ale wiesz, Luśka. Jakby co, to zostaw moje wyjaśnienia dla
siebie. Pozwól mu się trochę wyprodukować, kiedy już przyjdzie się tutaj
spowiadać i będzie przed tobą padał na kolana…
- Jasne, Hela. To znaczy, postaram się…
- No, to do zobaczenia. Odprowadzisz mnie do drzwi?
- Chętnie – no i poszłyśmy.
Przez chwilę jeszcze gawędziłyśmy w przedpokoju i Helena już
miała wychodzić, kiedy rozległo się pukanie. Zamarłyśmy, ponieważ obie
doskonale wiedziałyśmy, kto to jest. Wymieniłyśmy spojrzenia. Helena
powiedziała szeptem: „Otwórz, bo i tak widział mój samochód. Nie ma sensu robić
komedii…”. No to otworzyła:
- Lusia…
- Maciek?
- Helena?
- Maciek…
- A co ty tu, Maciek…
- A co ty tu, Helena…
I cisza. Konsternacja murowana i istniejąca. Należało coś
zrobić. Hela była podobnego zdania, wobec czego na mój sygnał rozpoczęła:
- No, to ja was już zostawię, bo spieszę się na spotkanie.
No, to pa. – i z udawanym niezdarnie pospiesznym roztargnieniem wybiegła z domu
i odjechała
- Później się z tobą policzę, siostro… - wymamrotał pod nosem
Maciek.
- Co ty tam mruczysz?
- Aaa, nie, nic takiego… - wybił się z rytmu, wpadł w
zakłopotanie, a jego twarz wyrażała taki ból i cierpienie, że nie można było to
zignorować.
- Przepraszam, że spytam, ale te kwiaty to dla mnie?
- Aaa… oczywiście… - z rumieńcem na twarzy wręczył mi
nieśmiało bukiet czerwonych róż.
Zagrać czy zachować się naturalnie. Może jednak dodam nieco
dramaturgii, więc zagram… Rzuciłam kwiatami w kąt, a jemu mina zrzedła. W duchu
śmiałam się. W końcu jednak, ewidentnie tłumiąc łzy, przełamał się i powiedział
cicho:
- Czy ty naprawdę pomyślałaś, że ja i…
- No, tak pomyślałam. A ty byś tak nie pomyślał?
- Ale…
- Ale już ciii… Idiotka ze mnie, wiem. Zachowałam się tak
głupio, że moja głupota nie zmieści się nigdzie w świecie. Moja wina! Ale teraz
już wszystko wiem i nic już nie mów. Kocham cię…
- Oh, Lusia… Ja ciebie też.
- Czy chciałbyś sprawdzić wystrój mojej sypialni?
- Mmm, a może trzeba będzie kupić nowe łóżko?
Sprawa się
rozwiązała. Pozytywnie. Diabeł dostał kopa i chyba się poważnie przeraził, bo
na chwilę zszedł z posterunku. Ta chwila wystarczyła, by wszystko wróciło do
normy…
sobota, 4 stycznia 2014
Diabeł nad moją głową. Odcinek 66
66
Co jej się stało? Dlaczego mówiła w taki sposób? Nie, coś
tutaj jest poważnie nie tak. To się nie dzieje naprawdę! Przecież ja ją kocham,
ona mnie też! Co jej odbiło? Jest chyba jedyny sposób, aby to wyjaśnić...
Przyjechałem pod dom
ciotki Wandy późnym popołudniem w nadziei, że będzie już w domu i będziemy
mogli przez chwilę spokojnie porozmawiać. Wbiegłem swobodnie na piętro, a
ponieważ drzwi no klatki były podparte jakimiś szpargałami do sprzątania, nie musiałem dzwonić przez
domofon. Przed drzwiami zawahałem się nieco, ale mimo wszystko odważnie
zapukałem:
-
O,
Maciej... A co ty tutaj robisz? Coś się stało?
-
W
sumie tak... Mogę wejść? Chciałbym zająć pani chwilę.
-
Proszę,
proszę, moje dziecko. Napijesz się czegoś?
-
Może...
wody. Zimnej wody – usiadłem nerwowo w fotelu, który wskazała mi gospodyni. Nie
bardzo wiedziałem, jak zacząć, ale na szczęście ciotka była szybsza.
-
No,
więc teraz opowiedz mi, co cię do mnie sprowadza.
-
No
więc... Chodzi o Lusię. Bo wie pani... Ja... to znaczy ja i ona... my...
-
Oho,
widzę, że jakoś nie porozmawiamy zbyt intensywnie. Spotykaliście się, mam
rację?
Przenikliwość ciotki Wandy wcisnęła mnie w fotel. Teraz to
już na pewno nie wiedziałem, co powiedzieć.
-
Tak...
Ja ją...kocham...
- No, domyśliłam się...
Kurczę pieczone. Co ja mam teraz mówić? Może najlepiej będzie
szybko wyciągnąć jakieś namiary na Luśkę i grzecznie się pożegnać? Tak, to
będzie dobrze wyjście. Tak zrobię!
- Miałem się z nią spotkać, a ona się nie pojawiła. A teraz
nie odbiera telefonu i nie wiem, co się z nią dzieje… - udałem, że do niej nie
dzwoniłem. – W związku z tym mam takie pytanie. Czy nie mogłaby mi pani dać jej
adresu? Mniemam, że najpewniej wróciła do Krakowa… - zawiesiłem odpowiednio
głos.
- Zgadza się. Ale ty
nie masz jej adresu?
- Nie. Raz odwoziłem ją do domu, ale to było późnym wieczorem
i nawet nie pamiętam, jak wygląda jej dom. Będę szalenie
zobowiązany, jeżeli zechce pani…
- No, już, przestań! Dam ci ten adres, ale jeżeli ona się
dowie o tym, z pewnością mnie zabije, skoro od ciebie nie chce odebrać
telefonu.
Ciotka wzięła do ręki karteczkę, długopis, napisała coś na
niej i podała mi.
- Dziękuję, dziękuję pani serdecznie! Muszę do niej pojechać,
bo nie wiem, dlaczego tak nagle wyjechała… Ale teraz muszę lecieć, bo jestem
umówiony z siostrą. No, to dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia!
- Pa, Maciuś… Aha, i ja jestem WANDA, a nie żadna pani! –
krzyknęła za mną jeszcze, kiedy wychodziłem z mieszkania. To teraz kawa z
Heleną, spakuję kilka rzeczy i jadę do Polski. Forteczna 12A…
Helena
siedziała na tarasie, a ja parzyłem kawę. Musiałem z kimś nareszcie porozmawiać,
bo inaczej niechybnie bym zwariował. Wniosłem kubki na stolik, postawiłem obok
cukiernicę i talerz owsianych ciasteczek.
- No, opowiadaj, co się stało, braciszku.
- Zostawiła mnie. Po prostu zwyczajnie mnie zostawiła.
Spakowała się i pojechała do Krakowa, do domu. Nie mogę zrozumieć, dlaczego.
Nigdy, z żadną kobietą nie było mi tak dobrze, jak z nią…
- Widzę, że jesteś maksymalnie zakręcony, Maciek. Trzeba się
nad tym zastanowić. Posłuchaj, przecież ty się z nią umówiłeś na obiad zaraz po
przyjeździe. Jak się wtedy zachowywała? Czy coś już było nie tak?
- No, wszystko było kompletnie nie tak, a najbardziej to, że
kiedy wszedłem do restauracji, jej tam nie było. Miała czekać przy naszym
stoliku. Potem siedziałem tam jak głupi, a jej wciąż nie było. Kiedy próbowałem
się do niej dodzwonić, nie odbierała, a kiedy już odebrała, nie chciała ze mną
rozmawiać, a już tym bardziej się ze mną widzieć…
- No, to nieciekawa sytuacja. Oczywiście pojedziesz do niej
mimo to?
- No, oczywiście. Muszę z nią poważnie porozmawiać, bo
doprawdy nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy!
- Słuchaj, spokojnie, tylko bez nerwów. Trzeba się
zastanowić, co mogło wywołać taki obrót spraw. Spotykałeś się z kimś, z kim
mogła cię zobaczyć i o kogo mogłaby być zazdrosna? Pomyśl, to może być kluczowe
dla całej sprawy.
Moja siostra zawsze cechowała się pragmatyzmem i opanowaniem
w każdej sytuacji. Nie było chwili, w której dałaby się unieść niepotrzebnym
emocjom, zawsze miała gotowe rozwiązanie problemu. Nawet jeżeli nie miała, to
błyskawicznie potrafiła je odnaleźć i zastosować. Tak było i
tym razem. Zmotywowała mnie do myślenia. Zacząłem się zastanawiać, co mogło się
wydarzyć i czy było to aż tak wymowne, że Luśka mnie rzuciła. Burza mózgów.
Szybka analiza.
- Nie, no przecież z nikim się takim nie spotykałem. Ale
wiesz co, może odtwórzmy trochę wydarzeń. Widziałem się z nią przed wyjazdem,
potem byłem najpierw w Oslo, potem przyleciałem do ciebie, potem razem
przylecieliśmy do Wiednia, z twoimi dziećmi, odwieźliśmy je do rodziców,
pojechaliśmy do centrum… - i tu zacząłem ciężko oddychać. Jakaś dziwna siła
zaczęła mi blokować mowę…
- No, zaparkowałeś tuż przy placu, wysiedliśmy razem i
pożegnaliśmy się…
- … Ty poszłaś do metra, a ja do restauracji…
- …A tam były duże okna, przez które było to wszystko widać…
- … A ten stolik…
- Nie… Nie sugerujesz chyba, że…
- Właśnie tak sugeruję… Boże! Co za idiotyczna sytuacja. Nie
mam ani chwili do stracenia! Natychmiast do niej jadę! – wstałem od stołu,
zebrałem niezbędne rzeczy i pognałem do Polski. Co to była za długa podróż…
Subskrybuj:
Posty (Atom)