czwartek, 30 stycznia 2014

Wiolonczela i sztuki - przedmowa

Pierwszy odcinek nowej powieści już w sobotę, 1 lutego. Będzie to gorzka opowieść o złych wyborach, złych decyzjach i ryzyku. Będzie to także historia pełna strachu przed samotnością, przed odrzuceniem, a przede wszystkim poszukiwania własnej tożsamości życiowej. Zapraszam wszystkich o mocnych nerwach!

NIE polecam młodzieży ze względu na obrazowość pewnych "dorosłych" sytuacji.


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zapowiedź. I kropka.

Witajcie,

Już niebawem pojawi się tutaj pierwszy odcinek kolejnej historii. Tym razem nie będzie to rozrywkowe i rozśmieszające dzieło. Będzie mroczno, szorstko i dosadnie. Jeśli lubisz literaturę w typie Elfriede Jelinek, będzie to coś dla Ciebie. Opowieść powstaje na bieżąco, więc publikacja nie będzie tak pięknie skalkulowana, jak poprzednim razem. Liczę jednak, że będziecie ze mną jak dotychczas.

Zapraszam już 1 lutego!

sobota, 18 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 69 (ostatni)

69

Już się ściemniało. W kuchni dochodził karp, kluski też już były prawie ugotowane, a na ciepłym blacie stała już waza z żurem. Mania ustawiała na stole świeczki, a Maciek niepostrzeżenie wsunął pod choinkę kilkanaście pakunków. Na dzisiejszej kolacji mieli być moi rodzice, jego rodzice, ciotka Wanda, Agata z Markiem i babcia Wiola spod Kielc. Ojciec pojechał po nią dziś przed południem.
-  Mamy wszystko? Przygotowaliście opłatek? Świece są? – rzucałam w oboje pytaniami.
-  Oczywiście, kochanie – zakomenderował Maciek
-  Jasne, mamo. Jeszcze tylko trzeba przynieść to, co w kuchni dochodzi i kolacja gotowa. – zawtórowała mu Mańka. – Chyba ktoś przyjechał, bo widziałam samochód przed domem – dodała po chwili.
Faktycznie, Agata i Marek z tym swoim małym szkrabem już przybyli.
-  No, witajcie, witajcie – zawołałam. – Mania, Maciek, usadźcie gości przy stole.
-  Ale nie ma mowy! Ja ci tu szybko idę pomagać, a nie tam żadne siedzieć. A właśnie…- Agata władowała się brutalnie do kuchni, niosąc blachę z ciastem i jakąś wielką misę. – Przyniosłam obiecany sernik i do tego jeszcze pierożki z kapustą i grzybkami. Co ty na to?
-  Świetnie, jesteś niezastąpiona. Postaw pierogi na blacie grzejnym, niech tam czekają, a ciasto dawaj tutaj. Pokroimy i będzie na potem do kawy jak znalazł.
-  Masz miód?
-  O właśnie, jeszcze miodu zapomniałam nabrać do salaterki. Czekaj, weź łyżkę i tę małą miseczkę, a miód jest w szafce nad lodówką – zadecydowałam, zmywając resztki naczyń technicznych.
-  W porządku. O, chyba są i rodzice.
-  No, chyba są…
Bałam się trochę tej rozmowy, ale trudno. Trzeba to dzisiaj ogłosić.
Przywitałam rodziców moich i Maćka, potem ciotkę, z którą także zamieniłam kilka słów przed rozpoczęciem uczty, no i oczywiście babcię, z którą nie widziałam się od ostatniego Bożego Narodzenia. Wszyscy zasiedliśmy do stołu, potem były kolędy, prezenty i cała otoczka, a kiedy już posprzątałam, w zespole z Agatą i ciotką, podaliśmy kawę, herbatę       
i ciasta. W tym czasie Maciej przygotował kieliszki i białe wino. Nadeszła ta chwila.
-  Przepraszam, proszę wszystkich o uwagę. – wstał, stukając delikatnie łyżeczką w kieliszek. – Chciałbym ogłosić bardzo ważną rzecz. Otóż chcę wam powiedzieć, że ja i Lusia jesteśmy razem. Co więcej nie planujemy zmiany tego stanu rzeczy. – tu wszyscy roześmiali się głośno. Nie wiem, na ile z radości, a na ile z zaskoczenia. Maciek jednak nie przestawał mówić, a ja przecież też miałam nie lada rewelację do obwieszczenia:
-  Ale to jeszcze nie wszystko. Mam tutaj coś takiego – Maciek złapał mnie za rękę – co powinno się Lusi spodobać, ale najpierw, by tradycji stało się za dość, muszę zapytać rodziców, czy oddadzą mi swoją córkę?
Moi rodzice wyglądali jak wypukłe płaskorzeźby. Do mnie ledwie dochodziło, co się dzieje. Po chwili milczenia jednak moja mama przełamała się i ze łzami w oczach wyrzekła sakramentalne „tak”. Ojciec nie miał wyboru, musiał podzielić jej opinię. Kiedy więc Maciek zapytał mnie, czy za niego wyjdę, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że tego właśnie chcę. Zgodziłam się. Napiłam się herbaty, po czym wstałam i tym razem to ja stuknęłam łyżeczką w kieliszek:
-  To teraz ja. Mam małą rewelację, a właściwie to prezent gwiazdkowy. Ja dostałam na gwiazdkę narzeczonego, wobec czego uważam, że jemu też się coś należy w zamian. Mój mały prezent dla niego, dla mnie i dla nas wszystkich jest… tu. – i położyłam sobie rękę na brzuchu patrząc, jak Maćkowi stają łzy w oczach – Jestem w ciąży. Dowiedziałam się przedwczoraj. Co sądzicie o takim prezencie?
Wszyscy buchnęli śmiechem, na co ja odpowiedziałam tym samym, a Maciek podszedł do mnie, przytulił i powiedział: „ Jesteś wielka, skarbie. Kocham Was.” Mania też nie kryła radości. Podbiegła, wyściskała mnie, wycałowała i cieszyła się, że będzie miała braciszka. Skąd ona wie, że braciszka?
Pobieramy się w marcu, bo tak wypadają święta Wielkiej Nocy. Maćkowi udało się załatwić termin na ślub w niedzielę. Już się nie mogę doczekać. Jednego jestem pewna: cokolwiek będzie się działo, nie pozwolę zniszczyć mojego szczęścia. Słyszy? Czy diabeł mnie słyszy? Niech się diabeł lepiej ma na baczności, jeżeli chce utrzymać swoją ciepłą posadkę nad moją głową. Teraz będzie sylwester. Sylwester we dwoje. We troje. Nie, we czworo. Przecież diabeł nad moją głową też będzie balował z nami, prawda?

KONIEC!!!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 68

68



Po jesieni nadeszła zima. Wraz z zimą przyszły święta. Z Maciejem się poukładało, ale wciąż nikogo o niczym nie informowaliśmy. Wiedziała tylko ciotka, Agata i Mania. O ile dyskrecji ciotki byłam prawie pewna, a co do Agaty zastosowałam takie środki przymusu, że musiała dochować tajemnicy, o tyle nie mogę wyjść z podziwu, że moja córka jedyna nie chlapnęła nic nikomu. Maciek chciał się wprowadzić, potem chciał, żebyśmy się przeprowadzili do niego. Kiedy znowu chciał się wprowadzić, to ja przestałam być pewna, czy to aby odpowiedni moment na to, więc doszliśmy do wniosku, że dopiero wtedy, kiedy ogłosimy wszem i wobec nasze ogłoszenie parafialne, zamieszkamy razem. Jeszcze nie zastanawiałam się, gdzie. Myślę jednak, że najlepiej będzie sprzedać mój dom i wynająć jego mieszkanie na Prądniku, a z zysku wybudować elegancki domek na jakiejś przytulnej, własnej działce,na przykład gdzieś w Tenczynku... Marzy mi się to, tam chciałabym się przenieść. Do pracy blisko, bo Kraków jest o rzut beretem, a jest tam tak cicho, spokojnie i w ogóle... Już się nie mogę doczekać. To się okaże za równe 2 dni...
            Tymczasem czekają mnie jeszcze ostatnie zakupy i wizyta u lekarza. Zaniedbałam się trochę  po tym całym pobycie w Wiedniu. Ginekolog pewnie zawoła, że nie widzieliśmy się ruski rok albo coś w tym rodzaju. Udało mi się jednak umówić na odwiedzimy, podczas których doktor Ślęciński dokona niezawodnych oględzin mojej aparatury. Maciek zostawił mi samochód, znaczy pożyczył, teoretycznie, ale biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj było małe spotkanie towarzyskie i u mnie zanocował, to można rzecz, że zostawił. Byłam umówiona na 16, wobec czego miałam szansę wyrobić się ze wszystkim na czas. Pozostawało jedynie wsiąść do auta i pojechać do centrum handlowego, kupić mak, rodzynki, wiórki kokosowe, twaróg, drożdże…
            Skonana. Jestem skonana i totalnie nie nadaję się do żadnych wizyt lekarskich. Słowo się jednak rzekło, trzeba iść. W poczekalni tylko jedna pani. Usiadłam na moment, po chwili zawołała mnie pielęgniarka. Weszłam.
- Dzień dobry, pani Lusiu. – zawołał radośnie pan doktor na mój widok.
- Witam, panie doktorze. – odrzekłam z uśmiechem, zdejmując płaszcz i umieszczając go na wieszaku przy drzwiach.
- Dawno pani nie widziałem. W pani wieku to niezbyt rozsądne. No, ale skoro już pani jest, zapraszam.
- No tak, panie doktorze. Wiem, zaniedbałam odrobinkę, ale byłam jakiś czas za granicą, dlatego nie przychodziłam. Ale teraz się poprawię, obiecuję.
- Niewątpię… Niech mi pani powie, czy dzieje się coś, co panią zastanawia lub też niepokoi?
Zastanowiłam się przez moment.
- W sumie nic, ale okres spóźnia mi się już ponad tydzień.
- Aha, a czy prowadzi pani aktywne życie seksualne?
- Ostatnio tak.
- W porządku. Proszę przygotować się do badania, pielęgniarka przyjdzie pobrać krew i mocz.
- Mocz? Krew? O co chodzi?
- Spokojnie, musimy zbadać poziom hormonów, bo być może to one wpływają na zaburzenia miesiączkowania.
- Dobrze…
            Ubrałam się, usiadłam na krzesełku i czekałam na wyniki. Po chwili przyszedł lekarz.
- Pani Luizo. Mam pani wyniki. Otóż jeżeli chodzi o ogólny stan to wszystko jest w porządku. Natomiast chciałbym porozmawiać trochę o tym spóźniającym się okresie. Oznaczyliśmy poziom hormonów we krwi i w moczu i mogę powiedzieć, że nie są one w normie.
- Czyli, że coś jest nie w porządku? Będę musiała brać jakieś tabletki?
- No, może niekoniecznie, chyba że kwas foliowy, ale to najwcześniej po następnej wizycie. Teraz chcę panią uświadomić, że tego okresu to się pani długo nie doczeka, a co najmniej przed jakieś 8 miesięcy. – Ślęciński uśmiechnął się znacząco
- Niech mi pan powie wprost, o co chodzi…
- Droga pani, jest pani zwyczajnie w ciąży. Będzie pani musiała na siebie uważać, bo mimo wszystko jest pani po czterdziestce, co może wywołać późniejsze komplikacje.
- W ciąży… - przełknęłam gęstą ślinę.
- No tak, w ciąży. Zapraszam panią do siebie w lutym, tylko proszę nie zapomnieć. No,                    to by było teraz wszystko, dziękuję pani serdecznie. Życzę powodzenia!
- Tak… Dziękuję… Do widzenia… - wyszłam zadżumiona z gabinetu, niosąc niedbale płaszcz, który powłóczył po ziemi. Usiadłam w samochodzie i przed dłuższy czas nie mogłam pojąć tego, co usłyszałam. Ja jestem w ciąży? Z Maćkiem? No nie, to się w ludzkiej głowie nie mieści…

czwartek, 9 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 67

67



Późna polska jesień zawsze mnie przygnębiała. Nigdy nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca o tej porze roku. Tym razem owinęłam się w koc i wykorzystując to, że było w miarę ciepło i świeciło słońce, wyszłam na taras z książką i kubeczkiem herbaty z cynamonem. Po chwili jednak moje zaczytanie przerwał uporczywy dzwonek do drzwi. Cholera! Dlaczego akurat teraz, kiedy jestem w trakcie kuracji, mającej doprowadzenie mnie do jako takiej kondycji fizycznej i psychicznej, musi mnie niepokoić jakiś niezapowiedziany i zdecydowanie niemile widziany gość. Dzwonek zaczynał mnie jednak irytować już na tyle, że, nabuzowana wewnętrznie do granic możliwości wywlekłam się spod koca, włożyłam kapcie na nogi i powędrowałam do drzwi. Kiedy zapytałam „Kto tam”, nikt mi nie odpowiedział. Chwyciłam klucz, przekręciłam nim w zamku, chwyciłam za klamkę i już miałam zarzucić jakąś siarczystą wiązankę kwiatową, wymyśloną na poczekaniu, ale moje zdziwienie przeszło najśmielsze oczekiwania. I samo siebie też przeszło najpewniej. W drzwiach stanęła bowiem kobieta, którą widziałam ostatnio w Maciejem. Stała i widocznym zdenerwowaniem na twarzy i próbowała coś wypatrzyć na mną. Moja mina zapewne nie zdradzała największej radości, bo kobieta z każdą chwilą przybierała bardziej przerażony wyraz twarzy. Nie, zaczynałam mieć już tego dosyć, wobec czego prosto z mostu rzuciłam:
- Przepraszam, a kim pani jest i czego pani tutaj szuka?
- A, przepraszam, nie przedstawiłam się… jestem Helena Vander Waals-Brønsted. Przepraszam, że pytam, ale czy zdążyłam? Nie było tutaj jeszcze Maćka?
- Maćka? A o jakim Maćku pani mówi i czego on miałby tutaj szukać. Odnoszę wrażenie, ze nie mamy żadnych wspólnych znajomych – rzuciłam niezgodnie z prawdą.
- Ależ ze mnie gapa. Pani Lusiu, ja jestem Hela, siostra Maćka. Maćka Kukulskiego. Przyleciałam z nim do Wiednia w ostatni piątek. Przyjechałam, bo chcę z panią porozmawiać, zanim on tutaj dotrze.
Zatkało mnie. Poczułam się jak idiotka. Miałam wrażenie, że zaraz zacznę świecić na czerwono napisem: Osioł! Ja myślałam, że to jakaś jego kochanka, a tu masz…
- Tak? To proszę, niech pani wejdzie. Zrobię herbaty.
- Chętnie się napiję. Jechałam tutaj bez żadnego postoju po drodze, najszybciej, jak tylko się dało. Mogę do toalety.
- Proszę, po prawej…
- Aha, i jestem Helena, a nie żadna tam pani…
            Ja tego nie pojmuję. Albo jest dobrze, i wtedy się wszystko chrzani, albo jest całkiem do chrzanu, i wtedy wszystko nagle obraca się o 180 stopni i znów jest ślicznie i kolorowo.
- Mam do ciebie ważną sprawę, jeśli mogę ci mówić po imieniu.
- Oczywiście – z lekką obojętnością wyraziłam przyzwolenie na taką sytuację.
- Otóż rozmawiałam z moim bratem i wiem, że ona za Tobą szaleje. Wspólnie dokonaliśmy rekonstrukcji wydarzeń, co doprowadziło nas do wniosku, że zapewne widziałaś nas razem, gdy czekałaś na niego w restauracji przy Schwarzenberger Platz. To, co się potem wydarzyło, było zapewne wynikiem tego, że wzięłaś mnie za jakąś jego kochankę albo jakąś inną żonę, co jest oczywiście zrozumiałe i w pełni wytłumaczone, ponieważ my z Maćkiem obdarzamy się dużą dozą czułości, no i oczywiście dlatego, że nigdy wcześniej mnie nie widziałaś. Poczułam się więc w obowiązku wyświadczyć mu przysługę i z tobą porozmawiać, wyjaśniając całe nieporozumienie. Mam nadzieję, że teraz już wszystko rozumiesz i nie masz mu za złe, prawda?
Mętlik! Mętlik w głowie! Jeszcze jeden mimiwylew i czeka mnie hospitalizacja na klinice! Niby przyjęłam do wiadomości, a z serca to spadł mi chyba wielki kawał twardego, przedwojennego tynku. Co za ulga! A jaka radość! Teraz tylko czekać, aż pojawi się mój wybranek.
- Co ty mówisz? Mi się to chyba śni… Ja go po prostu posądziłam o zdradę.
- No, a tu jednak niespodzianka. Na całe szczęście nie jest tak, jak sądziłaś. Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi.
- Chciałabym…
Podejrzewam, że może wam się to wszystko wydawać zbyt proste i zbyt piękne, żeby było prawdziwe, co? Mnie też się tak wydaje. Ale, jak widać, życie niekoniecznie bywa tak bardzo skomplikowane, na jakie wygląda.
Pogawędziłyśmy jeszcze chwilę, dopijając herbatę i poznając się wstępnie. Helena spojrzała na zegarek, po czym natychmiast zerwała się z miejsca:
- Jest już dość późno, muszę się zbierać. Nie chcę, żeby mnie tutaj widział. Ale wiesz, Luśka. Jakby co, to zostaw moje wyjaśnienia dla siebie. Pozwól mu się trochę wyprodukować, kiedy już przyjdzie się tutaj spowiadać i będzie przed tobą padał na kolana…
- Jasne, Hela. To znaczy, postaram się…
- No, to do zobaczenia. Odprowadzisz mnie do drzwi?
- Chętnie – no i poszłyśmy.
Przez chwilę jeszcze gawędziłyśmy w przedpokoju i Helena już miała wychodzić, kiedy rozległo się pukanie. Zamarłyśmy, ponieważ obie doskonale wiedziałyśmy, kto to jest. Wymieniłyśmy spojrzenia. Helena powiedziała szeptem: „Otwórz, bo i tak widział mój samochód. Nie ma sensu robić komedii…”. No to otworzyła:
- Lusia…
- Maciek?
- Helena?
- Maciek…
- A co ty tu, Maciek…
- A co ty tu, Helena…
I cisza. Konsternacja murowana i istniejąca. Należało coś zrobić. Hela była podobnego zdania, wobec czego na mój sygnał rozpoczęła:
- No, to ja was już zostawię, bo spieszę się na spotkanie. No, to pa. – i z udawanym niezdarnie pospiesznym roztargnieniem wybiegła z domu i odjechała
- Później się z tobą policzę, siostro… - wymamrotał pod nosem Maciek.
- Co ty tam mruczysz?
- Aaa, nie, nic takiego… - wybił się z rytmu, wpadł w zakłopotanie, a jego twarz wyrażała taki ból i cierpienie, że nie można było to zignorować.
- Przepraszam, że spytam, ale te kwiaty to dla mnie?
- Aaa… oczywiście… - z rumieńcem na twarzy wręczył mi nieśmiało bukiet czerwonych róż.
Zagrać czy zachować się naturalnie. Może jednak dodam nieco dramaturgii, więc zagram… Rzuciłam kwiatami w kąt, a jemu mina zrzedła. W duchu śmiałam się. W końcu jednak, ewidentnie tłumiąc łzy, przełamał się i powiedział cicho:
- Czy ty naprawdę pomyślałaś, że ja i…
- No, tak pomyślałam. A ty byś tak nie pomyślał?
- Ale…
- Ale już ciii… Idiotka ze mnie, wiem. Zachowałam się tak głupio, że moja głupota nie zmieści się nigdzie w świecie. Moja wina! Ale teraz już wszystko wiem i nic już nie mów. Kocham cię…
- Oh, Lusia… Ja ciebie też.
- Czy chciałbyś sprawdzić wystrój mojej sypialni?
- Mmm, a może trzeba będzie kupić nowe łóżko?
            Sprawa się rozwiązała. Pozytywnie. Diabeł dostał kopa i chyba się poważnie przeraził, bo na chwilę zszedł z posterunku. Ta chwila wystarczyła, by wszystko wróciło do normy…

sobota, 4 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 66

66



Co jej się stało? Dlaczego mówiła w taki sposób? Nie, coś tutaj jest poważnie nie tak. To się nie dzieje naprawdę! Przecież ja ją kocham, ona mnie też! Co jej odbiło? Jest chyba jedyny sposób, aby to wyjaśnić...
 Przyjechałem pod dom ciotki Wandy późnym popołudniem w nadziei, że będzie już w domu i będziemy mogli przez chwilę spokojnie porozmawiać. Wbiegłem swobodnie na piętro, a ponieważ drzwi no klatki były podparte jakimiś szpargałami do sprzątania, nie musiałem dzwonić przez domofon. Przed drzwiami zawahałem się nieco, ale mimo wszystko odważnie zapukałem:
-         O, Maciej... A co ty tutaj robisz? Coś się stało?
-         W sumie tak... Mogę wejść? Chciałbym zająć pani chwilę.
-         Proszę, proszę, moje dziecko. Napijesz się czegoś?
-         Może... wody. Zimnej wody – usiadłem nerwowo w fotelu, który wskazała mi gospodyni. Nie bardzo wiedziałem, jak zacząć, ale na szczęście ciotka była szybsza.
-         No, więc teraz opowiedz mi, co cię do mnie sprowadza.
-         No więc... Chodzi o Lusię. Bo wie pani... Ja... to znaczy ja i ona... my...
-         Oho, widzę, że jakoś nie porozmawiamy zbyt intensywnie. Spotykaliście się, mam rację?
Przenikliwość ciotki Wandy wcisnęła mnie w fotel. Teraz to już na pewno nie wiedziałem, co powiedzieć.
-         Tak... Ja ją...kocham...
- No, domyśliłam się...
Kurczę pieczone. Co ja mam teraz mówić? Może najlepiej będzie szybko wyciągnąć jakieś namiary na Luśkę i grzecznie się pożegnać? Tak, to będzie dobrze wyjście. Tak zrobię!
- Miałem się z nią spotkać, a ona się nie pojawiła. A teraz nie odbiera telefonu i nie wiem, co się z nią dzieje… - udałem, że do niej nie dzwoniłem. – W związku z tym mam takie pytanie. Czy nie mogłaby mi pani dać jej adresu? Mniemam, że najpewniej wróciła do Krakowa… - zawiesiłem odpowiednio głos.
-  Zgadza się. Ale ty nie masz jej adresu?
- Nie. Raz odwoziłem ją do domu, ale to było późnym wieczorem i nawet nie pamiętam, jak wygląda jej dom. Będę szalenie zobowiązany, jeżeli zechce pani…
- No, już, przestań! Dam ci ten adres, ale jeżeli ona się dowie o tym, z pewnością mnie zabije, skoro od ciebie nie chce odebrać telefonu.
Ciotka wzięła do ręki karteczkę, długopis, napisała coś na niej i podała mi.
- Dziękuję, dziękuję pani serdecznie! Muszę do niej pojechać, bo nie wiem, dlaczego tak nagle wyjechała… Ale teraz muszę lecieć, bo jestem umówiony z siostrą. No, to dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia!
- Pa, Maciuś… Aha, i ja jestem WANDA, a nie żadna pani! – krzyknęła za mną jeszcze, kiedy wychodziłem z mieszkania. To teraz kawa z Heleną, spakuję kilka rzeczy i jadę do Polski. Forteczna 12A…
            Helena siedziała na tarasie, a ja parzyłem kawę. Musiałem z kimś nareszcie porozmawiać, bo inaczej niechybnie bym zwariował. Wniosłem kubki na stolik, postawiłem obok cukiernicę i talerz owsianych ciasteczek.
- No, opowiadaj, co się stało, braciszku.
- Zostawiła mnie. Po prostu zwyczajnie mnie zostawiła. Spakowała się i pojechała do Krakowa, do domu. Nie mogę zrozumieć, dlaczego. Nigdy, z żadną kobietą nie było mi tak dobrze, jak z nią…
- Widzę, że jesteś maksymalnie zakręcony, Maciek. Trzeba się nad tym zastanowić. Posłuchaj, przecież ty się z nią umówiłeś na obiad zaraz po przyjeździe. Jak się wtedy zachowywała? Czy coś już było nie tak?
- No, wszystko było kompletnie nie tak, a najbardziej to, że kiedy wszedłem do restauracji, jej tam nie było. Miała czekać przy naszym stoliku. Potem siedziałem tam jak głupi, a jej wciąż nie było. Kiedy próbowałem się do niej dodzwonić, nie odbierała, a kiedy już odebrała, nie chciała ze mną rozmawiać, a już tym bardziej się ze mną widzieć…
- No, to nieciekawa sytuacja. Oczywiście pojedziesz do niej mimo to?
- No, oczywiście. Muszę z nią poważnie porozmawiać, bo doprawdy nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy!
- Słuchaj, spokojnie, tylko bez nerwów. Trzeba się zastanowić, co mogło wywołać taki obrót spraw. Spotykałeś się z kimś, z kim mogła cię zobaczyć i o kogo mogłaby być zazdrosna? Pomyśl, to może być kluczowe dla całej sprawy.
Moja siostra zawsze cechowała się pragmatyzmem i opanowaniem w każdej sytuacji. Nie było chwili, w której dałaby się unieść niepotrzebnym emocjom, zawsze miała gotowe rozwiązanie problemu. Nawet jeżeli nie miała, to błyskawicznie potrafiła je odnaleźć i zastosować. Tak było i tym razem. Zmotywowała mnie do myślenia. Zacząłem się zastanawiać, co mogło się wydarzyć i czy było to aż tak wymowne, że Luśka mnie rzuciła. Burza mózgów. Szybka analiza.
- Nie, no przecież z nikim się takim nie spotykałem. Ale wiesz co, może odtwórzmy trochę wydarzeń. Widziałem się z nią przed wyjazdem, potem byłem najpierw w Oslo, potem przyleciałem do ciebie, potem razem przylecieliśmy do Wiednia, z twoimi dziećmi, odwieźliśmy je do rodziców, pojechaliśmy do centrum… - i tu zacząłem ciężko oddychać. Jakaś dziwna siła zaczęła mi blokować mowę…
- No, zaparkowałeś tuż przy placu, wysiedliśmy razem i pożegnaliśmy się…
- … Ty poszłaś do metra, a ja do restauracji…
- …A tam były duże okna, przez które było to wszystko widać…
- … A ten stolik…
- Nie… Nie sugerujesz chyba, że…
- Właśnie tak sugeruję… Boże! Co za idiotyczna sytuacja. Nie mam ani chwili do stracenia! Natychmiast do niej jadę! – wstałem od stołu, zebrałem niezbędne rzeczy i pognałem do Polski. Co to była za długa podróż…