poniedziałek, 30 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 64

64



Samolot na całe szczęście nie miał opóźnienia. Chciałam się jak najszybciej znaleźć w domu, w moim własnym, miękkim łóżeczku, napić się herbaty z mojego własnego, fioletowego kubeczka, wykąpać się w mojej własnej, emaliowanej wannie i zrobić jeszcze wiele własnych, moich, domowych rzeczy. Tęskniłam do domu, a obecna sytuacja tylko tę tęsknotę pogłębiła.
            Po odprawie wyszłam z hali odlotów. Na zewnątrz panowała iście polska jesień. Było zimno, z nieba sączyła się mżawka, a słaba mgła ograniczała nieznacznie widoczność. Nieodgarnięte, gnijące liście, które tonęły w wodzie, niezwłocznie przypomniały mi, że jestem w domu. Na postoju stała jedna taksówka, a w oddali dały się słyszeć tylko szum nielicznych samochodów mknących rowem autostrady oraz dźwięk odjeżdżającego szynobusu. Rozłożyłam parasol i postanowiłam, że poczekam przed budynkiem, bo dobrze zrobi mi świeże powietrze. Po kilku krótkich chwilach na drodze do lotniska pojawił się samochód. Nie był to znajomy pojazd,  ale gdy zatrzymał się na parkingu nieopodal mnie, zauważyłam w nim Agatę. Musieli zmienić samochód...
- No, Luśka! Przepraszam cię, strasznie cię przepraszam. Usypiałam małą, potem usiadłam z książką, chciałam poczytać i tak jakoś sobie przysnęłam, a potem to jak się obudziłam, to już było późno... No i się spóźniłam troszeczkę – spojrzała na mnie swoim błagalnym spojrzeniem. Nie mogłabym się gniewać zwłaszcza, że nie miałam na to najmniejszej ochoty i w ogóle to najchętniej chciałam się rozpłakać.
- Spokojnie, nie przejmuj się. Wcale nie czekam długo. Wiesz co, jeźdźmy już...
- Dobrze... Coś mi tu nie gra. Jesteś apatyczna, masz twarz bez wyrazu i wróciłaś do Krakowa tak nagle, że moje dziecko tak szybko się na kupę nie decyduje jak ty. Co się stało? No bo coś się musiało wydarzyć, że w ciągu kilku godzin załatwiłaś wszystko, a nawet więcej niż wszystko, i jesteś teraz tutaj. No, słucham! Opowiadaj! Albo nie. Najpierw wsiadaj. Dawaj walizkę...
Agata chwyciła moją torbę, wrzuciła ją do bagażnika, a ja w tym czasie zajęłam miejsce pasażera. Nie wiem, czy chciałam jej o tym opowiadać, ale cóż. Skoro Agata przystąpiła już do swojej analizy psychologicznej, nie było wyboru. Ona charakteryzowała się właśnie tym, że każdego potrafiła umiejętnie nakręcać tak, że wyciągała z niego wszystko, co chciała wyciągnąć. Zasiadła obok mnie, przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechałyśmy. Przez jakiś czas patrzyłam się tępo gdzieś daleko, jakbym szukała wzrokiem czegoś interesującego w ciemnej toni nocy. Kiedy zbliżałyśmy się do celu, Agata wreszcie ugięła się pod presją swojej ciekawości. Chociaż muszę przyznać, że i tak długo się trzymała…
- No ,dobra, koleżanko. Koniec tego dobrego. Jesteśmy już prawie na miejscu, a ty ciągle milczysz! To  jest wobec mnie nie w porządku – powiedziała donośnym głosem, kiedy skręciłyśmy w moją ulicę.
- Dobra, dobra, tylko nie wrzeszcz! Opowiem ci… Wejdziesz na herbatę?
- Wejdę, ale chcę usłyszeć problem w jego pełnym brzmieniu. I nie będę przyjmowała żadnych wykrętów.
- Zgoda…
            Agata zatrzymała samochód. Wysiadłyśmy, zabrałam moje rzeczy z bagażnika, po czym skierowałyśmy się do wejścia. Bramka była otwarta, odnalazłam więc klucz do drzwi wejściowych, które, na szczęście, były jednak zamknięte. Wprowadziłam Agatę do środka, torbę zaniosłam do sypialni od razu, a potem rozejrzałam się po piętrze, gdzie nikogo nie zastałam. Za chwilę z dołu dobiegł głos Agaty:
- Lusia, na stole w kuchni jest jakaś kartka. Chyba od Mańki, ale nie będę jej czytać. Jaką pijesz? Czarną czy zieloną?
- A jaka jest?
- W sumie to… aha, tylko czarna.
- Zostawić tutaj dziecko w domu samo… Dobra to zrób. Aha, przeczytaj mi tę kartkę, a ja się w tym czasie przebiorę.
- W porządku… Mańka pisze, że zrobiła ci kolację, ale musiała wyjść i wróci rano. I życzy ci dobrej nocy.
- Świetnie, po prostu świetnie… - skwitowałam pod nosem – Dzięki! – krzyknęłam do niej już głośno, po czym zajęłam się zdejmowaniem spodni i żakietu, a w ich miejsce nałożyłam dres. Potem zeszłam na dół, do kuchni, w której Agata parzyła herbatę:
- Ciekawe, co to za kolacja – rzuciłam mimowolnie, kierując się w stronę lodówki. W jej wnętrzu nie było nic, oprócz kilku kanapek z serem i ogórkiem. Wzięłam je więc, postawiłam na stole, do tego dostawiłam też keczup i zaproponowałam przyjaciółce wspólną przekąskę.
- Ty mi tu oczu nie zamydlaj kanapkami, kochana. Proszę, słucham cię teraz uważnie i nie uznaję sprzeciwu.
Zabrałam się więc w sobie, wzięłam głęboki oddech, i zaczęłam:
- No więc tak. Zakochałam się…
- No co ty! W kim? Poznałaś tam kogoś?
- No, niezupełnie. Znaczy poznałam, ale to nie jest jakaś nowa osoba. To Maciek, ten od masakry w sklepie. On mi tę pracę tam załatwił…
- No nie… Tego bym się nie spodziewała… Agata rozparła się na moment na krześle w geście rozluźnionego zaskoczenia – Ale kontynuuj, kontynuuj. Widzę, że to może być ciekawe.
- Spotkaliśmy się kilka razy, raz pojechałam do niego do domu, tam pierwszy raz się z nim przespałam, potem to już się potoczyło jakoś…
- No, ale chyba nie dlatego jesteś taka zmaltretowana?
- Nie, zupełnie nie… Niedawno wyjechał do krajów skandynawskich. Oprócz załatwiania jakichś biznesów chciał jeszcze odwiedzić siostrę. W tym czasie dzwonił dwa razy. Kiedy z nim rozmawiałam, usłyszałam jakąś kobietę, która zwracała się do niego dość poufale. Nie zwróciłam na to jednak zbytniej uwagi, bo pomyślałam, że to mogła być jego siostra. Potem było podsumowanie pracy naszego zespołu. Przedstawiliśmy założenia kampanii, wszystko zostało zatwierdzone, czyli nasza praca się udała. Tego samego dnia okazało się, że Maciej zmienił termin powrotu do Wiednia. Wracał właśnie dzisiaj… A właściwie to wczoraj,                               bo przecież już sobota… No więc umówiliśmy się w naszej restauracji. Miałam dla niego dobre nowiny, czekałam na niego przy naszym stoliku, a on… - i tu urwałam. W gardle stanęła mi jakby piłka pingpongowa. Nie potrafiłam powiedzieć tego. Nie wiedziałam, jak przyznać się przed sobą samą do tego, że to tak wyszło. To było takie bolesne.
- No, Luśka, co jest! Co on, co się stało? Czy zrobił ci krzywdę?
- On… był z inną kobietą. Wysiedli razem z jego samochodu, potem on ją pocałował,                  ona poszła do stacji metra, a on skierował się w moją stronę.
- No nie… Ty to masz szczęście w życiu. A co ty zrobiłaś? Jak się zachowałaś? Dałaś mu coś powiedzieć, czy od razu dostał w mordę?
- Wiesz… wyszłam tylnymi drzwiami, nie spotkałam się z nim wtedy – przyznałam.
- No, to pięknie. A on się chociaż próbował jakoś z tobą skontaktować? Dzwonił, rozmawiałaś z nim przez telefon?
- Nie. To znaczy on dzwonił, ciągle do mnie wydzwania. Ale ja nie chcę z nim o niczym rozmawiać. Lepiej, że to się skończyło teraz niż żeby miało zajść dalej.
- A możesz mi chociaż powiedzieć, jak wyglądał ten pocałunek? – Agata wyraźnie traciła nerwy.
- Noo… nie był to jakiś obrzydliwie namiętny, długi pocałunek, ale nie było to też przyjacielskie cmoknięcie…
- Pięknie, Luśka, pięknie… Ale ty jesteś durna, babo jedna! A jeśli to jednak była jego przyjaciółka, a jeśli to była jego siostra, która przyjechała z nim? Czemu nie dałaś mu się wytłumaczyć? Czemu nie dałaś mu szansy na wyjaśnienia? Przekreśliłaś coś, co niekoniecznie musiało się zawalić… - oceniła Agata z rozczarowaniem. W sumie to niby trochę się zgadzałam z jej zdaniem na ten temat, ale swoje jednak wiedziałam. Tylko co, jeśli ona ma rację?

czwartek, 26 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 63

63


Ciotki na całe szczęście nie było, bo gdyby zobaczyła mnie w takim stanie, w jakim znajdowałam się wchodząc do mieszkania, z pewnością wzięłaby mnie na spytki i musiałabym jej niezawodnie wszystko opowiadać. Nie miałam na to najzwyczajniej w świecie żadnej ochoty. W sumie to nic takiego się nie stało, ale i tak czuję się okropnie. Przecież ja się w nim zakochałam. On też nie szczędził mi słów miłości… Co więc się stało? O co w tym wszystkich chodzi? Czy to była jego żona, kochanka czy jakaś narzeczona? Cholera jasna…
            Kiedy już mi przeszło, a opuchlizna wokół oczu nieco się zmniejszyła, poszłam się nareszcie umyć. Jedynym pożytkiem z dzisiejszego dnia była umowa, premia i koniec projektu. Dzięki temu wszystkiemu będę mogła bez chwili zastanowienia zebrać się i wrócić do kraju. W agencji mają wszystko moje namiary, a zresztą zaraz do nich zadzwonię. A teraz trzeba się zastanowić. Muszę się stąd jak najszybciej ulotnić, zanim ten człowiek zacznie mnie szukać i dotrze tutaj. No przecież zepchnęłabym go chyba ze schodów w takiej sytuacji. Szybka analiza sytuacji, i tak już wystarczająco beznadziejnej, by mogła być jeszcze bardziej beznadziejną: mamy godzinę 16.55. Można by spróbować zadzwonić do biura rezerwacji lotów, może mają jakieś nocne samoloty do Krakowa albo Katowic. Zadzwonię tam za moment. Teraz inna sprawa. Jeżeli przylecę w środku nocy, ktoś musi po mnie przyjechać. Jedyną osobą, która to zrobi, powstrzymując się od zadawania zbędnych pytań, jest Agata. Do niej też muszę zadzwonić. Aha, no i jeszcze telefon do Mani, że wrócę i żeby czekała w domu. A potem jeszcze do ciotki, że lecę do domu i że zapraszam ją na wigilię. Tak, to będzie bardzo poprawne rodzinnie posunięcie. Zaproszę wszystkich z rodziny, tej najbliższej oczywiście, bo co mnie tam obchodzi jakaś cioteczna kuzynka spod Krasnegostawu? No, wobec tego plan jest już przygotowany, nie ma się co dłużej zastanawiać, trzeba się wziąć do realizacji.
            Bo niecałej godzinie wszystko miałam załatwione. Okazało się, że samolot do Krakowa odlatuje równo o północy i że mają jeszcze 7 biletów ze zwrotów. Skorzystałam, nie zwracając uwagi na cenę. Chciałam uciec możliwie jak najwcześniej, jak poszukiwana przez Interpol i CIA zabójczyni, która dokonała się dwudziestu sześciu brutalnych zabójstw na tle seksualnym. Pani informatorka zaproponowała pojawienie się na lotnisko około w pół do dziesiątej wieczorem, żeby zdążyć z odprawą. To będzie mały, czarterowy samolocik, więc powinniśmy wylądować w Krakowie-Balicach chwilkę po pierwszej w nocy. Po wykonaniu pierwszej z zaplanowanych czynności zadzwoniłam do Agaty, żeby odebrała mnie z lotniska i odwiozła do domu. Prosiak mało nie pękła z radości i zachwytu spowodowanego rzekomo moim przyjazdem. Już chciała się ze mną umówić na kawę, ale grzecznie i szybko zakończyłam konwersację, wymawiając się ważnymi sprawami. Chciałam uniknąć sytuacji, w której mój głos zacznie drżeć i brzmieć jakoś inaczej, co Agata niezwłocznie rozpozna. Potem jeszcze telefon do Mani, która oczywiście szykowała się do jakiejś piątkowej domówki, wobec czego przyjęła moją wiadomość przelotnie, chłodno, aczkolwiek zapewniła stanowczo, że postara się wrócić gdzieś po pierwszej, żeby być w domu, kiedy przyjadę. Na wszelki wypadek obiecała też zostawić klucz pod wycieraczką, bo był ślusarz i wymienił górny zamek, w którym moja kwitnąca latorośl złamała własnoręcznie kluczyk. Na koniec zostawiłam sobie telefon do ciotki, która przyjęła moje krótkie oświadczenie z głębokim żalem. Nakazała przyjechać do siebie jeszcze kiedyś, a wiadomość o wspólnym Bożym Narodzeniu wywołała u niej istną euforię. Z ciotką też chciałam jak najszybciej zakończyć, ale to już nie ze względu na głos. Przecież należało się odpowiednio przygotować to podróży, spakować rzeczy, zebrać wszystkie papiery i dokumenty, przygotować laptop… Jedno mnie zadowala: nikt nie wyczuł w rozmowie ze mną, że coś jest nie tak…
            Na lotnisku pojawiłam się wkrótce po godzinie dziewiątej wieczorem. Miałam więc jeszcze dużo czasu na wypicie jakiejś dobrej kawy. Znalazłam więc przytulną kawiarenkę na uboczu hali odlotów, zamówiłam espresso i wyjęłam z torby, uprzednio wyciszony, telefon komórkowy. Mogłam się tego oczywiście spodziewać. Na liście nieodebranych połączeń nie było żadnego innego numeru telefonu prócz jednego, doskonale mi znanego. Próbował się do mnie dodzwonić prawie trzydzieści razy, przy czym zostawił na poczcie głosowej tylko siedemnaście nagrań. Pomyślałam, że zdecydowanie zapuszczę tutaj korzenie, jeżeli zacznę odsłuchiwać każdą wiadomość. Nie odsłuchałam wobec tego żadnej z nich. Może to i lepiej, przynajmniej nie wytrąciłam się przed lotem z równowagi.
            Dopiłam kawę, gdy przez megafony ogłoszono, że „pasażerowie lotu numer 178 do Krakowa - Balic proszeni są do przejścia w kierunku bramy numer 4”. Wstałam więc, zabrałam wszystkie bagaże i udałam się w tamtym kierunku. Kolejka nie była zbyt długa, wobec czego odprawa i kontrola biletów poszły niezwykle sprawnie. Kiedy już siedziałam w samolocie, ze słuchawkami nałożonymi na uszy i laptopem rozłożonym na kolanach, znowu zaczęłam się przez chwilę zastanawiać nad motywami postępowania Maćka. Przecież mógł być po prostu trochę bardziej ostrożny, zamiast paradować po centrum miasta i tą lafiryndą, i to jeszcze w najbliższym pobliżu miejsca, gdzie się umówiliśmy. No tak, szybko się zaczęło, to i szybko musiało się skończyć. A już miałam wielką nadzieję na to, że los się odmieni, że wszystko będzie tak wspaniale poukładane, jak dawniej. Widocznie przeliczyłam się trochę. Założę się, że to wszystko sprawka mojego osobistego nagłownego diabła…

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świąteczne Życzenia!

Na tę specjalną okazję, jak rok do roku są Święta Bożego Narodzenia, napisałem taki oto, humorystyczny poniekąd, ale też trochę refleksyjny, utwór "literacki":

Choć za oknem szaro,

Żaden śnieg nie prószy,

Chociaż na nic czapka,

Bo nie marzną uszy

Idą Święta...

 

W domu krzątanina

Mycie okien, pranie.

Brak Ci czasu, myślisz:

Na Boskie skaranie!

Idą Święta...


Jednak kiedy mikser

I szum aut ucichnie,

Usiądź w ciszy, wspomnij,

Niech radość rozbłyśnie!

 

Nie przehandluj jej w sklepie

Ani na straganie.

Niech ten czas świąteczny

Piękny Nam się stanie.

 

Pamiętaj więc o rodzinie

Nawet, gdy Wigilia minie.

W Święta wszystkim bądź życzliwy,

Nawet wrogom zdaj się miły.

 

Tu nie chodzi o prezenty

Ani, że Mikołaj Święty.

Nie choinka najważniejsza

Ani zupa najpyszniejsza.


Tutaj chodzi o rodzinę,

O spędzone miłe chwile,

O rozmowy, łzy, wzruszenia,

O składane w krąg życzenia.


Zapamiętaj więc, Człowieku,

O miłości, cieple, śmiechu!

Nuć kolędy, przytul dzieci

Kiedy gwiazdka pierwsza świeci.


A na koniec tej składanki

Proste słowa prawie z bajki:

W Naszym wieku nowoczesnym

Jezus mały ciągle pierwszy...


Wszystkim Moim Czytelnikom życzę spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie najbliższych. Niech będzie to czas refleksji, oderwania się od szarej codzienności, odgrodzenia się murem od stresów i niepokojów. Zafundujcie sobie prawdziwie spokojne Święta, pełne radości i wzajemnej życzliwości, z niekoniecznie pełnymi stołami i upchanym pod choinką transportem upominków.


 

piątek, 20 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 62

62

Odstawiłam pusty kieliszek po szampanie na pobliski parapet i skierowałam się do biura. Nie wiedziałam, o co może chodzić Helmutowi, ale miałam jednocześnie nadzieję,  że będzie to coś przyjemnego. Z tego wszystkiego zapomniałam, że Maciej przylatuje jutro. Delikatnie zastukałam w pleksiglasową szybkę, a po usłyszeniu „Proszę!”, pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Helmut siedział za biurkiem i przeszukiwał szufladę, wykładając i wkładając do niej na zmianę wszystkie papiery.
- Gdzie to jest,do cholery... Gdzie ja to położyłem...
Przyjrzałam mu się badawczo, kiedy tak rzucał sobie oskarżenia pod nosem. Po chwili wstał, podszedł do dużej półki zasypanej stosami papierów. Nadal mówił coś pod nosem, a ja nadal stałam tuż przy drzwiach. Nie wiedziałam, co mam zrobić w sytuacji, gdy on zachowuje się, jakby mnie nie dostrzegał w ogóle. Po chwili odnalazł jakiś duży plik dokumentów i zaczął je z roztargnieniem przeszukiwać, rozsypując pojedyncze kartki na podłogę. Mimowolnie rzucił:       „Usiądź, Mario”. No więc nie miałam wyboru. Usiadłam na sofie stojącej pod oknem, nalałam sobie wody z plastikowej butelki i nadal czekałam. W międzyczasie otrzymałam wiadomość tekstową, że ktoś do mnie dzwonił. Spojrzałam na listę i zauważyłam kilka połączeń od Maćka. Zanim jednak zdecydowałam się zadzwonić, on zrobił to pierwszy. Odebrałam więc pospiesznie, nie zwracając uwagi na Helmuta:
- Cześć, kochanie! Byłam na generalnej konferencji i musiałam wyłączyć telefon.
- Wiem, mówiłaś wczoraj. Słuchaj, nie mogę rozmawiać za długo, bo zaraz mi padnie bateria w telefonie. Zmieniłem trochę plany. Właśnie wylądowałem w Schwechat. Spotkajmy się za godzinę w „Windelbuhel...”, dobrze? Mam nadzieję, że już możesz się wyrwać na chwilę...
- Zasadniczo mogę, ale muszę jeszcze z kimś porozmawiać. Ale w porządku. Będę czekała na miejscu. Czyli o trzeciej?
- Tak, o trzeciej, przy naszym stoliku. Zrobiłem telefonicznie rezerwację na twoje nazwisko, nie będzie problemu. No, to do zobaczenia. - w słuchawce zabrzmiało przeciągłe piknięcie, i sygnał się urwał.
            Padła mu bateria. Przyjechał dzisiaj, zamiast jutro. Mam niecałą godzinę...                       W porządku, trzeba się wziąć do roboty. Pora popędzić Helmuta.
- Ekhmm, ekhmmm... - chrząknęłam głośno i wyraziście – Co to za sprawa, którą chcesz ze mną załatwić. Niestety, nie mam zbyt wiele czasu, więc musisz się streścić.
- Już, już do ciebie idę. Mam, znalazłem, możemy porozmawiać. Proszę, to dla ciebie. Przejrzyj i zastanów się, co o tym myślisz.- powiedział, podając mi teczkę, zawiązaną sznureczkami.
- Co to jest? Powinnam się zacząć obawiać? - zapytałam z uśmiechem.
-         Ależ skąd, to nic strasznego. Po prostu otwórz, przeczytaj i daj mi odpowiedź.
            Uparty zawodnik, no ale skoro tak nalega, nie pozostaje mi nic innego, jak rozwiązać kokardkę i zabrać się za jej zawartość. Ku mojemu zdumieniu w teczce znalazłam... umowę pracy jako dyrektor operacyjny w placówce AustriaAdvertisement! Moje oczy chyba wymownie pokazały szok, bo Helmut roześmiał się szczerze, a ja znalazłam się nagle w stanie takiego zaskoczenia i podniecenia, że nie byłam już w stanie ani dalej czytać, ani myśleć. Na szczęście Helmut zauważył to i wyszedł z inicjatywą:
- Posłuchaj. Poszerzamy nasz rynek działania. Od nowego roku otwieramy kolejne biuro terenowe. Tym razem kierujemy się na rynki Europy Środkowo-Wschodniej. Pora zacząć zdobywać faktycznie całą Europę. Postanowiliśmy więc otworzyć filię naszej agencji w Polsce. Wybraliśmy Kraków, jako miejsce najbardziej podobne do Wiednia. Poza tym, zadecydowały też inne względy. Wybraliśmy Kraków ze względu na ciebie...
- Ale dlaczego akurat ja? Co ja takiego zrobiłam? Czym zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie?
- Poznaliśmy cię z najlepszej strony. Zauważyliśmy, że masz świetny talent do pracy takiej, jak nasza. Byłaś bacznie obserwowana i zdałaś wszystkie egzaminy śpiewająco. Poza tym potrzebujemy osoby, która stworzy sobie zespół w oparciu o doświadczenie. Potrzebujemy osoby, która wie, o co chodzi w tym biznesie, a przede wszystkim zna realia kraju, którego rynek będzie analizować i zdobywać. Nadajesz się do tego świetnie i wszyscy członkowie zarządu poparli mnie w tym. Co o tym myślisz? Czyż nie jest to kusząca propozycja?
- Kusząca, i to jak jasna cholera! Musiałabym być idiotką, żeby nie przyjąć takiej oferty. Zgadzam się, bez najmniejszej chwili wahania! - wykrzyknęłam rozpromieniona i uszczęśliwiona. Pomyślałam, że życie jednak może ułożyć się po raz drugi.
- Świetnie, że się zgadzasz. A więc ustalone. Zaczniesz od stycznia, a wszystkie papiery dostaniesz pocztą. W nich zawarta będzie także lista pracowników, jakich musisz pozyskać, by biuro rozpoczęło pracę. Jeśli będziesz miała jakiekolwiek problemy, będziemy ci służyć pomocą. Czas do końca roku wykorzystasz właśnie na przygotowania. Na początek dostaniesz piętnaście tysięcy miesięcznie do ręki plus premie za każdą kampanię. Aha, byłbym zapomniał... Proszę, tutaj jest czek. Musisz przecież jakoś przetrwać te trzy miesiące pracy charytatywnej...
- Ale ja już dostałam czek. Należności zostały uregulowane.
- Ależ oczywiście, wszystko jest w porządku. Ja nie mówię o wypłacie. Tutaj jest twoja premia specjalna. Należy ci się. - podał mi czek z satysfakcją, a ja uważnie go obejrzałam. Długo nie mogłam uwierzyć, że to wszystko jest prawdą.
- Pięćdziesiąt tysięcy euro? Czyżbyście poszaleli? Ja sobie zasłużyłam? Dobrze sobie...
- No cóż, skoro nie chcesz, nie będę cię zmuszać...
- Ależ nie! Zmuszaj mnie, bardzo chętnie! Jak ja mam wam dziękować? To takie zaskakująco niesamowite...
- Nie dziękuj nam, tylko sobie. To jest wyłącznie twoja zasługa, a my tylko zaobserwowaliśmy to, co warto było dostrzec. A propos, ty się gdzieś umówiłaś na trzecią. Wobec czego szybko podpisuj tę umowę przedwstępną. Oryginał podpiszemy gdzieś w listopadzie. Na razie to nam wystarczy... No, a teraz już leć, zanim się spóźnisz i będzie nieprzyjemnie.
- Dziękuję ci serdecznie raz jeszcze! To dla mnie taka niespodzianka, taki zaszczyt... - podeszłam do niego i pocałowałam do w usta. Chyba nie było to mądre, ale jednorazowo nie mogło nikomu zaszkodzić.
- W porządku. To ja dziękuję tobie, że pracowałaś z nami.
- Do zobaczenia!
- Pa...
            Szarpnęłam drzwiami od gabinetu Helmuta i po chwili znalazłam się w windzie jadącej na dół. Chciałam śpiewać i klaskać, skakać  krzyczeć, że jestem bogata, szczęśliwa    i zakochana. Życie jest jednak trochę „Modą na Sukces”...

            Siedziałam przy naszym stoliku w „Windelbuhel...” Na rogu Schwarzenbergplatz                 i wyglądałam Maćka przez okno. Po chwili pojawił się jego terenowy samochód. Zaparkował dość daleko od restauracji, bo miejsc postojowych w jej pobliżu nie było. Mogłam go jednak doskonale obserwować, bo zatrzymał się na przeciwnym krańcu placu, gdzie był doskonały widok z okna knajpki. Po chwili jednak znieruchomiałam. Z samochodu wysiadł Maciej i pospiesznie podbiegł do przednich drzwi pasażera. Otworzył je nonszalanckim ruchem, i z wnętrza samochodu wysiadła kobieta. Elegancko ubrana, mniej więcej w moim wieku, ale nie wyglądała na zadufaną w sobie. Nagle jednak doznałam wstrząsu. Maciej ją pocałował! Nie był to wprawdzie pocałunek namiętnej pary kochanków, ale z całą stanowczością nie był to pocałunek przyjacielski czy nawet rodzinny. To nie mogło przejść bez echa! To mną wstrząsnęło. To podziałało na mnie jakoś niesamowicie dziwnie. Wymienili jeszcze kilka słów, potem ona poszła w kierunku metra, a on skierował się w stronę restauracji. Błyskawicznie wypiłam ostatni łyk espresso, zebrałam torebkę i kwiaty, po czym udałam się do drugich drzwi do restauracji.  Wyszłam na północną stronę kamienicy, podbiegłam do nadjeżdżającej dwójki i pojechałam do domu. Im szybciej skreślę go z mojego życia, tym lepiej...

wtorek, 17 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 61

61



Mleko najwyraźniej pomogło, bo rano z ledwością zebrałam się do wyjścia. W ostatniej chwili śniadanie, w ostatniej chwili kawa, w ostatniej chwili wbiegłam do autobusu... Chyba wszystko było dzisiaj w ostatniej chwili. Pewnej ważnej rzeczy też dowiedziałam się chyba w ostatniej chwili. No, ale od początku. Z zaawansowaną zadyszką wpadłam do windy w agencji i już prawie byłam spóźniona na generalny zbór wszystkiego, co żywe i pracujące. Generalnie jednak wszystko się doskonale udało. Przedstawiliśmy całym zespołem dokładny i pieczołowicie przygotowywany plan kampanii promocyjnej. Zespół rady nadzorczej sieci Ikea Europe przyjął wszystko z zachwytem i bez zastrzeżeń. Takim sposobem skończyła się moja współpraca z agencją. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Było już trochę po południu, za oknami chciało się jakby nieco zachmurzyć, ale na szczęście nie padało. Konferencja skończyła się pomyślnie i wszyscy przeszliśmy do hallu, gdzie podano szampana i zakąski stołu szwedzkiego, rzecz jasna. Już miałam się zbierać do wyjścia, kiedy szef naszego zespołu, Helmut Kruger, poprosił nas wszystkich o uwagę:
- Proszę wszystkich państwa o uwagę. Chciałbym powiedzieć kilka słów podziękowania. Przede wszystkim dziękuję wszystkim ludziom, którzy włożyli mnóstwo swojej pracy, energii i wysiłku w to, by ten projekt, który przed momentem przedstawiliśmy na zebraniu zyskał tak doskonałe kształty, jakie wszyscy państwo zobaczyliście. Jednakże, z tego miejsca, pragnę złożyć szczególne podziękowania na ręce naszej koleżanki, która przyjechała do nas, by wesprzeć nas swoim prasowym doświadczeniem. Chcę serdecznie podziękować dziennikarce z Polski, która służyła nam nieocenioną znajomością gustów odbiorców naszej reklamy, psychiki statystycznego obywatela, do którego nasza kampania jest adresowana. Mario, zapraszam cię do siebie.
            W tym momencie wszystkie oczy zwróciły się na mnie, a ja sama poczułam się jak ślepa kura, której trafiło się monstrualnych rozmiarów ziarno pszenicy. Oblałam się chyba masakrycznym rumieńcem, bo zrobiło mi się tak jakoś gorąco. Helmut z kolei zwrócił się do swojej asystentki, odebrał od niej kwiaty i małą teczuszkę. Tylko on nazywał mnie Maria. Nic dziwnego, skoro był to jedyny rodowity Niemiec w naszym zespole. Urodził się gdzieś w Zagłębiu Ruhry, a potem sprowadził się do Wiednia na studia. I tak zostało. Ale nieważne, bo zmierzam do tego, że tylko on nie był w stanie nauczyć się wymawiać Luśka, a inaczej nie chciał, bo Lu mu się nie podobało. Reszta zespołu była jakąś dziwaczną mieszanką, złożoną głównie ze Szwedów, Duńczyków, Anglików i Czechów. W sumie jakieś 20 osób...         

            Tak się zastanawiałam nad nie wiadomo czym, a ludzie wokół mnie nadal klaskali i czekali, aż się ruszę i pójdę do przodu sali. Stojąca obok mnie Sabrina, która przyjechała tutaj z Liverpoolu, szturchnęła mnie zasadniczo w bok i powiedziała półszeptem: „ No, Lu! Idźże do niego, zanim się rozmyśli i nie będzie ci już chciał dać tych kwiatków!”. W porządku -  pomyślałam – idę.