poniedziałek, 24 czerwca 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 1

1

A teraz, po  raz pierwszy w życiu, opowiem komuś o sobie. Nie licząc oczywiście pracodawcy, wychowawczyni w szkole, męża, sąsiadek, cioci z Chicago itepe... Dobra mówię, bo zaczynam paplać od samego początku. Mam na imię...Właśnie, jak ja właściwie mam na imię...Mmm, zerkam do dowodu, jeżeli można tak nazwać plastikową płytkę, oskanowaną moim nie najlepszym zdjęciem, która wielkością nie odbiega od maleńkiego, portfelikowego kalendarzyka. Ale dobrze, mam już ten dowodzik. Rzucam okiem i wśród niezliczonej ilości kodów kreskowych, znaczków, cyferek i tego typu dzieł sztuk nowoczesnych, odnajduję dane: Maria Luiza... A tu niespodzianka – wcale nie jakieś szczególne nazwisko! Taka tam zwyczajna Kowalska. Dobre, nie? Imiona wcale nie jakieś takie, jakby to ująć, codzienne, a nazwisko, w końcu wyróżnik rodowy, takie pospolicie pospolite. Skandal! Wyszłam za mąż za człowieka o nazwisku Kowalski. Gdzie ja miałam głowę te dwadzieścia lat temu...Pewnie na swoim miejscu, ale zdaje się, że była wtedy aktualnie natenczas w jakiejś renowacji czy jakby chwilowo niedostępna, lub może miała wyłączone komórki czy też była właśnie poza zasięgiem...Ale ja tu wysmytruję takie fantasmagorie, a nie przechodzę do sedna. A więc (wiem, że nie zaczyna się zdania od więc, ale cóż...) na chrzcie nadano mi wdzięczne imię Maria. Maryśka, Marycha, Mariuś, Mari, Mery i inne nieznane mi bliżej „osobniczki” płci tej samej załaziły za moją piękną, młodzieńczą skórę przez długie lata, aż w końcu nadszedł czas, aby się z nimi rozprawić i usunąć je z życia.
            Po wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, że może by tak owo imię, że tak powiem, zmienić. Nie chciałam używać drugiego, gdyż wstydziłam się go jeszcze bardziej niźli pierwszego, dlatego też wpadłam na szatański pomysł. To był właśnie moment, gdy w mojej głowie i nad nią szatańskie pomysły zawisły niemal tak, jak chmury nad uroczym domkiem rodziny Adamsów. Doszłam więc do wniosku, że imię Maria można szybciutko   i łatwiutko przerobić na inne, nowocześniejsze i jakieś takie... bardziej przystępne, co też uczyniłam niezwłocznie (nie lubię tego słowa, ale trudno). Pomyślałam przez chwilę i zdecydowałam – Mariola. Mar- jako cząstka mojego poprzedniego imienia, a –iola z kolei od mojego ukochanego francuskiego słówka, a mianowicie jolie, co znaczy tyle, co piękna. Tak więc narodziła się Mariola, wówczas jeszcze Strzyczkowska, pamiętnego roku 1981. I może przy tej dacie zatrzymamy się i zakodujemy ją w pamięci jako datę urodzin, mimo że mam 41 lat i tak jakby dorastającą córkę...
            A więc (znów!) jestem Mariola, ale rodzina i znajomi i tak mówią do mnie Luśka, co nawet mi się zaczęło podobać parę lat temu. Widocznie do pewnych spraw trzeba dość dokładnie dojrzeć, stać się takim czerwonym pomidorkiem, co to go można ścisnąć w sok, pochlastać na pasztet czy też do sałatki z cebulą i winegretem. Może zostańmy przy Luśce, bo łatwo zapamiętać. Moja kochana córuchna nosi imię Manuela, ale wołamy do niej wszyscy Mańka. Nie wiem, co spowodowało, że zgodziłam się na takie... imię, ale stało się. Myślę, że w owym czasie tkwiłam jeszcze w głębokim szoku poporodowym oraz w ogromnym przestrachu przed wizytą rodziny w szpitalu, a potem w domu, a potem jeszcze w kościele, a potem znów w domu, i tak już przez całe życie. Tak przynajmniej myślałam...do pewnego czasu. Mąż mój, jako istota żyjąca niegodna najmniejszej porcji uwagi, wabi się Euzebiusz, pieszczotliwie Zibi. Ale żeby było jasne – pieszczotliwie nie znaczy, że ja go tak nazywam. Wręcz przeciwnie! Zibi rzuca się na mnie z siekierą, nożem, tasakiem czy też innym ostrym bądź tępym narzędziem za każdym razem, gdy zdarzy mi się tak go nazwać. Nie zdarza mi się. Już od 10 lat. Oduczyłam się.
            Dziś już późno. Padam na twarz, więc idę spać. Nastawię jeszcze tylko pranie, wpuszczę do domu koty, zmyję talerze, zamiotę hol, wyniosę śmieci... Położę się za jakieś dwie, no góra trzy godzinki, bo jeszcze trzeba by odpisać na parę listów... Dobranoc.
(tramwaj16)

3 komentarze:

  1. :)) bardzo mi się podoba styl pisania, lekki, przyjemny - miło się czyta. (Dżastin)

    OdpowiedzUsuń
  2. no no...kto by pomyślał...jakbym czytała Chmielewską albo Grocholę a to ty Prezesie i wiesz co...podoba mim się...

    OdpowiedzUsuń