49
Rano znowu metro, potem biuro, a
potem postanowiłam, że się poszlajam co nieco, ponieważ dawno nie urywałam się
z domu w sprawach nieokreślonych.
W biurze pozostawiłam tymczasem
laptop, w którym dokończona finezyjnie prezentacja multimedialna oczekiwała na swoją
kolej, by się zaprezentować z jak najlepszej strony, zgarnęłam tonę papierzysk
w celu ich późniejszego przeczytania (chyba zbyt szumnie się tutaj wypowiadam –
jeszcze mnie ktoś oskarży, że się nie wywiązuję z danych obietnic...).
Postanowiłam sobie, że najpierw pojadę do telefoniarni, gdzie odbędę wszelkie
ważne rozmowy, a potem pójdę pospacerować sobie nad „pięknym, modrym
Dunajem”... Podejrzewam wszelako, że modry i piękny to on pewnie i był te sto
kilkadziesiąt lat w plecy, kiedy owo cacuszko muzyki klasycznej stworzone
zostało raz, a dobrze. Teraz najpewniej, mimo najbardziej zaawansowanych
działań i najdoskonalszych pomysłów, Wiedeń i okolice – jako skupisko 1/6
populacji tego kraju – starannie „uniemodrza” i „uniepięknia” tę
malowniczą rzekę... Ale się rozmarzyłam. Ech... Dobra, wracamy na ziemię,
jakakolwiek by ona nie była.
Dojechałam sobie tramwajem, elegancko
i malowniczo, poprzez szeroko pojęty Ring, oglądając ciekawym okiem monstrualne
dzieła architektury tutejszej, jak choćby Parlament, który zawsze mnie urzekał,
odkąd jestem sobie w stanie przypomnieć, a zwłaszcza teraz, gdy
całość jego przeszła generalny remont i białość wszystkich możliwych elementów
biła po oczach w tak niezwykły sposób, że mimo bólu człowiek miał problem z
zaprzestaniem podziwiania tej perły. Po drodze wysiadłam sobie na lody.
Oczywiście, zestaw standardowy: cytrynka, malinka, pistacyjka. Czasem się
zastanawiam i staram się
sobie to jakoś wytłumaczyć, jak można jeść lody pistacjowe i cytrynowe
jednocześnie? Widocznie można, skoro jem. Z drugiej jednak strony proponuję nie
próbować, bo a nóż widelec może się okazać, że czyjś żołądek może nie być na
taki eksperyment przygotowany. Zjadłam lody, siedząc sobie elegancko na czystej
ławeczce przy ulicy, po czym postanowiłam, że skoro zaczyna się ściemniać, to
może watro ruszyć w stronę domu. Jadąc szybką kolejką czułam się przez chwilę
wolna, całkowicie niezależna od kogokolwiek. Jakieś nastoletnie niedobitki się
we mnie przebudziły, ale gdy sobie przypomniałam, że mam przecież zadzwonić do
mamy, czar prysł, a pociąg się zatrzymał. A tak było pięknie...
Głupia babo, ty...durna jedna!
Oczywiście Lusia, kompletna ciamciaramcia po prostu pomyślała sobie, że pociąg
jedzie do końca. Nie, no przecież każdy pociąg jedzie do jakiegoś końca...
Chodzi mi z grubsza o to, że tym końcem jest moje miejsce docelowe. No, na moje
szczęście wyjechał tylko na jakieś kompletne...gdzieś-coś, gdzie psy chodzą
tyłem, albo wręcz tym tyłem próbują szczekać, a nie do jakiegoś innego powiatu.
Kurczak... Popatrzyłam sobie na tabliczkę, no bo też przydałoby się dowiedzieć,
jak długo muszę czekać na tym gdzieś-czymś. Trudno, 45 minut to w końcu nie
wieczność...
Z prawie dwugodzinnym poślizgiem
udało mi się wylądować przed kafejką internetową. Na całe szczęście tutaj też
mają ten bardzo dobry zwyczaj trzymania takich kafejek otwartych do bardzo
późnego późna, więc szybko wlazłam do wolnej kabiny, wystukałam numer do mamusi
i czekałam, aż się odezwie:
- Witam ciebie, matko moja!
- Witaj, moje dziecko. Co masz mi do powiedzenia?! Dzwonisz
dopiero teraz?! Czy nie pomyślałaś, że my z ojcem możemy się o was martwić? Co
ty sobie w ogóle wyobrażasz! Jakim prawem nie zadzwoniłaś do domu po...
- MAMO! Natychmiast się uspokój! Jestem w miejscu publicznym
i nie życzę sobie, żeby jacyś obcy ludzie przysłuchiwali się twojej
wrzeszczącej arii telefonicznej. Co mogło nam się stać? Przecież my tutaj nie
mamy pięciu lat!
- No, wiesz. Mógł was ktoś przykładowo napaść i zrobić wam
coś złego. Albo też, co
gorsza, mógł was okraść!
- Tak, mnie ktoś mógł zabić uchwytem od wózka bagażowego, a
Mania mogłaby teoretycznie wpaść pod rozpędzoną walizkę na kółkach i ponieść
śmierć na miejscu...
- Przestań wreszcie żartować! Ale koniec tej awantury. Proszę
mi natychmiast opowiedzieć, co się tam u was dzieje. Jesteśmy z ojcem bardzo
ciekawi tej twojej pracy. – skwitowała mama tonem wymuszającym zeznania, przy
czym problem polegał na tym, że ja na zeznania nie miałam najmniejszej ochoty.
Miałam kilka
ułamków sekundy, żeby zastanowić się nad taką wersją, która pozwoli mi się
koncertowo streścić, a następnie wykonać telefon do Maćka, którego wiadomość
ciągle pałętała mi się we wnętrzu czaszki. Należało więc działać szybko.
Przystąpiłam wobec tego do niezbędnych działań umysłowych, a następnie do
szeroko pojętej akcji. To
było z rodzaju miszyn imposibul, ale tego typu zagrania miałam na tyle
opanowane, że mogłabym w kolejnej części zastąpić Toma Cruise’a.
- Praca jest, mamuś, bardzo ciekawa, bo jeszcze dotąd nie
zaliczyłam bliższego związku z reklamą, ale przez to, że jest pilna i niezwykle
duża objętościowo, to męczy mnie solidnie. Mieszkamy sobie u ciotki, która mam
póki co dogadza, ale coś czuję, ze to długo nie potrwa, znając charakter mojego
dziecka.
- A właśnie, miałam pytać. Jak tam wolny czas spędza Mania?
- Generalnie w domu, a jeśli nie w domu, to na basenie, a
jeśli nie na basenie, to na rozmaitych zakupach. Zastanawiałam się nad tym, czy
nie można by znaleźć jej tutaj jakiejś pracy, bo przydałoby się jej trochę
własnych pieniędzy, nie uważasz?
- To dobry pomysł. Ty mi się tam dziecko nie przemęczaj, ani
Mani też nie zaniedbuj, kochanie.
- W weekend sobie wszystko odbijemy. Pogoda jest wspaniała,
także może się wszyscy wspólnie wybierzemy nad wodę. Póki co muszę kończyć
naszą rozmowę, mamo, bo – postanowiłam nie owijać w bawełnę – mam jeszcze dwa
telefony do wykonania, a zaraz mi telefoniarnię zamkną i nie zdążę. I jeszcze
muszę jakieś coś na kolację gdzieś kupić... No, więc do zobaczenia niedługo, i
do usłyszenia już wkrótce.
- To do usłyszenia, córko. Nie będę cię wobec tego
zatrzymywać. Zadzwoń, jak będziesz miała czas. Pa.
- No, pa-pa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz