niedziela, 29 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 32.

32

             Do redakcji weszłam dystyngowanym krokiem jakiś kwadrans przed spotkaniem, kupiłam sobie wodę mineralną, wyszłam na taras znajdujący się po środku budynku, i musiałam spotkać Izę. Iza, jak to ona, nie była w stanie się powstrzymać. Musiała zacząć kolejną z cyklu bezproduktywnych rozmów. A że była jeszcze młodziutka i głupiutka, jakoś nie miałam jej tego ze złe.
- Witaj, Lusia! No, opowiedz mi troszkę, co tam u Cibie słychać? Rozwiodłaś się już z tym bydlakiem, co Cię zostawił.
- Cześć, Iza. Wiesz, u mnie wszystko się powoli normuje. Niestety jeszcze się nie rozwiodłam, ale złożyłam już pozew. Niedługo okaże się, kiedy będzie po wszystkim.
- Ale wiesz, Luśka, świetnie dzisiaj wyglądasz. Odwaliłaś się normalnie nieziemsko! Dasz mi numer swojego wizażysty?
- Nie mam wizażysty, pomogła mi koleżanka. Wiesz, w końcu jeżeli przychodzisz ostatni raz do pracy, to chcesz wyglądać jak najlepiej.
- A więc to jednak prawda. Szef mówił już, że chciałaś odejść, ale byliśmy przekonani, że dałaś się namówić na pozostanie w firmie. Szkoda, byłaś naprawdę dobra. Będzie nam Ciebie brakowało.
- Jednak to prawda. Wiesz, muszę całkowicie zmienić otoczenie. Ta praca przypominałaby mi lata spędzone z mężem, a tak – nie będę miała okazji do przemyśleń. Chciałabym gdzieś wyjechać, może nawet za granicę.
- Mówisz? Pewnie masz rację, sama wiesz, co dla Ciebie najlepsze. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zawsze chętnie Ci pomogę. Inni też zawsze Ci pomogą. Zawsze możesz pokładać w nas nadzieję.
- Dzięki, Izuniu. Miło mi to słyszeć, ale chyba dochodzi trzecia. Pora wybrać się do konferencyjnej.
            No i poszłyśmy. Spotkanie zaczęło się z poślizgiem, bo jeszcze się Naczelnemu nigdy nie zdarzyło, żeby był gdzieś na czas.
- Dzieńdibry Państwu. Mam zaszczyt gościć u nas po raz pierwszy od dłuższego czasu panią Luizę. Pani Luiza chciałaby nam zapewne coś powiedzieć, a więc oddajmy jej głos.
            A to bydlę! Tak od razu, na pierwszy ogień? Czy on przypadkowo nie przesadza odrobinę? Ale dobra, nie ma co zwlekać, trzeba mówić.
- Witajcie, Drodzy koledzy i koleżanki. Witam Pana, Panie redaktorze. Chciałabym powiedzieć, że po długich i żmudnych przemyśleniach zdecydowałam się na opuszczenie szeregów naszej redakcji. Niestety, z racji moje sytuacji prywatnej, koniecznie muszę zmienić środowisko, dlatego też zamierzam wyjechać z Krakowa w jakiś inny rejon kraju, być może nawet za granicę. Jest mi z tego powodu niezwykle przykro, ponieważ praca z Wami była dla mnie niezwykle przyjemna. Wiem, że tracę wspaniałych przyjaciół, jednakże moja decyzja jest nieodwołalna.           
            Na koniec jednak, za wyraźną prośbę redaktora naczelnego, w ranach prezentu pożegnalnego ode mnie do naszego pisma, przygotowałam artykuł opowiadający o rodzinach, które rozpadły się z powodu homoseksualizmu jednego z rodziców. Jak pewnie większość z Was wie, mój mąż zdradził mnie ze swoim wieloletnim przyjacielem. Nie wstydzę się już tego, zwłaszcza po zebraniu materiałów do napisania tego artykułu. Przygotowałam dla każdego z Was egzemplarz, który przejrzycie, nim tekst trafi do druku. Mam nadzieję, że spodoba się Wam. Myślę, że będziecie mnie ciepło wspominać. Chciałam Wam wszystkim serdecznie podziękować za te wszystkie wspólnie spędzone lata. Teraz jednak przepraszam na moment, gdyż muszę odebrać ważny telefon z Sądu.
            No i sobie wyszłam na moment, bo właśnie zadzwonił mój adwokat.
- Pani Luizo. Rozprawa pojednawcza odbędzie się w piątek o godzinie trzynastej, w sali rozpraw numer dwieście trzy, piętro piąte. Pismo zostało wysłane do Pani męża, proszę jednak zadzwonić do niego, by na pewno zdążył przyjechać z Zurychu.
- Dobrze, poinformuję go osobiście. Dziękuję za informację.
- Nie ma problemu. Do widzenia.
- Do widzenia.
            Wróciłam na końcówkę spotkania, po którym odbyła się feta, mająca zapewne na celu pożegnanie mnie. Ja jednak w ogóle nie myślałam o tym, co dzieje się wokół mnie tej chwili. Cieszyłam się tylko jednym: Rozwód zaczynamy już w piątek! Jeśli dobrze pójdzie, to w pod koniec przyszłego tygodnia będę znowu do wzięcia...

środa, 25 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 31.



            31
            Jak dobrze wcześnie wstać, chciałoby się powiedzieć. Niedobrze, niestety. Tak mi się chciało okrutnie spać... Ale czemu tu się dziwić, skoro siedziałam mad korektą tego wspaniałego z zamierzenia artykułu chyba do czwartej. Cudownie się złożyło, że Agata się przypadkowo nie obudziła, bo chyba dopiero dostałabym za swoje.
            Zwlokłam się nareszcie z łóżka, narzuciłam na siebie kochany szlafrok, no i poszłam sobie. Chciałam za wszelką cenę spłukać z twarzy napis głoszący: „Siedziałam przy komputerze do bladego świtu. Możecie mnie za to zabić”. Nie udało się...
- Luśka, dlaczego tak długo wczoraj siedziałaś? Myślałaś może, że nie zauważę?! Popatrz na siebie i zastanów się dobrze, jak Ty, kobieto, wyglądasz! Idziesz na to spotkanie jako czarownica, strach na wróble, czy może jako zsiniała Świtezianka? Wory pod oczyma, przekrwione spojówki, zmierzwione włosy... Normalnie horror, doktor Jekyll i mister Hyde jednocześnie... – Agata zasępiła się wymownie, co miało mi powiedzieć tyle co: „ I co ja mam z Tobą zrobić, durna małpo. Nie przeszkadzaj, bo się muszę porządnie zastanowić”. No toteż nie przeszkadzałam. Usiadłam sobie tylko na zydelku. Zobaczymy, co moja dobra wróżka wyczaruje...
- Mamy puder, pokłady, lakier do włosów, piankę i gumę ekstra strong, tusze i cienie, szminki... Dobra, jakoś sobie poradzimy, chociaż nie jestem przekonana, czy wystarczy nam pudru...
            Postanowiłam się trochę przełamać. Czemu ona od samego rana musi mnie stresować? Ale, w zasadzie to ona ma rację... Znowu, cholera!
- Taak, dzień dobry. Ja też się cieszę, że Cię widzę. Już Ty sobie na pewno poradzisz tak, że niczego Ci nie zabraknie. Jemy może jakieś śniadanie?
- Matko, Luśka! Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że cholernie mnie irytujesz ostatnio? Jemy, jemy... – dała wreszcie za wygraną.
            Ma dziewczyna rację. Po co miałaby się dłużej denerwować. Lepiej dać sobie serdeczny, święty spokój, bo jeszcze się taki nie urodził, coby ze mną wygrał. Nawet Agatce na to nie pozwolę. Nie mogę stracić swojej, doskonale wypracowanej i wyrobionej pozycji społecznej.
Patrzyłam się przez chwilę w okno, po którym spacerowała sobie prześliczna biedronka. Kiedy tak pomyślę sobie, że taka biedronka to ma o niebo lepiej niż ja, to szlag mnie trafia. Wiadomo, że musi ochronić się przed niebezpieczeństwami świata, przed tym, żeby nic większego jej nie zeżarło, żeby deszcz jej nie utopił w głębszym zeschłym liściu i takie tam. Tyle, że biedronka na z głowy wiele innych, zdecydowanie bardzie wkurzających spraw. Takie, dla przykładu, opłacanie podatków. Albo też płacenie rachunków za gaz, wodę czy elektryczność. Tak samo jest z robieniem zakupów, nastawianiem pralki, mycie okien i podłóg, myciem włosów i wieloma innymi, całkowicie nieprzydatnymi czynnościami. Szkoda, że nie jestem biedronką...
Agata pokrzątała się przez chwilę przy kuchni, po czym wstawiła mi przed nos talerz paróweczek drobiowych, zapaćkanych jakimś sosem z pomidorów i zestawu suszonej łąki (cała masa ziół – Agata nie wpadła na to, żeby użyć tych z ogródka, tylko natrzepała suszonych z torebek...). Mimo wszystko były smaczne. Potem, w ramach rewanżu, poświęciłam się i wykonałam przepyszną kawę. Prosiak przystąpił do kontrataku:
- Ty wiesz, co masz im tam powiedzieć?
- Jasne! Zaplanowałam cały scenariusz przedstawienia. Będzie dobry bajer i dobre wykonanie. Po prostu mam zamiar spektakularnie zakończyć współpracę z firmą pana Kłopotka. Będzie spektakl, jak ta lala!
- No to pięknie. Już się zaczynam obawiać...
- Spokojnie, nikogo nie zamierzam pogryźć.
- No, i tego się właśnie boję, bo to może oznaczać, że kogoś zamierzasz zagryźć na śmierć...
            Agatka zawsze potrafi człowieka podnieść na duchu i wesprzeć, jak nikt inny... Swoją drogą, Naczelny stanowczo kwalifikuje się do wycięcia. To już spróchniałe drzewo, niestety. Była chyba dziesiąta rano, dlatego też nie przyszło mi do głowy spieszyć się z piciem kawy albo czymkolwiek innym. Tak mi się wygodnie siedziało w tym szlafroczku, że sobie tak siedziałam    i  siedziałam w nim, chyba bez końca. Tak mi się wydawało, bo kiedy obudziłam się, było koło w pół do pierwszej, szlafroczek nosił na sobie znamiona bliskiego spotkania z kubkiem kawy, a Agata, rozparta we framudze kuchennych drzwi, patrzyła na mnie takim politowanie, z jakim patrzy się na dziecko umorusane od stóp do głów czekoladowymi lodami.
- Mania, chodź tu szybko. Musimy doprowadzić twoją matkę do stanu względnej używalności. Hasło: remont generalny!
- Czyli wszystko brać? Dobra, już idę, tylko skończę rozmowę przez telefon. Daj mi dwie minuty.
- Dwie minuty mogą być, ale nie zgadzam się na więcej. A ty, Luśka, prędko pod prysznic. Natychmiast proszę umyć głowę, no i całą resztę. Za pięć minut jesteś w salonie, gdzie robimy z Ciebie prawdziwą panią redaktor. Niech im szczeny opadną! Niech im będzie żal, że tracą taką świetną pracownicę...
- Aaa... – i na tym koniec mojej kwestii. Agata wepchnęła mnie do łazienki, odkręciła wodę, wcisnęła do ręki różany żel pod prysznic i tyle ją widziałam. Trudno, raz się mogę zastosować. W zasadzie to nie boli. Może coś z tego będzie.
            W salonie Mańka z Prosiakiem naradzały się przed kilka dobrych minut, a ja siedziałam jak ta ostatnia sierota w szlafroku oblanym czarną kawą, czekając na dalszy ciąg. Za chwilę jednak zabrały się za mnie, co, niestety, nie było w najmniejszym stopniu przyjemne. W sprawie włosów, to bolały mnie one od cebulek aż po same końce. Twarz też wydawała mi się nieco pobita, ale nic to. Najważniejszy efekt! A ten był faktycznie piorunujący. Kiedy już wbiły mnie w czarny kostium (żywo protestowałam – nadaremnie, rzecz jasna – ze względu na trzydzieści jeden stopni w cieniu)
i postawiły mnie przed lustrem, to, słowo daję, musiały mnie porządnie przytrzymać, żebym przypadkiem nie upadła  z wrażenia. Wyglądałam bosko, i tak też zresztą się czułam. Nieważne zresztą, bo i tak musiałam wyjść.

niedziela, 22 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 30.

30

           
          Po jakiejś godzinie spędzonej nad listem z Zurychu przeszedłam do części dalszych. W częściach dalszych znalazły się emalie od Naczelnego oraz znajomych z pracy nieobecnej, a także, ku mojemu zaskoczeniu dorównującemu otrzymaniem Nagrody Nobla, czy coś z tych rzeczy, emalia od ciotki z Wiednia. Ciotka z Wiednia została pozostawiona jako przyjemny deser. Doprawdy, z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia, jak z siostrą ojca (i nie wdajemy się w te dyrdymały koligacyjne oraz jakieś inne nazewnictwo – kategorycznie się na tym nie znam!). W każdym razie otworzyłam tekst od szefa, i oto co usłyszałam. No, może jednak będzie ful werszjon:
            Pani Luizo kochana!
            Piszę do Pani, gdyż chyba nareszcie dotarły do mnie słowa wypowiedziane podczas naszej telefonicznej konwersacji. Padły one zapewne w niezwykłej furii i bezkresnym gniewie, na co wskazywała zaistniała sytuacja. Rozumiem Panią, a przynajmniej staram się zrozumieć. Nie mam żadnych pretensji o to, co Pani wtedy z siebie wyrzuciła. Mam nadzieję, że nasza współpraca nadal będzie się układać  pomyślnie, dlatego też nie mam najmniejszego zamiaru pozbawić Pani pracy w naszej redakcji. Wręcz przeciwnie: daję nowe zadanie dziennikarskie! Pragnę poprosić Panią o napisanie artykułu, poważnego, analitycznego dzieła reporterskiego. Tematem niech będzie rozbicie rodzin, spowodowane homoseksualizmem jednego z rodziców. Wiem, że to może ranić Pani uczucia, ale niestety takie mamy aktualne zapotrzebowanie. Nie mam nikogo innego, komu mógłbym powierzyć tak ważne zadanie. Jeżeli jednak zechce go Pani przygotować, będę niezwykle zobowiązany. Jeśli nie, nie będę miał o to do Pani pretensji. Może Pani także odejść z pracy, ale wtedy stawiam warunek – artykuł musi zostać napisany. Zapłacę Pani za niego według stawki rynkowej, a jeśli Pani odejdzie – wypłacimy odprawę w wysokości trzymiesięcznej pensji. Myślę, że obie strony będą zadowolone. Mam głęboką nadzieję, że pozostanie Pani w naszym zespole. W celu dokonania dogłębnych ustaleń zapraszam do siebie w środę, na godzinę piętnastą. Odbędzie się wtedy zebranie pracowników i nastąpi rozstrzygnięcie całej sprawy. Z niecierpliwością oczekuję na nasze spotkanie. Proszę o poważne potraktowanie mojej propozycji. Czekamy na Panią w środę.
z poważaniem
red. nacz. mgr. Wiesław Kłopotek
            Ludzki Pan...
            Następny numer jednego dnia. Chyba zacznę wydawać lokalnego „Timesa” albo coś, bo te wszystkie sensacyjne niusy zaczynają mi wyłazić z komputera. Myślę, że pójdę na to spotkanie. Oficjalnie ogłoszę swoją rezygnację i zamanifestuję troszeczkę swoją niechęć do nawyków z dawnego życia. Zamydlę im ponadto czy tym, że muszę koniecznie zmienić środowisko, że muszę zacząć wszystko do początku, że całkowicie inaczej i gdzie indziej, i że wcale nie jest tak, żebym ich nie lubiła, i że strasznie mi przykro, bo tak naprawdę to ja wcale nie chcę odchodzić, ale muszę, i że w podziękowaniu za piękne lata spędzone wspólnie w redakcji napisałam im ostatni, świetny artykuł, i że tak ogólnie to jest fajnie. No, tak im nagadam. Ale im się ego zdumnieje! Mam prawie 48 godzin na wyklecenie redakcyjnego dzieła. Zabiorę się zaraz do pracy, a na razie pora przeczytać pozostałą resztę, bo się inaczej nie wyrobię...
            Iza napisała, że szef kazał jej przejąć czasowo moje listy, dlatego ostatnio nie przychodzą. Prosiła też, żeby przynieść jej także te, które mam jeszcze w domu. Ok, niech im będzie. Potem ogólnie to było jej okropnie przykro i strasznie mi współczuła. Jak wszyscy inni. A niechże się wypcha sianem. Jakoś nie zależy mi na jej współczuciu i jakimś tam zrozumieniu. Niech się lepiej skoncentruje an tych cholernych listach od dewot, nieszczęśliwych wariatów oraz porąbanych intelektualistów, powstałych w wyniku funkcjonowania serii kursów korespondencyjnych, zamiast koncentrować się na tym, że jej jest przykro.
            Wreszcie jednakowoż nadszedła kolej na owy deser, czyli na list od ciotki Wandy. Ciotka Wanda jest, i generalnie zawsze była całkiem równą babką. Nie to, co jej brat... Nawet jeżeli pisała bądź mówiła o czymś ponurym czy też mało interesującym, to robiła to w taki sposób, że słuchanie bądź czytanie jej było podniecające jak zgłębianie tajników najnowszej powieści Agathy Christie. Muszę się z wami podzielić tym sposobem, sami się przekonacie, że to jest naprawdę świetne:
            Guten gluten, Lusia!
            Jak Ci leci, moje dziecko wyrośnięte? Zdajesz sobie sprawę, że Twoi rodzice nie potrafią utrzymać swoich języków za zębami? Mimo wszystko współczuję Ci, choć nigdy gnojka nie lubiłam. Ale Ty pewnie i tak masz moje współczucie w tylnej kieszeni spodni.          I dobrze, bo współczucie tylko pogarsza sprawę. W zasadzie to piszę do Ciebie tylko po to, żeby Was do siebie zaprosić na jakieś takie wakacje, czy coś. Jak zdążyłaś się wielokrotnie przekonać, Wiedeń jest cudowny, a w ciągu ostatnich...nieważne  ilu, lat, wiele się tu zmieniło. Przyjedźcie koniecznie! Czekam na Was, a adres znasz. Nie mam zamiaru się przeprowadzać. O nic już nie będę pytać. Po co się masz jeszcze na mnie denerwować? Czekam, pamiętaj.
                                                           ciotka (klotka) Wanda
            Pewnie, że zdaję sobie sprawę. Kocham Cię, ciociu!

środa, 18 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 29

29


               Tak to już bywa w życiu człowieka, że jak masz coś zrobić, to wszyscy suszą ci o to głowę. Przez kilka dni słuchałam rozmaitych stwierdzeń na temat tego, że muszę wreszcie pojechać do tego sądu, że muszę wreszcie złożyć pozew o rozwód, że muszę wreszcie zacząć szukać pracy, że muszę się wreszcie za siebie zabrać, że muszę chcieć, że muszę musieć, że w ogóle wszystko generalnie to ja muszę. A guzik! Ja tak właściwie to nic nie muszę. Przecież zasadniczo, mimo, że nie do końca formalnie, to ja nie mam męża, a więc władna dłoń utrzymywacza domu i rodziny odpadła i uschłą, dlatego też pewnych rzeczy nie muszę. Moja dorastająca córka właściwie radzi sobie całkiem dobrze, chociaż czasem potrzebuje jakiejś moje pomocy, i ja wtedy muszę jej pomóc, ale na ogół to ona nic ode mnie nie chce i w zasadzie udaje nawet, że mnie nie zna, że nie mamy ze sobą nic wspólnego i że w ogóle to ona mnie nie widzi, bo jestem niewidzialna, albo też mnie w ogóle nie ma. Wtedy to ja też zupełnie nic nie muszę wobec niej. Nawet nie muszę być wyrozumiała, ale jestem, niestety. Superniania pewnie zwyzywałaby mnie od skończonych idiotek i innych nienormalnych matek, co to nie potrafią wychowywać swoich dzieci, tylko je chcą nieustannie rozpuszczać. Tylko jak ja mogę zabronić mojej córce takiej postawy, skoro sama takową prezentowałam w jej wieku? Ja też udawałam, że moi rodzice generalnie nie istnieją i w zasadzie to są dla mnie niewidzialni, na ogół. Rodzice od zawsze byli niezbędni i nieodzowni, jeżeli chodziło o pieniądze czy też o sprawy szkolno-dydaktyczne. Generalnie, jeśli potrzebowałam na bluzkę albo opalacz, ewentualnie na jakąś książkę czy szkolną wycieczkę, to oni faktycznie się sprawdzali. To coś tak, jak w przypadku proszku do prania. Przydaje się tylko wtedy, kiedy masz brudne ubrania. Jeżeli ubrania są czyste, to na jaką cholerę ci taka, dla przykładu, Dosia? Dokładnie tak jest z rodzicami.
            Wczoraj odczytałam nareszcie skrzynkę emaliowaną, co wprawiło mnie w nie lada osłupienie. Prócz setek reklam, czyli tak zwanych „spamów”, odnalazłam tak kilka ciekawych wiadomości. Otóż dostałam emalię od Euzebiusza. Wiadomość ta jest o tyle ciekawa                   i interesująca, że nie miałam zielonego ani żadnego innego pojęcia, skąd została ona wysłana. Inteligencja, wrodzona, jak mniemam, kazała mi jednak dobrać się do treści przez niego wyklepanych i przetransferowanych do mnie. A więc pozwolę sobie państwu odczytać, co następuje. Jakoś nie bardzo potrafię to sklecić w sensowną całość. Oto rzeczona emalia:
            Witam Cię, Lusiu kochana!
            Pewnie nie do końca zdajesz sobie sprawę, że mimo tego wszystkiego nadal jesteś niezwykle bliska mojemu sercu. Przeżyliśmy w końcu tyle pięknych lat razem. Owocem naszej, podejrzewam z przykrością, że minionej, miłości jest nasza kochana córeczka, Manieczka, którą kocham niezwykle i niezmiennie. Szczerze żałuję, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Niestety, nie udało mi się zrezygnować z dawnego uczucia. Jakiś czas radziłem sobie świetnie, dopóki nie wyjechałem w delegację właśnie do Zurychu, skąd zresztą do Ciebie piszę. Teraz wiem, że zrobiłem Ci straszną krzywdę, ale nie żałuję tego. Oczywiście, nie zrozum mnie opacznie. Żałuję, że zrobiłem Ci takie świństwo, ale z drugiej strony teraz jestem stuprocentowo szczęśliwy. Oczywiście z Wami również byłem szczęśliwy, ale żyłem niejako wbrew sobie. Niestety, oszukałem Ciebie i naszą córkę, ale jakie miałem wyjście? Nie mogłem Wam niczego powiedzieć otwarcie, bo straciłbym Was jeszcze szybciej. Długo się wahałem, naprawdę bardzo długo. Nie chciałem Was stracić. Bardzo zależało mi na utrzymaniu w całości naszej rodziny. To się niestety nie udało. Teraz już nikt nic nie zmieni. Mam tylko nadzieję, że kiedyś zdecydujesz się na rozmowę ze mną. Może kiedyś... Gdybyś chciała powiadomić mnie o rozwodzie, przesyłam Ci adres do korespondencji. Wiem, że zasługujesz na szczęście, a więc tego Ci serdecznie życzę. Z pewnością poznasz miłego faceta, który pokocha Ciebie i którego Ty pokochasz całym sercem. Jeszcze się do Ciebie odezwę.
            Charlottengasse 13/132
            34567-01 Zurych 9
                                                           Pozdrawiam i całuję
                                                                       Euzebiusz
            Niezłe, co nie?
            Czytałam sobie ten list Bóg wie ile razy, przy czym za każdym przeczytaniem coraz mniej z niego rozumiałam. Czyli wyszło na to, że mój mąż marnotrawny nie czekał na żaden rozwód. Pojechał sobie od razu do tego pieprzonego Zurychu (gdzie notabene byliśmy z Euzebiuszem w podróży poślubnej, o zgrozo!), mieszka sobie z tym gościem na jakiejś tam Charlottengasse, jeździ sobie tymi fajniutkimi, niebieskimi tramwajami i pewnie jeszcze co wieczór dokarmiają się nawzajem fondue. A ja się to, głupia, martwię, się gryzę, co to teraz będzie, i jak my się będziemy rozwodzić i w ogóle. Życie moje...