wtorek, 19 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 51

51



Czas mi mija jakoś tak inaczej, niż normalnie, na tej obczyźnie. Aczkolwiek jednak nie przestaje być, cholernik jeden, szybki w tym mijaniu, czym dorównuje niejednemu maratońskiemu mistrzowi olimpijskiemu. Zatrzymać go czy też lepiej nie? Właśnie... Oto jest pytanie! Powinno ono definitywnie zastąpić szekspirowskie „be or not to be”. Co to za question jest w ogóle?! Przestarzałe jakieś.
            Mimo, że mieszkam tutaj już jakiś czas i dobre „szprecham” w ichniejszym języku (jak mawiała prababcia), to jednak cały czas czuję się poza tym. Może trochę odtrącona czy coś w tym rodzaju. No nie udało mi się jak dotąd dostatecznie wkręcić w towarzystwo. Czy mam wobec tego prawo nazywać siebie emigrantką, która na fali rozwodowo - tracącej-pracę wylądowała setki kilometrów od domu tylko dlatego, żebym mogła utrzymać 160 m2 domu w drogiej dzielnicy, kino domowe, frytkownicę i samochód? Cóż, podejrzewam, że byłaby to ta tak zwana nadmierna śmiałość, a ja sama znalazłabym się zapewne o owym słynnym „mylnym błędzie”. Bez wariacji, Luizo! Pojechałaś do roboty i wszystko. Mamy w końcu Unię, a więc czy to Rzym, czy to Krym, na to samo wychodzi. No, może ten Krym to tutaj średnio pasuje, bo przecież w Unii nie jest. To akurat wiem, bo na Ukrainie leży. A co to z kolei za sformułowanie: miasto leży, wyspa leży? Jakiż ten nasz język jest pokręcony... Może ktoś go kiedyś odkręci do potrzeb ludzi, a nie studentów filologii polskiej? Pozostańmy może przy mojej własnej wersji: „Czy to Rzym, czy to Pcim”. Też się ładnie rymuje, nie uważacie?
            Pracowałam w tej całej agencji ikejowskiego reklamowania wyrobów meblopodobnych, co medialnie nazywa się ekologicznych, a kiedy nie pracowałam, to spałam, lub też włóczyłam się po sklepach na Mariahilfer Strasse. No, nie myślcie sobie, że w ciągu kilku tygodniu zrobił się ze mnie jakiś burżuj... Tak sobie po prostu lubiłam tam pospacerować, nic raczej nie kupując, chyba, że owa potencjalna oferta skierowana potencjalnie do mnie okazałaby się przeceniona o minimum 80%... Czyli, że czysto potencjalne i nikłe jednocześnie prawdopodobieństwo. Aczkolwiek spacerowanie z lejącymi się po rękach lodami dostarczało wystarczająco dużo przyjemności po męczącym dniu.
            Nadszedł nareszcie dzień, w którym moja córka winna udać się do domu, aby wkrótce podjąć, pod słuszna opieką dziadków, naukę w klasie maturalnej. Czasem się zastanawiam, a aktualnie nawet częściej niż czasem, jak to właściwie z tym moim dzieckiem jest.
            „Jak dobrze wstać, skoro świt...” – te słowa bynajmniej nie odnoszą się do dzisiejszego poranka. Wstałam, jak zwykle rano, trochę wprawdzie później niż zwykle, ale jednak bladym świtem. Zrobiłam jakie takie śniadanie, po czym obudziłam Manię.
- Wstawaj, już 10. Zaraz trzeba się zbierać na pociąg.
- Jaki pociąg?
- No jedziesz do Krakowa. Nie pamiętasz?
- Ahaaa...Dobra, zaraz wstaję. Co jemy?
- No omlet. Twój ulubiony z Camembertem i parówkami.
- O, to ja już wstanę.
I tak oto moja córka wypruła do łazienki jak mały wyścigowy samochodzik. Nieważne jak bardzo się spieszyła, omlet zdążył już ostygnąć. Po kwadransie Mania zlitowała się nad talerzem              i wyszła.
- Wiesz co, mamo...
- Słucham Cię.
- Jakoś nie chce mi się jechać do tego Krakowa.
Oho, powinnam była się tego całkowicie spodziewać. Konieczna była natychmiastowa reakcja.
- OOOO, NIE! Kategorycznie się nie zgadzam na żadne dziwne i nierozsądne pomysły!
- No ale o co chodzi? Przecież maturę mogę zdać kiedy indziej! A poza tym, poszłabym do jakiejś ciekawej pracy i może ta cała picowata maturka nie byłaby mi do szczęścia w żadnym stopniu potrzebna.
- Czyś ty się "wyglebiła" na mydle, moja droga?! Weź koło i walnij się w czoło, bo zaczynasz mi tutaj jakieś brednie bredzić! Żadnego podobnego idiotyzmu nie przyjmuje do wiadomości. Jedziesz, uczysz się, zdajesz w terminie maturę.
- Cholera, a dlaczego ty masz decydować o mojej maturze? Przecież do cholery to jest mój egzamin!
- Po pierwsze: wyrażaj się, młoda kobieto, pókim dobra! A po drugie: póki nie masz osiemnastu lat, to ja właśnie będę decydować o tym, co, z kim, gdzie i dlaczego robi moja córka. A teraz koniec tej bezproduktywnej dyskusji. Zjadasz, zbieramy się. Pociąg mamy o 13.
Mam mini-wylew, naprawdę mam mini-wylew. Córka moja za to miała wiele innych stanów podwyższonego ciśnienia, co wprawiało mnie w permanentny wylew do jam ciała. Dokończyłyśmy posiłek w spokoju.
Była to sobota, wobec czego ciotka wcześnie rano pojechała do znajomych na wieś, gdzie trochę im sprzątała w domku letniskowym, a potem miewali tam zwykle jakiegoś grilla albo inne ciekawe zajęcia w podgrupach. Dzisiaj ciotka zostawiła kartkę, że wróci dopiero  niedzielę popołudniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz