48
Czy uważacie, że pierwszy dzień pracy
w biurze reklamy Ikea o/ Österreich polegał na zapoznaniu się z systemem
działania, z obsadą stanowisk współpracowniczych itede? Sądzę, że wątpię. I
słusznie, że tak sądzę, bo takowo bynajmniej nie było... Po piętnastu minutach
pobytu w biurze wiedziałam już wszystko o tym, jak sprawa stoi. A po dwudziestu
zawaliła się nagle tona dokumentacji, zwieńczona nowiutkim laptopem. No, i po sielance. A już się przyzwyczaiłam do
słodkiego stanu niepracowania, połączonego z nieodczuwaniem niedogodności
majątkowych. To se ne vrati...
Siedziałabym zapewne w tym cudownym
biurze do tak zwanego wiwatu, ale któraś Hilda czy Helga mnie stamtąd,
delikatnie rzecz biorąc, wywaliła twierdząc, że w Wiedniu nikt nigdy nie
pracuje po godzinach. A te wszystkie opiekunki do dzieci i inne nianie, które
zostają w domu swoich państwa ze względu na jakiś bankiet albo wypad do
Staatsoper też wliczają się w nic... W każdym razie zostałam z biura wydalona
niemalże siłą, wobec czego zawinęłam kilka teczek, laptop oraz kiecę i
poleciałam, mając nadzieję zdążyć jeszcze do sklepu po coś słodkiego, zanim mi
go zamkną. Watro bowiem wspomnieć, że w cywilizowanym kraju, jakim niewątpliwie
jest Austria, mimo że na dzielnicę przypada kilkanaście marketów, to nie
funkcjonuje to żaden wyzysk, ani nic z tym rzeczy. Pełna kultura, po prostu. W
momencie nastania godziny, na ten przykład 19.30, następuje zamknięcie
wszystkich owych dyskonto-markecików, ich pracownice z uśmiechem na ustach
kierują się do domów, a dla spóźnialskich pozostają niebotyczne kolejki w
turystycznych Billach (czy to tak można napisać, czy raczej powinno być: w
sklepach sieci Billa? W tej sprawie też czekam na jakieś wieści od
czytelników...), co może przypominać naszą starą, poczciwą komunę. W Wiedniu
jest takich Bill słowie: PIĘĆ. Generalnie wszystkim życzę powodzenia w zakupach
tamże.
Do domu wróciłam z chęcią ambitnego
dokończenia rozpoczętej prezentacji. Owszem, usiadłam, napchana czym się dało
przez ciotkę, cukierkami pod tytułem Rum-Kokos przez Manię, no i oczywiście
szokobananami przez siebie samą, obrobiłam przy pomocy Photoshopa kilka zdjęć
do prezentacji, wkładając je w slajdy, po czym poczułam, że zaraz padnę, wobec
czego zapisałam wszystko pospiesznie tam, gdzie jego miejsce, złożyłam wizytę
białej damie, a na końcu łańcuszka się nareszcie położyłam na dużym, wygodnym
narożniku, bo moja Mania stwierdziła, że woli sobie dodawać zdrowia i wigoru
poprzez spanie na podłodze. Swoją drogą to ciekawe, bo nigdy dotąd tego nie
robiła. Prawda jednak jest taka, że ja rano wstaję pogięta, a Mańka jest jak po
turnusie w spa. Może to jest oznaka starości? Nieważne, spróbuję tej podłogi,
albo pojadę do spa, kiedy się tylko trochę dorobię. Na razie idę spać...
Coś było mówione o spaniu, czy mnie
pamięć zawodzi? Było, cholera jasna. Ja naprawdę uwielbiam dostawać litanię
informacyjno-esemesową gdzieś w okolicach północy. To takie odprężające i
niezwykle zadowalające. Gdyby nie fakt, że moja pidżama niestety nie posiada
kieszeni, z całą pewnością nastąpiłoby niekontrolowane otwarcie się scyzoryka w
owej nieistniejącej części garderoby. Jednakże, skoro już seria piknięć i innych dziwnych dźwięków
skutecznie uniemożliwiła mi leczniczy sen, postanowiłam wszystkie te dziwne
wiadomości odczytać.
Pierwsza wiadomość: mamusia. Tego
akurat byłam w stanie się domyślić. Chyba się jednak nie domyśliłam, a może po
prostu nie spodziewałam się, że mam gwizdnie ojcu w nocy komórkę, aby
potajemnie napisać do mnie Short Message Service. W zasadzie nie wiem do końca,
po co te wszystkie zabiegi mamusi, ponieważ wiadomość ona bynajmniej nie
wniosła niczego nowego do żadnej sprawy. Droga moja rodzicielka wystukała tylko
pytanie dotyczące tego, jak się mamy, dlaczego nie dzwonię, dlaczego nie
poinformowałam ich o szczęśliwej podróży i takie tam inne, mamie podobne,
problemy egzystencjonalne. Faktycznie, mogłam do domu zatelefonować, chociażby
z budki telefonicznej, ale nie uczyniłam tego pod wpływem stresu, zmęczenia,
przejęcia się nowym stanowiskiem oraz inne... Nie, nie będę teraz dzwonić do
mamusi. Uczynię to jutro przed pracą, bo ciotka powiedziała, gdzie jest taka
mała kafejka internetowa, skąd przez Internet można niezwykle tanio zadzwonić
do zagranicy wszelkiej. Cóż, mamusia więc musi koniecznie uzbroić się w tak
zwaną cierpliwość, bo może się też tak zdarzyć, że ja sobie rano zapomnę
zadzwonić.
Druga wiadomość: biuro obsługi
klienta sieci Oranż (no oczywiście, że Orange, ale ta nazwa mnie tak nieziemsko
rozśmiesza, że szok po prostu). Dobrze, że nie zadzwoniłam do mamusi, bo w tym
esemesie od sieci mojej telefonicznej zawarte było serdecznie gorące powitanie
o treści takiej, że oni się bardzo cieszą, że ja sobie pojechałam za granicę, i
że będę mogła dalej sobie dzwonić, i że w związku z tym, że jestem za granicą
naszego kraju, to niestety musi mnie dodatkowo obsługiwać firma Mobile, toteż
jeżeli będę chciała sobie zadzwonić albo też napisać esemesa, nastąpi
odpowiednio większa opłata. Dajmy spokój pieniądzom. Będę dzwoniła z budki,
albo z tej małej kafejki internetowej, ponieważ przyjechałam tutaj zarobić
trochę na życie, a nie na rachunki za komórkę. Muszę szybko to wszystko
zakomunikować Mańce, zanim zacznę zarabiać na jej rachunki...
Wiadomość trzecia: Maciej
Kukulski...Ooo Tego to bym się chyba za szczególnie nie spodziewała. Aczkolwiek
z drugiej strony chciałby się pewnie dopytać, czy załatwiając mi tę pracę nie
wpędził mnie w jakieś kłopoty albo inne dziwne stany. Kliknęłam wobec tego i
rozpoczęłam lekturę:
Luizo, wkrótce będę w Wiedniu na
sesji fotograficznej i branżowych targach. Nie wiem jeszcze dokładnie, czy
będzie to w tym, czy w przyszłym tygodniu, ale chciałbym się z Tobą spotkać.
Mamy trochę do pogadania, a przez telefon to ja nie bardzo lubię rozmawiać.
Może poszlibyśmy do jakiejś opery albo do teatru? Się jeszcze zobaczy. Jak będę
miał przyjechać, to Cię o tym niezwłocznie powiadomię. Pozdrawiam serdecznie,
Maciej.
Toż to doprawdy zaskakujące, o czym
on może mieć ze mną do pogadania. Nic to, zobaczymy na miejscu. Wieki nie byłam
w teatrze. W operze raz jedne, z okazji Madame Butterfly. To były zresztą
jakieś kompletnie zamierzchłe czasy, chyba nie warto się w to zagłębiać, bo
przecież ja w końcu jakieś swoje lata posiadłam, no nie? Zaintrygowała mnie ta
wiadomość, ale jednak zmęczenie jest o niebo silniejsze od innych pokus i
potrzeb. Ja się teraz kulturalnie położę spać, a jutro się spokojnie nad
wszystkim w metrze zastanowię. Dobranoc, w imieniu redakcji... Czy ten nawyk
mnie nigdy nie opuści? Muszę stanowczo nad tym popracować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz