piątek, 29 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 55



 55
Obudziłam się, kiedy przez połowicznie opuszczone rolety w oknach sypialni na moją twarz padł promień wschodzącego słońca. Nie bardzo wiedziałam, która jest godzina, jaki jest dzień tygodnia, ani tym bardziej gdzie się aktualnie znajduję. Odwróciłam się na drugi bok i zauważyłam śpiącego obok mężczyznę, ponadto z przerażeniem stwierdziłam, że podobnie jak ja, jest nagi. Szybka analiza sytuacji, burza mózgów… Maciej! No nie, przecież gdybym poszła z nim do łóżka, pamiętałabym o tym… No, dopuszczam jednak możliwość, że z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu nastąpiło u mnie urwanie się filmu. Stało się, nieuchronnie się stało. Należało to jedynie przetrawić i przyjąć do wiadomości.
            Delikatnie, by w żadnym razie nie obudzić Maćka, ześlizgnęłam się z łóżka, okrywając się prześcieradłem, po czym rozpoczęłam poszukiwania łazienki. Nie chciałam, aby prysznic go obudził, więc ulokowałam się w łazience przy saunie, na tyłach parteru. Wzięłam prysznic, wysuszyłam głowę kilkoma ręcznikami (suszarki nie było), po czym owinięta w duży koc kąpielowy wyruszyłam na poszukiwania części mojej garderoby. Kiedy skompletowałam już wszystko na sobie, chwyciłam szpilki w dłoń, wychyliłam szklaneczkę soku pomarańczowego, stojącego w szklanym dzbanku obok lodówki, i delikatnie, wręcz na palcach wyślizgnęłam się przez frontowe drzwi na podjazd. Na całe szczęście Maciej nie miał psa, a okoliczni sąsiedzi nie dopisywali przesadnie, wobec czego niezauważona przez nikogo przebiegłam ulicę, spoczęłam na pobliskiej ławeczce i zaczęłam się zastanawiać. Kochałam się z nim tej nocy. Powoli wszystko zaczęło się przypominać i układać w całość. Zakochałam się w nim! To szybkie pocieszenie po niedawnym rozwodzie. Myślę jednak, że nie powinnam zbyt szybko wpaść w wir wielkiego przed menopauzalnego uczucia, bo jeszcze się zawiodę i wtedy dopiero będzie kosmos… No nic, nie czas teraz na planowanie zbyt odległej przyszłości. Czas włożyć obuwie i zastanowić się, jak dostać się do domu z tego księżyca, na jakim się niewątpliwie znalazłam. A może jednak powinnam wrócić do niego, wskoczyć mu z powrotem w pościel, obudzić go pocałunkami, a potem zrobić wyśmienite jaja na bekonie czy coś z tych rzeczy. O nie! Jeśli mu zależy, niech się trochę postara! W końcu ja go tutaj podrywała nie będę.
            Odnalazłam w torebce lusterko, szminkę i telefon. No tak, oczy kompletnie spłukane z jakiegokolwiek atrakcyjnego rysu, ale trudno – będę to musiała przez najbliższe chwile przeboleć, zanim dotrę do domu. Szminka pozwoliła mi doprowadzić swoje usta do jako takiego ładu i porządku, dlatego, mam nadzieję, nie wyglądałam jakoś przesadnie źle. Wrzuciłam lusterko do torby, by zwolnić rękę dla telefonu. Chciałam sprawdzić godzinę, aż tu nagle niespodzianka. Komórka, mimo najszczerszych próśb, gróźb i innego gadania po próżnicy kategorycznie odmówiła współpracy i postanowiła się wyładować. No, to jestem prawie ugotowana, bo oto nie wiem, która jest godzina, więc nawet jeśli potencjalnie w pobliżu znalazłby się jakiś przystanek czegokolwiek, to i tak nie przekonam się, ile mam czekać na rzeczony pojazd bez zegarka. Ponadto, i to jest ta gorsza strona sytuacji, nie mam kompletnie żadnego pojęcia, gdzie ja u licha jestem! Normalnie siąść i płakać. Dzielna Luśka jednak nie daje tak łatwo za wygraną. Skierowałam się w prawo i podążałam wzdłuż ulicy, która wyglądała na główną.
          Ulica wiodła dość strono w dół, wśród raczej starych domków i segmentów mieszkalnych, które im bardziej w dół, tym częściej przechodziły w małe i większe kamienice. Nie wiem ile tak szłam, ale w pewnej chwili znalazłam się na skrzyżowaniu, przez które przemykał tramwaj. Odnalazłam więc błyskawicznie najbliższy przystanek, znalazłam plan miasta i okazało się, że to jakieś okolice Hütteldorfu. Wsiadłam w nadjeżdżający wagonik, dojechałam do stacji metra Hütteldorfer Strasse i tam dopiero przekonałam się, że jest ledwie siódma rano. Była niedziela, więc komunikacja działała nieco inaczej. Niemniej jednak pojechałam do domu, najpierw linią żółtą odcinek kilku stacji, a potem do końca linią czerwoną, potem jeszcze dwa przystanki autobusem. Kiedy wsiadłam do windy, zrobiło mi się jakoś dziwnie. Miałam ochotę w tej konkretnej chwili położyć się w niej i zasnąć. Szczęśliwie jednak dotrwałam do mieszkania, gdzie torebka wraz z telefonem i butami została w przedpokoju, a ja sama zwaliłam się jak kłoda na narożnik i zasnęłam. Obudziło mnie dopiero szarpnięcie na ramię:
-         Lusia, halooo! Obudź się, jest prawie szósta! Wstawaj, wstawaj, zaraz będziemy mieli gości!
-         Już, zaraz... - odrzekłam obracając się z boku na bok.
Ciotka jednak nie dawała za wygraną, a gdy nareszcie poszła do kuchni, byłam prawie obudzona. Jednym okiem rzuciłam skanujące spojrzenie na otoczenie. Za oknem faktycznie robiło się dosyć matowo, co zwiastowało rychłe nadejście zmroku. Gdy po wielkich trudach zdołałam otworzyć drugie oko, doznałam wstrząsu. Leżałam bowiem na łóżku, w brudnych ciuchach, z ogromnym oczkiem w rajstopach i nadprutym rozcięciem spódnicy. W okolicach drzwi ulokowały się buty, brudne jak po wojnie z żwirową ścieżką na śląskich hałdach, przy czym dodatkowo jeden z obcasów okazał się nienaprawialne złamany. No cóż, wygląda na to, że ciotka pomyślała sobie nie wiadomo co na temat moich ostatnich przygód. Ale zaraz... Czy ona czasem nie wspominała o jakichś gościach? Zaraz? No nie, nie jestem w najmniejszym stopniu w nastroju do przyjmowania kogokolwiek. Niestety jednak w dalszym ciągu mieszkam u ciotki w mieszkaniu, dlatego też nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Jedynym wyjściem z sytuacji był potencjalnie spacer, jednak bo chwilowym zastanowieniu zarzuciłam to rozwiązanie przez wzgląd na ciotkę, wobec której byłby to daleko posunięty nietakt. Byłoby to zwyczajne chamstwo. Po prostu.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 54

54




Na takim spektaklu operowym nie byłam od lat! Ale opowiadać nie będę, bo to nie jest ilustrowany przewodnik po słynnych operach świata, acz jedynie skromna opowiastka o moich przygodach. Kto ciekaw, odsyłam do Internetu, ewentualnie zapraszam do Wiednia (wiem, że to kryptoreklama, ale chyba mi wybaczą…). Maciej jakoś dziwnie się nie odzywał, więc pomyślałam, że tym razem ja muszę uczynić pierwszy krok:
- Ja nie wiem, kolego sympatyczny, skąd u Ciebie taka przenikliwość, ale trafiłeś w sedno! „Upiór w Operze” to mój ulubiony spektakl. W ogóle to w operze nie byłam od szalenie dawna, jakaś prehistoria w ogóle… A Tobie się podobało, bo jakoś dziwnie milczysz?
- Mnie… Tak, oczywiście. Wiesz co, zamyśliłem się trochę, przepraszam. Mówisz więc, że udało mi się trafić w twój gust, nieprawdaż? Nie miałem pojęcia o tym, że tak Ci się to może spodobać. Po prostu akurat to grali, a że ja osobiście lubię odwiedzać tutejszą operę, to… sama rozumiesz.
- Dzisiejszy spektakl był moim pierwszym tutaj. Dotychczas, jako małe dziecko, kilkakrotnie zwiedzałam budynek, ale jak do tej pory nie udało mi się „załapać” na żadne konkretne wydarzenie. – i tu nastąpiła dziura wywołana faktem, iż mój brzuch zaczął się intensywnie dopominać należnej mu porcji składników pokarmowych. Zaczęłam więc burzliwie pracować nad subtelnym wyrażeniem zainteresowania naszymi dalszymi planami przy jednoczesnym założeniu, że przemycę tutaj szeroko pojętą treść pokarmową w sposób, który pozostanie odebrany jako delikatną ochotę na wspólną pogawędkę przy kolacji, o lekko obojętnym zabarwieniu. Uff, ciężka sprawa generalnie. Ale nic to, należy przystąpić do dzieła…
- A czy teraz już odwieziesz mnie do domu, czy planujesz jakieś inne atrakcje?
- Owszem planuję jeszcze kilka atrakcji. Najpierw jedziemy na plac Szczepana. Będziemy jeść…
- Ojojoj! – krzyknęłam sobie w duchu z radości i niewypowiedzianego szczęścia i starałam się nie dać po sobie poznać, jak dalece jestem kontenta z takiego obrotu sprawy. – Dobrze, chodźmy więc. Szczerze powiedziawszy, nie jadłam nic od śniadania,  nie licząc oczywiście tego kawałeczka strudla. Liczę, że miejsce, które oferujesz, pozwoli mi delektować się wspaniałym smakiem w doskonałym towarzystwie.
- Zapewniam Cię, że tak właśnie będzie. Nie ma więc po co dłużej zwlekać. Wsiadaj, jedziemy.
            No i takim sposobem pojechaliśmy. On miał jakąś tam kartę parkingową czy coś takiego, bo wjechał w pewną ciasną uliczkę bardzo blisko katedry, po czym oboje udaliśmy się pieszo w kierunku placu. Wieczór był piękny. Gwiazdy radośnie migotały na nieboskłonie, a wielki księżyc rozświetlał mrok. Gdyby Maciek nie trzymał mnie mocno za rękę, z pewnością spadłabym z krawężnika lub też wlazła w jakiś znak czy latarnię. Czasem więc jednak dobrze mieć przy sobie jakiegoś faceta…
            Zasiedliśmy wygodnie przy wcześniej zarezerwowanym stoliku w „WindelBuhel und Kllaps Ristorante”. Kelner przyniósł nam karty, a ja dostałam, że tak się wyrażę, oczopląsu oraz ogólnej głupawki, gdyż byłam na tyle głodna, że nie bardzo wiedziałam, co wybrać. Tyle smakowitości…
            Rezultat mojego niezdecydowania był oczywiście przewidywalny i jednoznaczny: Maciek zamówił za mnie. Wybrał mi wiedeńskiego sznycla i w sumie nawet nie pytał za wiele. Podczas jedzenia, jak głosi znana i ważna zasada, nie rozmawialiśmy. Języki rozwiązały nam się dopiero przy kawie i torcie Sachera:
- Myślę, że zdecydowanie nie spodziewałam się spędzenia tak miłego wieczoru w tak wspaniałym mieście w tak wspaniałym towarzystwie – uśmiechnęłam się do niego, walcząc z bitą śmietaną.
- Nie pochlebiaj mi. Ja także dawno nigdzie nie wychodziłem,   zwłaszcza z kobietą. Cieszę się, że mimo mojego drobnego podstępu nie masz mi za złe i zgodziłaś się ze mną wyjść.
- Nie przesadzaj! Nic się nie stało, a ja nareszcie zyskałam okazję na to, by zobaczyć interesujący spektakl w wiedeńskiej operze. To było naprawdę niezapomniane przeżycie. Wnukom kiedyś będę opowiadać o tym… - chociaż patrząc realnie to raczej bardzo mało prawdopodobne. Znając moją córkę, mogę się nawet zięcia nie doczekać nigdy. Oczywiście, zanim wygłosiłam tę najprawdziwszą prawdę, ugryzłam się wydatnie w język, który zabolał przeraźliwie.
            Nie bardzo wiedziałam, jak pokierować dalszą rozmową, wobec czego postanowiłam pochłonąć przynajmniej połowę porcji torciku. Szczerze się zastanawiałam, co takiego skłoniło Macieja do spotkania ze mną. Dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby zlokalizować mnie w tym ogromnym mieście? Przecież nie spotkał się ze mną tylko po to, żeby mnie zabrać do opery, tak po prostu! A może jednak? Chociaż, z drugiej strony przynajmniej miło spędziłam wieczór, a nic złego się nie stało. I raczej się nie stanie, bo nie przewiduję takiej ewentualności. Po prostu posiedzimy sobie do późna w knajpce, potem on odwiezie mnie do domu, potem ja wezmę prysznic i położę się, bo w gruncie rzeczy padam na wszystko, na co można paść po dzisiejszym dniu. Może do wyda się wam głupie co najmniej, ale czuję się jak na najnormalniejszej w świecie randce! Nie byłam na takowej wieki, najstarsi górale tego zapewne nie pamiętają.
            Maciek patrzył na mnie uważnie swymi przenikliwymi oczyma. Można w nich było doskonale dojrzeć głębię jego osoby, zobaczyć wrażliwość, czar i delikatność. Ja nie bardzo wiedziałam, jak się zachować, żeby przypadkiem nie wyglądało to tak, jakbym unikała jego spojrzenia. Z drugiej jednak strony miałam wielką ochotę spoglądać w jego oczy, przypatrywać mu się dokładnie i z uwagą. Nie chciałam jednak tego zrobić, bo mimo że Maciek cholernie mi się podobał prawdopodobnie nie byłam zupełnie rozochocona ani tym bardziej gotowa na zawarcie jakiegokolwiek, mniej lub bardziej formalnego, związku z przedstawicielem płci przeciwnej. Postanowiłam więc koniecznie powrócić do zarzuconej przed paroma chwilami konwersacji.
- I jak podoba ci się moje towarzystwo, skoro już zdajesz sobie sprawę, że jestem fanką opery, obżartuchem do potęgo n-tej i straszliwie zmęczoną kobietą pracującą? - rzuciłam siląc się ustylizowanie tej frazy tak, by zabrzmiała na rzuconą od niechcenia.
-         No, w zasadzie poza tymi mankamentami, które nieopatrznie i zupełnie niepotrzebnie mi tutaj wyliczyłaś, wszystko chyba jest w jak najlepszym porządku. Wiesz, w sumie też dzisiaj pracowałem, więc też chętnie położyłbym się spać. To co, dopijemy kawę odwiozę Cię do domu, pasuje?
-         Oczywiście, bo naprawdę padam z nóg. Było świetnie, ale chciałabym wziąć gorący prysznic i położyć się.
-         No, to ruszajmy. Po drodze jeszcze porozmawiamy.
-     Dobrze, tylko dopiję to wyśmienite caffé lungo, bo naprawdę byłoby zbrodnią i najwyższej klasy przestępstwem pozostawić choćby maleńki łyk – odrzekłam z ulgą, choć mam nadzieję, że mój głos tej ulgi nie zdradził.
            Po chwili znaleźliśmy się już na placu przed restauracją. Wieczór był wręcz nieprzyzwoicie ciepły. Myślę, że najskuteczniejszą formą ochłodzenia byłaby kąpiel nago w lekko ogrzanym basenie, gdzieś w ogrodzie. Tak sobie pomyślałam o Eichgraben w tym momencie. Może wybiorę się tam z ciotką w następny weekend. W końcu mogę wziąć jedną wolną sobotę. Maciej usadowił mnie wygodnie w fotelu swego auta, ja zapięłam pas     i prawie zasnęłam w czasie jazdy, kiedy pomyślałam, że zabawnie byłoby podzielić się ostatnim przemyśleniem z moim towarzyszem podróży.
-    Wiesz, kiedy wyszliśmy z ristorante, wtedy owiało mnie takie niesamowite ciepło tego letniego wiatru, że natychmiast zapragnęłam kąpieli w ogrodowym basenie, z dala od ludzi, w spokoju i pełnym relaksie...
-      Jeśli masz ochotę, możemy pojechać do mnie. Wynajmuję spory dom na przedmieściach. Mam tam basen i saunę. Jeżeli chcesz, możesz skorzystać, a ja zrobię jakiś dobry koktajl chłodzący. Co ty na to?
-    A czy nie uważasz, że jest już za późno na tego typu wizyty? - zapytałam oględnie, bez większego przekonania.
-   Oj, Luśka, przecież po pierwsze jesteśmy dorośli, a po drugie nie proponuję ci nic niemolarnego, tylko zwykłe orzeźwienie w moich basenie.
Musiałam się zastanowić. W zasadniczej kwestii człowiek miał rację. To nic złego wpaść do znajomego na basen. Nurtowała mnie jednak całkiem inna sprawa. Chodziło mianowicie o to, czy to faktycznie jest tylko znajomy, bo tego nie byłam jakoś najzupełniej pewna. Czasu do namysłu było niewiele, więc potrzebna była szybka decyzja i szybka odpowiedź. Co jak co, ale znana z ryzykanckiego podejścia do życia Luśka nie mogłaby sobie darować, gdyby nie zaryzykowała. No nic, raz kozie śmierć. Zgoda.
-         Wiesz, w sumie to masz rację, a ja staram się nie wpierać nikomu jak Żydowi chorobę, że nie ma racji, jeśli ją ma. Ale stawiam warunek: odwieziesz mnie potem w całości do domu.
-      No oczywiście, że cię odwiozę, albo ewentualnie wyślę taksówką, gdybyśmy się czegoś napili.
-         A więc zgoda. Jedźmy, bo zaczynam się ekscytować wizją basenu!
Pojechaliśmy więc, przecinając kilka skrzyżowań, w kierunku południowym, kierując się czymś w rodzaju drogi szybkiego ruchu. W tygodniu o tej porze ilość samochodów w tamtym rejonie była raczej niewielka, toteż Maciek bardzo sprawnie w ciągu niecałego kwadransa dotarł na swój podjazd. Wysiedliśmy i Maciek skierował mnie do wnętrza swojego domu. W dużym, przestronnym hallu nie było zbytecznych ozdób i bibelotów. Cały dom wydawał się być urządzony w stylu chłodnej elegancji, ale niekoniecznie najbardziej współcześnie nowoczesnej. Salon wyposażony został w kontrastujące z sobą białe siedziska i czarno-grafitowe, drobne i nie przesadzone meble. Jedynymi naprawdę dużymi sprzętami w tym pokoju były: wielki, sześcioosobowy narożnik, pokryty białą, połyskliwą skórą, duża, narożna biblioteczka, zastawiona zupełnie książkami oraz wielka plazma, zajmująca co najmniej połowę ściany wolnej od okien. W oknach nie występowały żadne firany ani inne podejrzane zasłony. Wszystko było takie nowe i świeże, a przez to szalenie atrakcyjne. Bez zbędnych udziwnień.
            Maciej poszedł na górę, jak powiedział, „zorganizować ręczniki i coś do tego”, a ja poszłam rozkoszować się kuchnią. Kuchnia wyglądała o wiele bardziej przebojowo niż pokój. Wszystko było bezkresnie płaskie i lśniące, co sprawiało wrażenie, jakby człowiek oglądał taflę oceanu w bezwietrzny wieczór zamiast blatu kryjącego pod sobą kuchenne naczynia. Nie bez przyjemności przesuwałam otwartą dłonią po powierzchni wyobrażając sobie siebie przygotowującą wielkie, rodzinne przyjęcie w takiej właśnie kuchni. Ogromna zmywarka, podwójna lodówka z kostkarką do lodu na przodzie, oddzielny piekarnik na wysokości ramion, sensoryczna płyta na centralnym blacie, zaraz obok trzykomorowego zlewozmywaka, w którym jedna z komór przystosowana była specjalnie do obmywania i osuszania warzyw oraz owoców, a dwie pozostałe, wyposażone w młynki do resztek lśniły czystością i uderzały po nosie zapachem morskiej bryzy (a to zapewne zasługa jakiegoś nieziemsko cudownego środka do czyszczenia)... Miałam autentyczną ochotę się rozmarzyć, ale uchronił mnie od tego widok z okna, jaki pojawił się, gdy na zewnątrz zapaliły się ogrodowe lampy.
            Za oknem, u stóp tarasu, na który prowadziły z aneksu jadalnego, wyposażonego w wielki, dębowy, zapewne rozkładany, stół, duże drzwi tarasowe, pokazał się basen, a wokół niego rozłożone leżaki, stolik z ogrodowym parasolem rozciągniętym na łukowatym wysięgniku oraz równo przystrzyżona, wręcz nienaturalnie zielona murawa. Nie mogłam się opanować, i chociaż stojąc w kuchni nabrałam natychmiastowej ochoty na spotkanie z jakimś napojem orzeźwiającym, to jednak chęć zanurzenia się w basenie była zdecydowanie silniejsza. Odłożyłam torebkę na krzesło w jadalni, zdjęłam szpilki i rajstopy. Nawet przez moment nie zastanawiałam się, czy ktokolwiek nie obserwuje, czy Maciej mnie obserwuje, w ogóle myślałam tylko o tym, żeby zdjąć z siebie wszystkie zbędne dodatki stylizujące i znaleźć się jak najprędzej tam, w chłodnej toni. Rozpięłam wobec tego bluzkę, która bezładnie umieściłam (a przynajmniej chciałam umieścić) na sąsiednim krześle. Potem zabrałam się za suwak spódnicy, która w momencie opadła ze mnie jak kąpielowy ręcznik, co nieomal nie spowodowało trwałego uszczerbku na moim zdrowiu, bo posadzka była niestety szalenie śliska. Wyciągnęłam rękę i rozsunęłam drzwi prowadzące na kamienny taras. Tam zatrzymałam się, by ocenić, czy zdążę wskoczyć z gołym tyłkiem do wody zanim ktokolwiek się zorientuję. Po pomyślnym rozpatrzeniu tej sprawy błyskawicznie (chyba najbardziej błyskawicznie jak dotąd) pozbyłam się biustonosza i fig, wzięłam rozpęd i dałam nura do basenu. W sekundzie poczułam wszystkie najprzyjemniejsze uczucia, jakie znałam osobiście i jakich w życiu zdarzało mi się doświadczać, ale jeszcze nigdy jednocześnie. Chwilę popływałam, ale ostatki sił, jakie wygospodarowałam na ten wieczór najwyraźniej się wyczerpały. Położyłam się wobec tego na plecach, zamknęłam oczy i zaczęłam sobie rozmyślać nad swoim położeniem. Byłam sama, bez mężczyzny, w swoim wieku, wobec czego należy jednak uważać i mieć się na baczności. Pracę na razie mam i nie narzekam na zawodową stronę życia. Córka jakoś sobie radzi, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo skoro Mama jeszcze nie wydzwania do mnie z twarzą co rano, to znaczy, że jest co najmniej nieźle. Teraz leżę u znajomego w basenie i chyba zaczynam się z nim coraz bardziej zaprzyjaźniać...
            Prawie zasnęłam, lecz jak wiadomo, prawie robi całkiem sporą różnicę, wobec czego jednak nie zasnęłam. Moja sytuacja nagle dość zasadniczo się zmieniła. Usłyszałam delikatne pluśnięcie wody, ale stwierdziłam, że jestem zdecydowanie zbyt zmęczona, żeby otwierać oczy. Może był to błąd, a może nie, oceńcie sami. Ja z perspektywy czasu uważam, że pozostawienie zamkniętych powiek było w owej chwili najbardziej rozsądną decyzją, jaką zdarzyło mi się w życiu podjąć. Po chwili poczułam dotyk męskiej dłoni na brzuchu, a potem nie tylko na brzuchu, ale także na piersiach i w ogóle... Wtedy już otworzyłam oczy, i oczywiście ujrzałam Maćka. Patrzył na mnie rozanielony, jego tors jaśniał w świetle podwodnej lampy.
-      Jesteś taka piękna. Wiesz, tak dawno nie byłem z kobietą... Chyba coś do Ciebie czuję. Jak myślisz, czy to może być już miłość?
-      Nie wiem, ale możemy się przekonać, bo całkiem możliwe, że czuję się teraz podobnie do Ciebie.
-          Och, Lu... - powiedział, po czym mnie pocałował.
Ten pocałunek rozwiązał wszystkie moje problemy. Problemy w tej sprawie oczywiście. Spowodował to, że zrozumiałam, że jednak się w nim zakochałam, i wygląda na to, że od pierwszego wejrzenia. Tak, jak on we mnie zresztą. Kiedy zaczęliśmy się kochać w tym basenie, poczułam się znowu kobietą. Kobietą kochaną, akceptowaną, docenianą. Poczułam się bezpiecznie. Pozwalałam mu na wszystkie pieszczoty. Potem zaniósł mnie do sypialni,  i tam znowu uprawialiśmy seks. Tak, chyba teraz mogę powiedzieć, że długo na to czekałam...

piątek, 22 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 53

53

Przegrzebałam pół mojej tymczasowej szafy, by wreszcie zdecydować się na pierwszy kostium, jaki z niej wyjęłam. To zajęło mi dziesięć minut. Na szczęście zdążyłam się jako tako umalować, przyczesać włosy. Pomyślałam sobie, że to dobrze, że po powrocie wzięłam prysznic. W przeciwnym razie nie miałabym najmniejszych szans na to, by zmieścić się w czasie. Zabrałam torebkę, pieniądze, zamknęłam mieszkanie (w sumie to nie wiem, po co, skoro i tak zamek jest zatrzaskowy) i wsiadłam do windy. Na dole rozejrzałam się, ale żadnego mercedesa nie widziałam, tym bardziej żadnego czerwonego. Na parkingu stał cały jeden czerwony pojazd i bynajmniej nie był to samochód, a jedynie skuter. Po ulicy przemknął także czerwony autobus i to by było na tyle. Trochę mnie to zdenerwowało, ale coś kazało mi podejść do drogi. W tym czasie zaczęłam się także zastanawiać, skąd Maciek mógłby znać mój tutejszy adres, bo nie przypominam sobie, bym mu go podała. Chociaż, ze mną różnie bywa i zasadniczo niczego nie da się jednoznacznie wykluczyć. W każdym razie coś mnie pociągnęło na ulicę.
            Ku mojemu zaskoczeniu, jakieś 200 metrów dalej, zamajaczył czerwony mercedes. „Ten ciamajdek pomylił budynki i pojechał pod 8.!” – pomyślałam i wybuchłam śmiechem. Za chwilę zadzwonił:
- Może jestem upierdliwy, ale spektakl zaczyna się o konkretnej godzinie. Gdzie więc się podziewasz?
- Aj tam, nie dramatyzuj… Zdążymy, spokojna twoja rozczochrana. Ale tak na przyszłość: w Wiedniu mieszkam w bloku numer 6, a nie 8.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Zastanawiałam się, jak ją szybko przerwać bo wiedziałam, że się do błędu wprost nie przyzna.
- O, kurczak… Pomyliłem, przepraszam. Zaraz podjadę we właściwe miejsce. Przepraszam Cię, już jadę.
            No cóż, każdemu zdarza się zbłądzić, pomylić. Ja też się pomyliłam, ale czy to moja wina, że po raz pierwszy trafiam na gościa, który przyznaje się od razu do błędu? Poczekam sobie na niego.
- Witaj, Lu. Dawno się nie widzieliśmy.
- Masz rację, zaledwie od jakichś dwóch miesięcy, może z małą nawiązką. Co u Ciebie?
- Nie, przecież nie będziemy rozmawiać o mnie, tylko o Tobie. Jak sobie radzisz z pracą?
- Na ogół nie narzekam, chociaż kiedy czasami wracam do domu z kilogramami makulatury mam ochotę uciec na Sri Lankę i sprzedawać tam nadmuchiwane banany.
- Całkiem sensowne podejście, moja droga. Nigdy nie słyszałem jeszcze o nadmuchiwanych bananach. A będzie Cię tam można jakoś odwiedzić kiedyś?
- Ha, to zależy, czy będziesz dzisiaj grzeczny i czy twoje sprawowanie będzie odpowiednie.
- Tak jest, pani profesor.
- A tak poważnie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Czyżbym Ci podawała adres?
- Szczerze powiedziawszy to nie. Wiesz, mam tutaj znajomą sekretarkę, Erikę, i tak jakoś… Wyciągnąłem z niej twoje namiary za dobrą kawę.
- Ty łapówkarzu cholerny! Erikę tutaj kawą przekupujesz? Hmm… No, ale dobra. Podstawowa ciekawość zaspokojona. Teraz czas zejść głębiej. Na co idziemy do opery?
- Na „Upiora…”. Coś jeszcze chcesz koniecznie teraz wiedzieć?
- Ach, na „Upiora…”. Dobrze, to już mamy. Może bym tak jeszcze zapytała, czy… albo zresztą nie. Reszta niech zostanie w tajemnicy.
- W porządku, jak sobie pani szanowna życzy.
            Takim oto sposobem przerwaliśmy naszą konwersację będąc już prawie w centrum. Nie miałam w zasadzie ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, a poza tym zaczęłam się zastanawiać, skąd ten człowiek wie, że ja ubóstwiam, kocham nad życie i wręcz niemoralnie uwielbiam „Upiora w Operze”? Ciekawość kobiety nie zna granic, jednakże kobieta zna granice, które jest w stanie jakoś pojąć…
            Szczerze powiedziawszy byłam trochę głodna i myślałam, że przed spektaklem pójdziemy zjeść. Pomyliłam się, trudno. Musiałam się zadowolić jedynie kawałkiem gorącego strudla, który załatwił dokumentnie moje, wcześniej już podrażnione gorącą herbatą, wargi. Jak więc widać człowiek jest w stanie wiele przetrwać i wiele wycierpieć w obliczu klęski głodowej. Maciej odebrał bilety, odprowadził mój płaszczyk do szatni, po czym mogliśmy już dystyngowanym krokiem skierować się schodami ku balkonowi środkowemu, gdyż tam wskazał nam drogę uroczy, młody pracownik obsługi. Usiedliśmy, no i się powoli zaczęło…