47
Ciotka z nonszalancją jej odpowiednią wepchnęła nas do windy,
potem przestawiła dystyngowanie z windy do wnętrza mieszkania na drugim
piętrze, po czym niemalże wrzuciła nas obie, mnie i Mańkę znaczy, wprost na
nieskończenie elegancki, biały narożnik, oprawiony zapewne w skórę jakiegoś
nieszczęśliwego, białego zwierzątka.
- Czego się napijecie,
moje kochane panny? – zastrzeliła nas – Do wyboru, do koloru, moje słodziutkie.
Alkoholu Wam nie podam, bo przy upale szkodzi, ale jakiś sok albo woda.
- No to może...woda bez gazu, bez cytryny, bez żadnych
zbędnych i kalorycznych dodatków – przejęło inicjatywę moje dziecko kochane,
jedyne i niezastąpione.
- Może najlepiej w ogóle bez wody? Przesadzasz, moje dziecko.
Ileż kalorii można umieścić w szklance wody mineralnej: dwie zawarte w cytrynie
albo osiem wynikających z soku pomarańczowego?. Ale w porządku, nie nalegam.
Czyli raz niegazowane dziadostwo. A dla ciebie, Lusiu? – ciotka przerzuciła
wesołe spojrzenie na mnie, a ja poczułam się, jakby chciała mnie odrobinkę
poświdrować tym wesołym spojrzeniem.
- A ja to może... Też wodę, ale z gazem. No, i może być nawet
z cytrynką.
- No to kochane moje, wy się tu rozbierajcie, a ja zaraz
przyniosę, co potrzeba.
Takim oto
sposobem zostałyśmy u ciotki częściowo zakwaterowane, przy czym rozdział miejsc
do spania miał dopiero nastąpić. I dobrze, bo nie miałam obecnie zanadto ochoty
na jakieś większe prace fizyczne.
Ciotka
przeszła samą siebie! Wytoczyła się z kuchni uposażona w ogromnych rozmiarów
tacę, na której prócz dwóch butelek wody mineralnej, cytryny i soku
pomarańczowego, wielką stertę jakichś wykwintnych kanapek, po czym rzuciła
dostojnie:
- Tutaj macie jedzonko. Potem prysznic i zdrzemnąć się. W
łazience zostawiłam Wam ręczniki i takie tam różne bajery toaletowe. Ja
wychodzę do przyjaciółki, a kiedy wieczorem wrócę, zrobimy przydział
kwaterunkowy. No, to smacznego i do zobaczenia – powiedziała, biorąc do ręki
torebkę.
- Pa. Dziękujemy – uprzejmie rzuciła Mania, śliniąc się przy
okazji do kanapeczek.
Zjadłyśmy i poszłyśmy sobie spać. Prysznic może przecież
poczekać, nikt go nie goni, no nie?
Wieczorem
faktycznie ciotka, niczym sierżant najwyższych służb wojskowych, przystąpiła do
rozdziału izb sypialnych oraz półek w szafie przesuwnej. Dzięki jej trzeźwemu
umysłowi w ciągu niespełna pół godziny wszystkie nasze bambetle znalazły się we
właściwych sobie na dany okres miejscach, pralka dostojnie mieliła nasze
podróżne koszule, Mania się położyła, wyładowując uprzednio w uszy słuchawki
empetrójki, a my z ciotką skorzystałyśmy z okazji, że upał też poczuł się
zmęczony i poszedł w cholerę jasną poprzez nalanie sobie po kieliszku koniaku.
Kto jak kto, ale ciotka byle jakiego koniaku w domu nie przetrzymuje. Ona miała
chyba nadzieję, że naciągnie mnie na jakieś zwierzenia czy temu podobne.
Niestety, po trzecim kieliszku wybornej Metaxy (chyba z pięcioma gwiazdkami, bo
po tym się wartość gatunkową alkoholu chyba rozpoznaje) nie było na to
większych szans. Cóż, jak ją znam, to poczeka do jutra.
Wstałam sobie kulturalnie rano, jak przystało
na osobę, która pierwszy raz idzie do nowej pracy. Ciotki już nie było. w
kuchni przy czajniku pozostawiła karteczkę następującej treści:
Tu
ciotka,
Jak zapewne zauważyłaś – wyszłam już
z domu (ciotka
zawsze była błyskotliwa). W związku
z tym powiem ci, jak dojechać na ten twój Schwarzenbergplatz. No to się,
kochana, władujesz do czerwonego ubanu, i pojedziesz do Karlsplatz. Tam
wysiądziesz, wyjdziesz na stronę Schubertring i już.
W lodówce
znajdziesz wszystko to, czego Ci potrzeba. Żelazko w szafce pod telewizorem.
Deska za drzwiami w łazience. Niestety, mieszkam w bloku... Po wysunięciu
drugiej od góry szuflady znajdziesz twój prezent urodzinowy. Nieważne, że
zalegle zaległy. Życzę powodzenia! Wieczorem Cię o wszystko wypytam. Wrócę
około 17.
Wanda
No, to mamy jasność. Wszystko
znalazłam, wszystko zrobiłam, przygotowałam latorośli śniadanie (pewnie i tak
nie zje, bo wymyśli coś zgoła innego, ale co ja na to poradzę, że jestem
matką...), zebrałam dokumenty, a na koniec zaglądnęłam do wskazanej szuflady. W
skórzany portfel wetknięty był bilecik: Niech Ci służą na dobry początek.
Służą? Przecież portfel jest jeden. Profilaktycznie wydobyłam ze swojej torebki
mój własny portfel i zostawiłam mojemu dziecku sto euro, podejrzewając
przemożną chęć udania się na jakiekolwiek zakupy przez ono. W ramach dalszej
profilaktyki wpisałam na karteczkę swoje trzy grosze:
Ja też już
sobie poszłam. Na półce masz kasę, na haku klucze, a w lodówce śniadanie. Wrócę
koło 18. Pozdrawiam. Trzymaj za mnie kciuki, najlepiej u nóg też.
Mama
Dopiero w
autobusie sprawdziłam portfelik... Czek na 1000 euro... Na dobry początek,
dobre sobie. Czy u nóg są kciuki? Redakcja czeka na odpowiedź w tej sprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz