piątek, 8 listopada 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 47

47

Ciotka z nonszalancją jej odpowiednią wepchnęła nas do windy, potem przestawiła dystyngowanie z windy do wnętrza mieszkania na drugim piętrze, po czym niemalże wrzuciła nas obie, mnie i Mańkę znaczy, wprost na nieskończenie elegancki, biały narożnik, oprawiony zapewne w skórę jakiegoś nieszczęśliwego, białego zwierzątka.
-  Czego się napijecie, moje kochane panny? – zastrzeliła nas – Do wyboru, do koloru, moje słodziutkie. Alkoholu Wam nie podam, bo przy upale szkodzi, ale jakiś sok albo woda.
- No to może...woda bez gazu, bez cytryny, bez żadnych zbędnych i kalorycznych dodatków – przejęło inicjatywę moje dziecko kochane, jedyne i niezastąpione.
- Może najlepiej w ogóle bez wody? Przesadzasz, moje dziecko. Ileż kalorii można umieścić w szklance wody mineralnej: dwie zawarte w cytrynie albo osiem wynikających z soku pomarańczowego?. Ale w porządku, nie nalegam. Czyli raz niegazowane dziadostwo. A dla ciebie, Lusiu? – ciotka przerzuciła wesołe spojrzenie na mnie, a ja poczułam się, jakby chciała mnie odrobinkę poświdrować tym wesołym spojrzeniem.
- A ja to może... Też wodę, ale z gazem. No, i może być nawet z cytrynką.
- No to kochane moje, wy się tu rozbierajcie, a ja zaraz przyniosę, co potrzeba. 
            Takim oto sposobem zostałyśmy u ciotki częściowo zakwaterowane, przy czym rozdział miejsc do spania miał dopiero nastąpić. I dobrze, bo nie miałam obecnie zanadto ochoty na jakieś większe prace fizyczne.
            Ciotka przeszła samą siebie! Wytoczyła się z kuchni uposażona w ogromnych rozmiarów tacę, na której prócz dwóch butelek wody mineralnej, cytryny i soku pomarańczowego, wielką stertę jakichś wykwintnych kanapek, po czym rzuciła dostojnie:
- Tutaj macie jedzonko. Potem prysznic i zdrzemnąć się. W łazience zostawiłam Wam ręczniki    i takie tam różne bajery toaletowe. Ja wychodzę do przyjaciółki, a kiedy wieczorem wrócę, zrobimy przydział kwaterunkowy. No, to smacznego i do zobaczenia – powiedziała, biorąc do ręki torebkę.
- Pa. Dziękujemy – uprzejmie rzuciła Mania, śliniąc się przy okazji do kanapeczek.
Zjadłyśmy i poszłyśmy sobie spać. Prysznic może przecież poczekać, nikt go nie goni, no nie?
            Wieczorem faktycznie ciotka, niczym sierżant najwyższych służb wojskowych, przystąpiła do rozdziału izb sypialnych oraz półek w szafie przesuwnej. Dzięki jej trzeźwemu umysłowi w ciągu niespełna pół godziny wszystkie nasze bambetle znalazły się we właściwych sobie na dany okres miejscach, pralka dostojnie mieliła nasze podróżne koszule, Mania się położyła, wyładowując uprzednio w uszy słuchawki empetrójki, a my z ciotką skorzystałyśmy z okazji, że upał też poczuł się zmęczony i poszedł w cholerę jasną poprzez nalanie sobie po kieliszku koniaku. Kto jak kto, ale ciotka byle jakiego koniaku w domu nie przetrzymuje. Ona miała chyba nadzieję, że naciągnie mnie na jakieś zwierzenia czy temu podobne. Niestety, po trzecim kieliszku wybornej Metaxy (chyba z pięcioma gwiazdkami, bo po tym się wartość gatunkową alkoholu chyba rozpoznaje) nie było na to większych szans. Cóż, jak ją znam, to poczeka do jutra.
             Wstałam sobie kulturalnie rano, jak przystało na osobę, która pierwszy raz idzie do nowej pracy. Ciotki już nie było. w kuchni przy czajniku pozostawiła karteczkę następującej treści:
                        Tu ciotka,
Jak zapewne zauważyłaś – wyszłam już z domu (ciotka zawsze była błyskotliwa).          W związku z tym powiem ci, jak dojechać na ten twój Schwarzenbergplatz. No to się, kochana, władujesz do czerwonego ubanu, i pojedziesz do Karlsplatz. Tam wysiądziesz, wyjdziesz na stronę Schubertring i już.
            W lodówce znajdziesz wszystko to, czego Ci potrzeba. Żelazko w szafce pod telewizorem. Deska za drzwiami w łazience. Niestety, mieszkam w bloku... Po wysunięciu drugiej od góry szuflady znajdziesz twój prezent urodzinowy. Nieważne, że zalegle zaległy. Życzę powodzenia! Wieczorem Cię o wszystko wypytam. Wrócę około 17.
                                                           Wanda
            No, to mamy jasność. Wszystko znalazłam, wszystko zrobiłam, przygotowałam latorośli śniadanie (pewnie i tak nie zje, bo wymyśli coś zgoła innego, ale co ja na to poradzę, że jestem matką...), zebrałam dokumenty, a na koniec zaglądnęłam do wskazanej szuflady. W skórzany portfel wetknięty był bilecik: Niech Ci służą na dobry początek. Służą? Przecież portfel jest jeden. Profilaktycznie wydobyłam ze swojej torebki mój własny portfel i zostawiłam mojemu dziecku sto euro, podejrzewając przemożną chęć udania się na jakiekolwiek zakupy przez ono. W ramach dalszej profilaktyki wpisałam na karteczkę swoje trzy grosze:
            Ja też już sobie poszłam. Na półce masz kasę, na haku klucze, a w lodówce śniadanie. Wrócę koło 18. Pozdrawiam. Trzymaj za mnie kciuki, najlepiej u nóg też.
Mama
            Dopiero w autobusie sprawdziłam portfelik... Czek na 1000 euro... Na dobry początek, dobre sobie. Czy u nóg są kciuki? Redakcja czeka na odpowiedź w tej sprawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz