40
Hotelowa restauracja wyglądała niezwykle ekskluzywnie. Wiele
pięknych stołów, cudownie nakrytych białymi oraz bordowymi obrusami,
obstawionych wykwintną zastawą, zrobiły, przynajmniej na mnie, ogromne
wrażenie. Maciek poprowadził mnie do jednego spośród tych przytulnych stolików,
z elegancją sprzątnął tabliczkę z napisem „rezerwacja”, usadził mnie wygodnie i
rozpoczęliśmy oczekiwanie na gościa. Faktycznie, po jakiś nastu minutach w
drzwiach pojawił się dość młody, wysoki brunet, o tyrolskich rysach twarzy,
wraz z towarzyszącą mu kobietą, także młodą, ale wyglądającą na znacznie
młodszą od jegomościa, rudowłosą i także wysoką. Podążali ku nam, zaciekle z
sobą rozmawiając. Maciek dał mi lekkiego kuksańca, po czym oboje wstaliśmy, aby
się przywitać. Chciałam być kulturalna, więc wypaliłam od razu po niemiecku:
-
Guten Abend.
- Dżeń dobri!
- Dzień dobry, Panie
Schwarz. Miło nam, że zdecydował się Pan na to spotkanie.
- Mnej rowinieś jaest
miłło. Tesię sie, zie zawiziemij poroziumnienie. Nie chcię mowić w niemiecki tylko
w polsku, ale to mnie nej wychadźi. Będę mowić moja sekretarzka, Miałgorźiata.
Ja jest Heinrich Schwarz. – i tu podał mi rękę – A pania?
- Ja... Luiza
Strzyczkowska, przepraszam najmocniej.
- Małgorzata
Kożuchowska. A Pan to zapewne nasz fotografik, Maciej Kukulski, czyż nie?
- Owszem, w istocie.
- A więc, jak
powiedział pan Heinrich, opowiem Państwu dokładnie o istocie rzeczy.
Spotkaliśmy się tutaj dzisiaj w celu zawarcia umowy na wykonanie, a właściwie
zarządzanie zespołem wykonującym, kampanii reklamowej produktów sieci Ikea dla
Austrii. Potrzebujemy kogoś doświadczonego w branży prasowej, bo szukamy osoby, która będzie w stanie wymyślić hasła
reklamowe na miarę poczytnych czasopism. Dlatego, w odpowiedzi na propozycję
Pana Maćka, chcielibyśmy zaoferować tę pracę Pani. Wiemy, że przez długie lata
pracowała Pani w krakowskim wydawnictwie prasowym, gdzie redagowała Pani
wiele rubryk tematycznych, pisała Pani wiele rozmaitych artykułów, oraz
odpowiadała Pani, z dużym sukcesem, na listy czytelników. Dlatego pragniemy
zatrudnić Panią w naszej firmie. Co Pani o tym sądzi?
- Aaa... Przyznam
szczerze, że jestem niezwykle zaskoczona. O niczym wcześniej nie wiedziałam.
Chciałabym się jedynie dowiedzieć w sprawie warunków, jakie Państwo przede mną
stawiają.
- W zasadzie jedynym
problemem jest to, że musi Pani na cały okres kampanii przeprowadzić się do
Wiednia. Cała kampania będzie trwała sześć miesięcy, począwszy od pierwszych
dni sierpnia. Wiem, że to może być nieco kłopotliwe ze względu na Pani córkę,
ale mamy nadzieję, że nie okaże się to przeszkodą nie do pokonania. Czy ma Pani
możliwość zatrzymania się na miejscu, czy też mamy zapewnić Pani jakieś lokum
na czas pobytu na miejscu?
- To nie będzie
stanowić problemu. Mogę zatrzymać się u siostry mojej matki, ona bardzo chętnie
mnie do siebie przyjmie, a jeżeli chodzi o moją córkę, to zabiorę ją z sobą na
miesiąc, a potem wróci do dziadków i pomieszka z nimi do mojego powrotu. A, przepraszam,
że tak ostentacyjnie, ale jak stoi sprawa wynagrodzenia, bo moja sytuacja
zawodowa ostatnio nie jest najlepsza, a finanse się kurczą, dlatego – sama Pani
rozumie – pieniądze są dla mnie jedną z najistotniejszych rzeczy w całym tym
przedsięwzięciu...
- Więc jeśli chodzi o
wynagrodzenie, to proponujemy Pani miesięcznie trzy tysiące euro oraz
czterdzieści euro dziennej diety. Podróż do Wiednia traktujemy jako delegację,
w związku z czym pokrywamy koszty. Niestety, nie możemy pokryć przejazdu Pani
córki, ale to chyba nie będzie problem. Po zakończeniu kampanii może Pani
otrzymać premię, przypadku jej
powodzenia, oczywiście, w wysokości dziesięciu tysięcy euro. Czy takie warunki
Panią satysfakcjonują?
Starałam się nie dać po sobie poznać, że jestem w
permanentnym szoku, więc, zgodnie zresztą z prawdą, krótko odpowiedziałam.
- Tak, w zupełności.
Mam nadzieję, że nasza współpraca dobrze się ułoży.
- My również mamy
takową nadzieję. Zechce Pani wobec tego podpisać umowę?
- Oczywiście...
No i
podpisałam umowę. Praca przyszła do mnie. Sama w zasadzie. Jeszcze trochę
porozmawialiśmy, a w międzyczasie wymiksowałam się na moment, aby wykonać kilka
telefonów. Słownie: dwa. Musiała koniecznie zadzwonić do Mani w celu
poinformowania jej o wszystkim, na co ona wybuchnęła niespotykaną dotąd euforią
i oświadczyła, że się strasznie cieszy. Mama też się ucieszyła, ale w momencie,
kiedy powiedziałam jej, że Mania zostanie u nich
przez pięć miesięcy, nieco wyhamowała swoją radość. Cóż, tak to już jest z moją
Matką. Dziwna kobieta. Jak dobrze, że nie mam tego po niej...
Wróciłam do
stołu, a po jakimś czasie zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę do domu.
Na zewnątrz
było już ciemno, więc czym prędzej poszłam do hotelowego ciucholandu, zwróciłam
komplet, włożyła swoje własne ubranie, i z umową w ręku udałam się do Maćkowego
samochodu-jeepa. Przez chwilę zastanawiałam się, co by mu tu słodkiego
przysłodzić, ale jakoś wyjątkowo nic nie przychodziło mi do głowy. Normalnie
nie miałam żadnego twórczego natchnienia. Całe szczęście, że jest przypadek, bo
to on właśnie uratował mnie z tej opresji. Powiedziałam tyle:
- Dziękuję Ci. Nigdy
nie będę w stanie Ci się odwdzięczyć. Jeszcze nikt nie zrobił dla mnie tyle
dobrego w tak krótkim czasie, wiesz. Jesteś wyjątkowy... – po czym pocałowałam
go, niestety, w usta – Oj, przepraszam, nie powinnam... To się już więcej nie
powtórzy, naprawdę...
- Spokojnie, Luśka.
Nie jesteśmy już małymi dziećmi, potrafimy rozgraniczyć, no nie?
Nie, nie
jestem przekonana, czy potrafimy. Na jego twarzy malowało się zadowolenie, ale
i tak całą drogę do domu milczeliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz