sobota, 12 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 36

36

Niedziela minęła generalnie bardzo powoli, a na dodatek w ogrodzie. Czułam się na tyle niezdatna do użytku, że od soboty nawet nie zmieniłam skarpetek. Agata zabrała Manię na pizzę, a potem poszły do kina. Koniecznie chciały mnie z sobą wywlec, ale dzielnie się nie dałam. Pod wpływem przemożnego poczucia pulsowania we wszystkich możliwych skroniach i tych tak innych miejscach, rozłożyłam sobie koc i zległam pod wierzbami. Ale mi było dobrze...
            Nastał jednak wieczór i cały nastrój szlag trafił, bo wróciły dwie cholery. Już miałam ochotę przywrócić się z boku na bok, aż tu nagle Agata wypada przez taras i zmierza w moją stronę:
- Słuchaj, Luśka. Myślę, że bezapelacyjnie doszłaś już do siebie. Mam rację??
- Jasne, ale daj mi święty spokój...
- W związku z tym uważam, że moja obecność tutaj przestała być już potrzebna, prawda??
- Niby tak...ale o co Ci konkretnie chodzi, bo widzisz...jakoś głowa mnie boli...
- No więc ja właśnie zadzwoniłam po Mareczka, zaraz po mnie przyjedzie, no i...wracam do domu. Cieszysz się?
- A z czego tu się cieszyć! Skończyła się era pysznych obiadków, deserów i innych takich, powiedziałabym, udogodnień. Oj, Agata. Będzie mi Ciebie tutaj brakowało.
- Dobra, to w takim razie choć już. Robi się chłodno, a ja przygotowałam kolację na pożegnanie. Jest też wspaniały deserek...
- Ty chyba koniecznie chcesz, żebym przypadkowo nie znalazła już sobie nikogo, prawda?
- Ależ skądże znowu! – zaśmiała się ironicznie i w objęciach weszłyśmy przez taras wprost do kuchni.
            Całe te pseudo-uroczystości trwało do nie wiadomo której godziny. Siedzieliśmy,              i jedliśmy, i piliśmy, i wiele, wiele innych dziwnych rzeczy robiliśmy, a że są one mało istotne, zapomnijmy...
Tak się szczęśliwie złożyło, że zmęczyliśmy się o w miarę jeszcze ludzkiej godzinie, bo kiedy już wreszcie pojechali, a ja się już wreszcie położyłam, było bodajże parę minut po drugiej. Musiałam się przecież wyspać, żeby jako tako, chociażby na jeża, wyglądać w ten poniedziałek. W zasadzie to padłam jak kłoda, dobrze nasiąknięta wodą, piwem i papierosami.
            Rano obudziła mnie oczywiście Mania, która, wychodząc na basen, zrobiła z mieszkania Tandetę, głównie ze względu na poszukiwanie stroju kąpielowego. Szkoda, bo wystarczyło mnie zapytać. I tak nie spałam... Tak sobie pomyślałam, że moja córka kochana przestaje się ze mną liczyć i nie widzi już we mnie wsparcia, o autorytecie nie wspomniawszy. Bywa i tak... Liceum robi z człowiekiem swoje. Może gdyby poszła do jakiejś zawodowej albo innego technikum, wtedy inaczej patrzyłaby na pewne sprawy. Tylko czego ja życzę mojej córce? Bo przecież nie tego, żeby skończyła tak, jak ja. Z technikum handlowego na studia dziennikarskie, w dodatku cholernie dziadowskie. Trudno, niech ona już lepiej skończy to liceum...
            Zwlekłam się ze schodów, a lejący się z nieba żar jakoś dziwnie mnie nie denerwował. Mimo tego, że mierzydło temperaturowe wskazywało na wyraźne spożycie napojów upałogennych, czyli w skrócie 36,7 stopnia, bo oto  było już trochę po dziesiątej, nie było mi ani gorąco, ani duszno, ani w ogóle nijak. Jakkolwiek można by sądzić, że nadal jestem pijana, to oświadczam sumiennie: już nie. Dzięki temu, że się dosyć wyspałam w ciągu trwania sobotniego świętego spokoju, mogłam o sobie w zupełności powiedzieć: jestem trzeźwa i czuję się świetnie! Tak, czuję się na tyle świetnie, że mogę spokojnie wybrać się na spotkanie z przyjacielem. Właściwie to dlaczego ja go już nazywam przyjacielem? Znam go jakby niecałe trzy tygodnie, a pozwalam sobie na takie poufałości. Nie, muszę kategorycznie z tym skończyć. A tak w ogóle to należałoby, tak myślę, zerwać tę znajomość. To się po prostu może niedobrze, a wręcz nawet źle, skończyć...
            Wywlekłam się wreszcie z domu, wkurzona na upalną pogodę, wsiadłam do kursującej w regularnych odstępach czasu sauny, no i pojechałam, jako i sobie jegomość Twist zażyczył. Swoje wycierpiałam oczywiście, przebijając się przez zatkane do szczętu centrum i trzydziestoośmio stopniowym upale. Na Conrada (swoją drogą lubię czytać jego książki), praktycznie rzecz biorąc, wypadłam. W oczekiwaniu na zielone światło czułam się jak na jakiejś patelni albo też innej brytfannie. Już teraz sobie wyobrażam, co też przeżywa nieszczęśliwy kurczak potraktowany piekarnikiem, rozgrzanym do temperatury dwustu pięćdziesięciu stopni... Odważnie jednak, uzbrojona w jakąś niepojętą wytrwałość, przeszłam przez dobrze znany plac parkingowy, pokonując klejące się do klapków plany smoły i asfaltu. Znajomy przystojniak już czekał. Odczuwałam, zresztą już od dłuższego czasu, niezwykłe wrażenie, że on zaczyna mnie pociągać, oczywiście jako przystojny mężczyzna, nic poza tym. Powinnam się faktycznie jeszcze raz zastanowić, czy nie od rzeczy byłoby powiedzieć, co i jak, i zaprzestać dalszych spotkań, zanim wplątam się w jakieś dziwaczne zobowiązania. Tak, bez wątpienia tak należy postąpić. Muszę się dzisiaj z nim rozmówić, raz na zawsze. Nie będę od niego niczego przyjmować, nie pozwolę, abym popadła w uzależnienie od młodszego faceta. Wprawdzie różnica wieku nie jest jakaś tam astronomiczna czy inna taka, ale to zawsze te trzy lata. Trudno, będzie mu pewnie przykro, bo mnie będzie na pewno, ale niestety – nie mamy innego wyjścia. Ja muszę ochłonąć, zacząć jeszcze raz, tak na spokojnie. Nie mam nawet w najodleglejszych planach najmniejszej nawet porcji czasu na miłość albo inne męsko – damskie przygody. Uff... Nabiorę teraz gorącego powietrza w płuca, wejdę do środka i wszystko, kawałek po kawałku, wyłuszczę dogłębnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz