36
Niedziela minęła generalnie bardzo powoli, a na dodatek w
ogrodzie. Czułam się na tyle niezdatna do użytku, że od soboty nawet nie
zmieniłam skarpetek. Agata zabrała Manię na pizzę, a potem poszły do kina.
Koniecznie chciały mnie z sobą wywlec, ale dzielnie się nie dałam. Pod
wpływem przemożnego poczucia pulsowania we wszystkich możliwych skroniach i
tych tak innych miejscach, rozłożyłam sobie koc i zległam pod wierzbami. Ale mi
było dobrze...
Nastał
jednak wieczór i cały nastrój szlag trafił, bo wróciły dwie cholery. Już miałam
ochotę przywrócić się z boku na bok, aż tu nagle Agata wypada przez taras i zmierza w moją stronę:
- Słuchaj, Luśka. Myślę, że bezapelacyjnie doszłaś już do
siebie. Mam rację??
- Jasne, ale daj mi święty spokój...
- W związku z tym uważam, że moja obecność tutaj przestała
być już potrzebna, prawda??
- Niby tak...ale o co Ci konkretnie chodzi, bo
widzisz...jakoś głowa mnie boli...
- No więc ja właśnie zadzwoniłam po Mareczka, zaraz po mnie
przyjedzie, no i...wracam do domu. Cieszysz się?
- A z czego tu się cieszyć! Skończyła się era pysznych
obiadków, deserów i innych takich, powiedziałabym, udogodnień. Oj, Agata.
Będzie mi Ciebie tutaj brakowało.
- Dobra, to w takim razie choć już. Robi się chłodno, a ja
przygotowałam kolację na pożegnanie. Jest też wspaniały deserek...
- Ty chyba koniecznie chcesz, żebym przypadkowo nie znalazła
już sobie nikogo, prawda?
- Ależ skądże znowu! – zaśmiała się ironicznie i w objęciach
weszłyśmy przez taras wprost do kuchni.
Całe te
pseudo-uroczystości trwało do nie wiadomo której godziny. Siedzieliśmy, i jedliśmy, i piliśmy, i wiele,
wiele innych dziwnych rzeczy robiliśmy, a że są one mało istotne, zapomnijmy...
Tak się szczęśliwie złożyło, że zmęczyliśmy się o w miarę
jeszcze ludzkiej godzinie, bo
kiedy już wreszcie pojechali, a ja się już wreszcie położyłam, było bodajże
parę minut po drugiej. Musiałam się przecież wyspać, żeby jako tako, chociażby
na jeża, wyglądać w ten poniedziałek. W zasadzie to padłam jak kłoda, dobrze
nasiąknięta wodą, piwem i papierosami.
Rano
obudziła mnie oczywiście Mania, która, wychodząc na basen, zrobiła z mieszkania
Tandetę, głównie ze względu na poszukiwanie stroju kąpielowego. Szkoda, bo wystarczyło mnie zapytać. I tak
nie spałam... Tak sobie pomyślałam, że moja córka kochana przestaje się ze mną
liczyć i nie widzi już we mnie wsparcia, o autorytecie nie wspomniawszy. Bywa i
tak... Liceum robi z człowiekiem swoje. Może gdyby poszła do jakiejś zawodowej
albo innego technikum, wtedy inaczej patrzyłaby na pewne sprawy. Tylko czego ja
życzę mojej córce? Bo przecież nie tego, żeby skończyła tak, jak ja. Z technikum handlowego na
studia dziennikarskie, w dodatku cholernie dziadowskie. Trudno, niech ona już
lepiej skończy to liceum...
Zwlekłam się
ze schodów, a lejący się z nieba żar jakoś dziwnie mnie nie denerwował. Mimo
tego, że mierzydło temperaturowe wskazywało na wyraźne spożycie napojów
upałogennych, czyli w skrócie 36,7 stopnia, bo oto było już trochę po dziesiątej, nie było mi
ani gorąco, ani duszno, ani w ogóle nijak. Jakkolwiek można by sądzić, że nadal jestem pijana, to
oświadczam sumiennie: już nie. Dzięki temu, że się dosyć wyspałam w ciągu
trwania sobotniego świętego spokoju, mogłam o sobie w zupełności powiedzieć:
jestem trzeźwa i czuję się świetnie! Tak, czuję się na tyle świetnie, że mogę
spokojnie wybrać się na spotkanie z przyjacielem. Właściwie to dlaczego ja go
już nazywam przyjacielem? Znam go jakby niecałe trzy tygodnie, a pozwalam sobie
na takie poufałości. Nie, muszę kategorycznie z tym skończyć. A tak w ogóle to
należałoby, tak myślę,
zerwać tę znajomość. To się po prostu może niedobrze, a wręcz nawet źle, skończyć...
Wywlekłam
się wreszcie z domu, wkurzona na upalną pogodę, wsiadłam do kursującej w
regularnych odstępach czasu sauny, no i pojechałam, jako i sobie jegomość Twist
zażyczył. Swoje wycierpiałam oczywiście, przebijając się przez zatkane do
szczętu centrum i trzydziestoośmio stopniowym upale. Na Conrada (swoją drogą
lubię czytać jego książki), praktycznie rzecz biorąc, wypadłam. W oczekiwaniu
na zielone światło czułam się jak na jakiejś patelni albo też innej brytfannie.
Już teraz sobie wyobrażam, co też przeżywa nieszczęśliwy kurczak potraktowany
piekarnikiem, rozgrzanym do temperatury dwustu pięćdziesięciu stopni...
Odważnie jednak, uzbrojona w jakąś niepojętą wytrwałość, przeszłam przez dobrze
znany plac parkingowy, pokonując klejące się do klapków plany smoły i asfaltu.
Znajomy przystojniak już czekał. Odczuwałam, zresztą już od dłuższego czasu,
niezwykłe wrażenie, że on zaczyna mnie pociągać, oczywiście jako przystojny
mężczyzna, nic poza tym. Powinnam się faktycznie jeszcze raz zastanowić, czy nie
od rzeczy byłoby powiedzieć, co i jak, i zaprzestać dalszych spotkań, zanim
wplątam się w jakieś dziwaczne zobowiązania. Tak, bez wątpienia tak należy
postąpić. Muszę się dzisiaj z nim rozmówić, raz na zawsze. Nie będę od niego
niczego przyjmować, nie pozwolę, abym popadła w uzależnienie od młodszego
faceta. Wprawdzie różnica wieku nie jest jakaś tam astronomiczna czy inna taka,
ale to zawsze te trzy lata. Trudno, będzie mu pewnie przykro, bo mnie będzie na
pewno, ale niestety – nie mamy innego wyjścia. Ja muszę ochłonąć, zacząć
jeszcze raz, tak na spokojnie. Nie mam nawet w najodleglejszych planach
najmniejszej nawet porcji czasu na miłość albo inne męsko – damskie przygody.
Uff... Nabiorę teraz gorącego powietrza w płuca, wejdę do środka i wszystko, kawałek
po kawałku, wyłuszczę dogłębnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz