sobota, 5 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 34

34



Satysfakcja gwarantowana, albo...nowy mąż? Zobaczymy, na razie jednak postanawiam skoncentrować się na propozycji mojego wspaniałego przyjaciela Macza Twista. Ooo, i to będzie zdecydowanie najlepsze połączenie! Tak, i wilk syty, i owca cała. W zasadzie to nawet nieźle brzmi, nie uważacie? No nic to – trzeba udać się do tego domu  i wyrwać Prosiaka gdzieś zaszaleć. Może tak klub ze striptizem...? Sama nie wiem dlaczego, ale ostatnio jakieś kuszące     i odważne myśli wpadają mi do głowy. Słowo daję,  że będąc z Euzebiuszem nigdy nawet nie zdarzyło mi się pomyśleć, żeby wybrać się gdzieś jakby opić czy coś... A już o wyjściu do klubu ze striptizem...z męskim striptizem...w ogóle zawsze i wszędzie, kategorycznie nie do pomyślenia! Kiedyś tam ktoś mi coś takiego proponował, ale...wiem, że to może zabrzmieć tak jakoś...staroświecko, ale cóż. Po prostu wówczas wydawało mi się to takie obrzydliwe, takie jakieś po prostu ohydne... Ale było, minęło (na całe szczęście!), zmieniłam się trochę ja, trochę cała reszta, i to właśnie złożyło się potencjalnie na dzisiejszy przewspaniały wieczór, jaki udało mi się spędzić w gronie kilku wspólnych przyjaciółek, Agaty, no i jeszcze jej siostry, którą wprawdzie lubiłam trochę mniej, ale jednak zawsze.
            Ale po kolei. Zebrałyśmy z Agatą schludną paczuszkę w przeciągu dwóch godzin, po czym odpicowałyśmy się na tak zwany „cycuś”, wsiadłyśmy do samochodu, wydając po drodze ostatnie dyspozycje Mańce, która postanowiła nikczemnie wykorzystać okazję i zmontowała jeszcze bardziej zgrabną pakę (paczuszką nie można nazwać tabunu złożonego z czterdziestu osób), w o wiele krótszym czasie zresztą ( z wynikiem pół godziny trzeba by się zgłosić do fundacji rekordów Guinnessa; jeszcze by Mania dostała tysiąc dolarów...), po czym wyskoczyła do marketu, wywaliła w nim chyba z pięćset złotych, głównie na kiełbaski oraz chipsy (piwa nie widziałam, ale nie łudzę się nawet, że go nie będzie...), odjechałyśmy w drogę do najbliższego bankomatu BPH. Cóż, nasze portfele świeciły, delikatnie mówiąc, pustkami, a chcąc poszaleć
i zatankować samochód, należało koniecznie dokonać stosownej wypłaty.
            Wkrótce zajechałyśmy przed blok na Kurdwanowie, skąd miałyśmy odebrać siostrę Agaty, Sandrę. Sandra, jako kobieta wyrafinowana, aczkolwiek nie obnosząca się ze swoim dobrym statusem majątkowym, zajmowała wraz z przystojnym mężem piękne, średniej wielkości mieszkanko, obejmujące dwie kondygnacje, w wielorodzinnym budynku przy ulicy Halszki. Ulica, jak ulica, wieczorem pustawa, przecinana tylko co jakiś czas rzężącym Ikarusem czy innym czymś, nie przykłuwała uwagi, natomiast dom owszem. Ilekroć tam bywałam,              a zdarzało się to nawet czasami, wprawiał mnie on w zachwyt niezwykły i nieopanowany. Ja w ogóle to mam słabość do wszystkich domów, bo każdy mi się na swój sposób podoba. Tak już ze mną jest, przykro mi. Jeszcze muszę koniecznie natrafić kiedyś na dom jegomościa Twista... Pewnie kiedyś spotka mnie ta niewątpliwa przyjemność, bo tak sobie myślę, że skoro jest fotografem i robi zdjęcia do ikejowskich katalogów, musi wiedzieć, co dobre, a co za tym idzie, musi mieć świetnie urządzone mieszkanie. Ale przecież nie będziemy się tutaj rozwodzić na temat mieszkań i takich tam mało istotnych, w obecnej sytuacji, spraw.
            Czekamy sobie chwilkę przed tym jej domem, i czekamy, no i wreszcie wyszła. Sandra była jak zwykle nienagannie, skromnie, aczkolwiek w sposób stonowany i wyważony, ubrana. Miała przepiękną, ale jednocześnie gustownie dyskretną biżuterię, przez co dodawała sobie niebanalnego uroku i wdzięku. Zawsze jej tego zazdrościłam, że potrafi tak w sobie (właściwie to raczej na sobie) wszystko połączyć, że wychodzi z tego najlepsze pod słońcem danie kuchni igły i guzika.
- Cześć, dziewczynki! – rzuciła entuzjastycznie, pakując się na tylne siedzenie mojej Octavii – Słyszałam, Lusia, słyszałam. Gratuluję serdecznie rozwiązania sprawy. Cieszę się, że Ci się udało i że spełniłaś swoje plany. A właśnie, gdzie będziesz teraz pracować, skoro zrezygnowałaś z pracy w redakcji?
            W ułamku sekundy zdążyłam zagryźć wargi, pomyśleć sobie, że to na pewno sprawka Prosiaka, zmierzyć go zabójczym wzrokiem, zastanowić się nad sensowną odpowiedzią, po czym dojść jeszcze do wniosku, że znowu należy skłamać.
- Wiesz, Sandra, ja też strasznie się cieszę, że jest już kompletnie i bezapelacyjnie po wszystkim. Nigdy nie myślałam nawet, że w przypadku rozwodu z mężem będę taka szczęśliwa     i taka...jakby to powiedzieć...
- ...Rozluźniona? – podrzuciła na przeprosiny Agata
- O, właśnie takiego słowa szukałam: rozluźniona. Nigdy, naprawdę nigdy nie czułam się taka rozluźniona. A jeżeli chodzi o pracę, to na razie nie mam nic konkretnego na oku, ale znajomy obiecał wkręcić mnie w jakieś kręgi wydawnicze.
- Byłoby wspaniale, naprawdę. Jeszcze raz bardzo Ci gratuluję.
            Agata od razu spojrzała na mnie jakoś tak w stylu: „Nic nie kapuję. Mów, natychmiast,     o czym u diabła gadasz!”, a ja jej na to spojrzeniem: „Zamknij się i nawet nie próbuj zaczynać! Coś przecież musiałam powiedzieć”. W każdym razie pojechałyśmy już z tego Kurdwanowa, bo przecież do obskoczenia pozostało jeszcze osiedle Złocień i Czyżyny. A do pana Twista zadzwonię jutro, tak, jak się umówiliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz