środa, 9 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 35

35


Po perypetiach komunikacyjnych znalazłyśmy się, w sile pięciu wyzwolonych, cieszących się z życia kobiet, przed nocnym klubem dla pań. Odważnie wkroczyłyśmy do środka, zajęłyśmy zarezerwowany stolik, zamówiłyśmy całą gamę trunków alkoholowych i Bóg wie, co jeszcze. Za chwilę zrobiło się ciszej, w związku z czym kupka moich znajomych, zaprzyjaźnionych babek zabrała się za toasty, wiwaty, uściski i gratulacje. Słowo daje, że czułam się mniej więcej jak na jakiejś pierwszej komunii czy innych ślubie.
- Ekhm, ekhmmm... Drogie dziewczyny. – zaczęła dumnie Anka, moja wychowawczyni z ogólniaka – Zebrałyśmy się tu dzisiaj, ponieważ nasza wspaniała i jedyna Lusia, po długich           i wyczerpujących zmaganiach, została zwrócona światu jako Luiza Kowalska, gdyż udało jej się rozwieźć z mężem-gejem, dzięki czemu ponownie jest radosna i szczęśliwa. Wypijmy więc za zdrowie Luśki Kowalskiej. Niech sobie jeszcze kiedyś z kimś życie ułoży! – dokończyła, wychyliła martini, po czym stanowczo zakomunikowała, że w żadnym wypadku nie będzie już piła, bo przecież to ja mam się dobrze bawić, dlatego ja muszę pić, a ona nas poodwozi do domów, po czym złapie sobie rano autobus i pojedzie na Czyżyny.
- Absolutnie, w żadnym wypadku nie będziesz się tłukła żadną miejską lokomocją! – wyraziłam niezwykle głęboki sprzeciw. – Możesz oczywiście nie pić, możesz odwozić nas do domów, ale już na pewno nie pojedziesz śmierdzącym autobusem. Zamówimy Ci taksówkę i będzie. Nawet nie zaczynaj protestować, nie jesteś już moją panią profesor, w związku z czym nie będzie żadnych układów. Ma być tak, jak mówię. Bez dwóch zdań. W końcu ja tutaj dzisiaj świętuję, prawdą? Solenizantom się ustępuje...
            Nie ukrywam, że wszystkie, jak jeden mąż, zaskoczyły się w niespotykany dotąd sposób, po czym bez żadnego miauknięcia nawet przystały na moją „propozycję”. Mogłyśmy się zabrać wreszcie za jaką taką zabawę. Wieczór dopiero się rozkręcał, za chwilkę miał rozpocząć się występ. Coś jednak wyraźnie nie dawało mi spokoju. Coś zaprzątało mnie tak, że po jakimś czasie poczułam się jak jakieś bydlę pociągowe obarczone jarzmem dziwnego niepokoju. Najgorsze było jednak to, że myślałam o wiele za dużo, pomijając już obiekt przetwarzany wytrwale przez komórki mojej istoty różnokolorowej. Wciąż, i to z coraz większą intensywnością, myślałam o Maćku... Niedobrze, Loska, niedobrze. A mówiłam, że coś się wydarzy...
            Nie powiem, nie narzeknę... Napatrzyłam się za wszystkie czasy... „Ty, ale oni są piękni! A jakie ma świetne mięśnie”. „Popatrz, jak cudownie wydepilowany! To musiało być zrobione woskiem! Poświęcił się, dam mu dwie dyszki, a niech tam!”. „Matka, jaki on ma śliczny tyłeczek! Aaaauuuuaaa! Ojeje, kaloryfer piewszej klasy. Mogę, mogę dotknąć!!!”. Baaaardzo„ Baaaardzo, dotknęłam go! Jaki cudowny, no i pachnie moją ulubioną oliwką...”. No, jeszcze wiele takim okrzyków się niosło, nie tylko od moich dziewczyn oczywiście. Sandra powiedziała, że przyprowadzi tu swojego męża, żeby mu pokazać, na czym polega dobry wygląd. I zapisze go też ja siłownię, na basen i do solarium. Do solarium to ja się sama zapiszę, jak tylko ktoś się nareszcie zlituje i da mi jakieś stanowisko pracy...chociaż sekretarkę... Chyba stanę pod Pocztą   i zacznę skamleć o jakąś pracę do każdego biznesmena... A nuż się uda...
            Widowisko trwało spory kawałek czasu. Osobiście powkładałam chłopcom w te ich śmieszne stringi i bokserki chyba z dwieście złotych, przy czym starałam się zmacywać ich sekrety, co sprawiało im pewien ubaw, ale także zakłopotanie, gdy majtki zaczynały nieznacznie rosnąć i zaczęły ujawniać swoje oblicze od wewnątrz. Chyba była już jakaś druga czy coś, kiedy Anka zapowiedziała ewakuację, na co nikt nie protestował, bo nie było ku temu żadnych przesłanek fizycznych (mogłabym, oczywiście, powiedzieć po prostu, że każda z nas była na tyle pijana, że nie byłą w stanie ani jasno myśleć, ani trzeźwo patrzeć na zegarek, ani też w najmniejszym nawet stopniu decydować sama o sobie, ale to jakoś tak powszednio brzmi... czy przesłanki fizyczne nie wyglądają tutaj jakoby stosowniej?). Wywlekłyśmy się z klubu, zawlekłyśmy się do samochodu, Anka przeszukała mnie w celu zdobycia dokumentów oraz nieodzownych kluczyków, no i w rezultacie pojechałyśmy. Spałam, podobno, całą drogę (jakoś nie chce mi się w to wierzyć), ale po powrocie do domu byłam na tyle przytomna, że zawezwałam taryfę dla Anki zanim zdążyła się wpakować w grupę chuliganów w Lasku Borkowskim, przez który niewątpliwie musiałaby zdążać w celu odbycia podróży przy pomocy autobusu linii nocnej. Potem położyłam się do łóżeczka, wrzucając uprzednio przesiąknięte dymem papierosowym lniane, białe spodnie i bawełnianą, błękitną koszulę wraz z majtkami         i stanikiem, oraz białą bluzką Agaty, do pralki, gdzie nastąpiło intensywne pozbawianie ich tegoż zapachu poprzez pranie. Narzuciłam sobie piżamkę i film mi się urwał.
            Obudziłam się chyba około południa, ale kac na szczęście nie obudził się jeszcze. Zrobił to jakieś dwadzieścia minut później. Dał mi się jeszcze spokojnie wysikać, napić zielonej herbaty i wyjść na słoneczko, na taras, gdzie mnie właśnie dopadł. A że była to sobota, to pomyślałam sobie, że nawet niech mnie dopada, póki inni sobie też śpią albo robią coś innego. Najważniejsze, że jest względnie cicho. Poleżałam troszkę w tym słoneczku, po godzinie zrobiłam sobie ogromny kubek siekierzastej fusiary, która faktycznie pomogła. Około trzeciej skojarzyłam sobie, że miałam zadzwonić do Maćka. Tylko po co ja miałam do niego dzwonić? To sobie przypomniałam trochę później. Miałam zadzwonić, jak już będę po rozwodzie, i jak nadal nie znajdę pracy, i żebym się z nim spotkała, bo będzie miał coś dla mnie... No to dzwonię.
             „Wybrany numer jest za krótki, wybrany...”. Bla, bla, bla! Dlaczego jest za krótki, durna maszyno! Trochę mi zajęło, nim zrozumiałam, że dzwoniąc na komórkę z tak zwanego domowego, należy wybrać jeszcze +48! No, ale w końcu jednak się udało.
- Maciek Kukulski, słucham.
- Witaj, tu twoja fairy goodmother – zaczęłam dowcipnie
- Witaj, fairy goodmother Luizo Kowalska – odrzekł Maciek
Troszeczkę mnie, przyznam, zatknęło od tego polotu, ale trudno. Jestem płytka jak rzeka na Saharze, o ile tam są jakieś rzeki...
- A skąd ty niby wiesz, ze Kowalska, hę?
- No, przecież miałaś zadzwonić po rozwodzie, no nie?
- Prawda, ale nie przypominam sobie, żebym Ci mówiła cokolwiek o moim panieńskim nazwisku.
- Ale ja pamiętam. Widocznie Ci umknęło.
- Najwyraźniej. Nieważne. Jestem już po wszystkim. Podobno mieliśmy się spotkać, a więc słucham terminu.
- A nie moglibyśmy najpierw trochę pogadać, jak koledzy, przez telefon?
- Wiesz, niestety jestem trochę skacowana, w związku z czym nie bardzo mogę zbyt długo z Tobą rozmawiać. Widzisz, znowu zaczyna mnie boleć głowa...
- A, no to w takim razie nie będę się męczyć. Po co masz jeszcze dodatkowo cierpieć przez słuchawkę telefonu. Dobra, powiedzmy, że wpadniesz do mnie do pracy w poniedziałek około siedemnastej, co ty na to?
- W zasadzie to jest mi to obojętne. Wiesz przecież, że nie mam żadnego zajęcia, dlatego nie robi mi to różnicy.
- W porządku, w takim razie czekam. Obiecaj mi tylko, że przyjedziesz autobusem, dobra?
- Dobra, tylko dlaczego koniecznie muszę Ci to obiecać?
- Nieważne. Po prostu przyjedź autobusem. Do zobaczenia.
- W takim razie obiecuję. Do zobaczenia, Maczu Twiście...
- Narazie, Lu – zakończył tonem dającym poznać, że złapał mój dowcip.
            Zastanawia mnie tylko jedno: na jaką cholerę facetowi jest obietnica, że kobieta nie przyjedzie samochodem, lecz autobusem? Czekam na listy z odpowiedziami w tej sprawie. Adres redakcji w internecie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz