sobota, 19 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 38

38



Obudziłam się, kiedy wtaczaliśmy się do centrum Katowic. Zjazd na osiedlu Ignacego Paderewskiego był zapchany niczym dobry syfon. Bynajmniej nie ustępowało gorąco! Patelnia była konkretna jawnym słowem, a zachodzące słońce dodatkowo dogrzewało, już i tak wystarczająco przywierający, asfalt. Całe wieki i kilka ruskich lat nie byłam w tym mieście, dlatego też, kiedy znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy Warszawskiej, omal nie dostałam migreny. Przecież gdyby krakowskie tramwaje tak jeździły (w sensie, że tak głośno), zostałyby bezapelacyjnie przeze mnie spalone. Nic to jednak. Postanowiłam mężnie stawiać dziś czoła wyzwaniom, chociaż co do ich charakteru ciągle byłam nieprzekonana. Kręciliśmy się trochę po centrum, aż wreszcie mój kierowca zajechał na duży, wielopoziomowy parking hotelu Holiday (notabene najwyższego budynku Śląska). Byłam ni to zdziwiona, ni to zaszokowana, czy coś tam. Po prostu kompletnie nie miałam pojęcia, co tu się wyprawia z moim skromnym udziałem.
-  Ooo... A dlaczego zatrzymaliśmy się przy hotelu??
-  Spokojnie, nie martw się. Mamy tutaj po prostu interes do zrobienia.
-  Aha. Wiesz, jakoś specjalnie mnie ni uspokoiłeś. Może tak trochę więcej światła na to wszystko.
-  Więcej, powiadasz... Dobrze, ale na razie masz piętnaście minut. W recepcji podasz moje nazwisko, a miła pani, która ma na imię Alicja, zaprowadzi Cię w miejsce, gdzie zrobisz z sobą jako taki porządek. Potem poczekasz na mnie. Spotkamy się za jakieś dwadzieścia minut, w recepcji oczywiście.
-  Aaagkhmm...aaa...hmmm...no to tak... – i poszłam do tej recepcji, zaopatrzona w torebkę, opróżnioną do granic możliwości.
            Przyznam szczerze, że powoli zaczynałam się czuć niczym jakaś Pretty Woman albo inna gwiazda. Wtoczyłam się do hotelu w taki sposób, że w zasadzie tylko należałoby poczekać na ochronę, która mnie stamtąd wykopie. „Odwagi, Luśka, odwagi ci trzeba” – wrzeszczało na całe gardło moje wewnętrzne sumienie. Dobra, nie ma sprawy. Odwaga to odwaga. Chwyciłam więc całe naręcze tej odwagi (mogłabym się nią z powodzeniem udławić, gdyby tylko nie była ciężkostrawna), po czym przybliżyłam się prawie niepostrzeżenie do lady.
-  Dzień dobry. Moje nazwisko Strzyczkowska. Miałam się powołać na pana Macieja Kukulskiego...
-  Witam serdecznie. Już, chwileczkę, zaraz panią obsłużymy... – podniosła słuchawkę telefonu, po czym zaczęła wywoływać rzeczoną Alicję – Halo, tutaj recepcja. Przyślijcie mi tutaj Alicję, byle szybko. Jest tutaj już ta pani. Tak, ta z Krakowa. Dobrze, czekam – odłożyła i z serdecznym, na poły sztucznym uśmiechem zaczęła świergolić niczym pijany wróbel – Pani...
-  Luiza, Luiza Strzyczkowska...
- Pani Luizo, zaraz przyjdzie tutaj kierownik naszego hotelu, który zajmie się panią. Proszę spocząć na sofie.
-  Dziękuję, ale czy to aby nie jest specjalny kłopot dla kierownictwa?
-  Ależ skądże znowu. Przecież my za to właśnie dostajemy nasze wypłaty. Proszę, niech pani sobie usiądzie.
            No i usiadłam. Zasadniczo to nie byłam przekonana co to słuszności mojego pobytu w tymże miejscu o tymże czasie, jednak cóż. Musiałabym wybiec stamtąd, pójść na pociąg, w dodatku osobowy, a wcześniej przedrzeć się przez tłumy Cyganek i narkomanów... Nie, jednak z dwojga złego wolę zostać i wrócić do Krakowa przytulnym samochodzikiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz