poniedziałek, 28 października 2013

"Diabeł nad moją głową" Odcinek 42

42



Rano obdzwoniłam jeszcze raz wszystkich i zaprosiłam na niedzielny obiad. Niech chociaż raz będzie fajnie. Na koniec zostawiłam sobie Agatkę, bo wyliczyłam sobie dłuższą rozmowę:
-  Witaj, kochanie moje! Co słychać? Jak tam Maruś?
-  Cześć, Luśka! Dawno się nie widziałyśmy, co?
-  Normalnie nie uwierzysz, jak ci powiem, co się wczoraj stało.
-  Niemożliwe! Gadaj szybko, bo urodzę...
-  Czekaj, czekaj. Jak to urodzisz? To już pewne?!
-  Kurczę...wysypałam się... No, ale dobra, już ci powiem, jak zaczęłam. Tak, naprawdę jestem w ciąży. W połowie kwietnia będę mamusią! To wypada jakoś tydzień po świętach wielkanocnych. Nieźle, co nie?
-  Matko, Agatka! Jeszcze raz ci gratuluję! Ale fajnie. A teraz już usiądź, bo jak ci coś powiem, to faktycznie urodzisz.
-  Dobra... O, siedzę wygodnie w fotelu. Możesz mówić, bo cię uduszę telefonicznie. Gadaj szybko!
-  Właśnie dostałam pracę.
-  Żartujesz! Gdzie?!
-  No i właśnie tu jest moment na spadanie. W przyszły piątek wyjeżdżam do Wiednia, gdzie będę robić kampanię reklamową Ikea dla Austrii. I co ty na to?
-  O matko kochana! Czy ta propozycja znalazła cię w tramwaju, czy tu ją, w co nie wierzę, w Wyborczej?
-  Guzik. Wiesz, kto mi to naraił?
-  Nie mam najmniejszego pojęcia.
-  Otóż Maciej Kukulski. Dobre, nie? Właściwie nie wiem, dlaczego akurat mnie, ale i tak się cholernie cieszę.
-  No... Pani Luiza Strzyczkowska wybija się z Krakowa. Jakoś się bez pani obejdziemy...
-  Nawet mnie nie denerwuj! Nie wiem, czy sobie w ogóle poradzę! Jestem zwyczajnie przerażona. Ale nic, nie będę cię zanudzać przez telefon. Chciałam was oboje serdecznie zaprosić na niedzielny obiad. To będzie taki pożegnalny spęd najbliższych. Także zapraszam około czwartej. Jakby coś – będę jeszcze dzwonić.
-  Czyli mam zostawić Mareczka w domku, tak?
-  Oj, nie staraj się łapać mnie za słówka. To jak? Będziecie? WSZYSCY!?
-  No jasne! Jakżebym śmiała nie przyjść pożegnać się z najlepszą psiapsiółą pod krakowskim smogiem!?
-  Ciesze się. Dobra, idę już, bo trzeba zrobić dziecku śniadanko.
-  No to cię nie zatrzymuję. Gdybyś czegoś potrzebowała, natychmiast dzwoń. Jestem do twojej dyspozycji. W takim razie do zobaczenia w niedzielę.
-  No, na razie. Czekam.
-  Pa.
            Nawet się nie zmęczyłam. Ogólnie rozmowy telefoniczne z Agatą bywają męczące, ale dzisiejsza do takich nie należała. O dziwo także ręka nie wykazała oznak bólu. Usmażyłam zbiorową jajecznicę z pomidorami, nakroiłam sporo pieczywa, naparzyłam dobrej kawy (mojemu dziecku też się należy jakieś święto w wakacje, zwłaszcza gdy matka ma coś do obświętowania), po czym razem z Manią usiadłyśmy na tarasie. O czymś tam nawet żeśmy rozmawiały, ale specjalnie nie pamiętam, o czym dokładnie. W każdym razie po tym śniadaniu skończyły się moje obowiązki na wtorek. Wieczorem powiesiłam jeszcze ręczniki, które jakimś przedziwnym zbiegiem okoliczności nie spleśniały w pralce od soboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz