37
Haaaa, nic z tego, drodzy moi. Weszłam sobie do tego sklepu,
a tu Maczu opiera się o ścianę, robi te swoje zdjęcia do katalogu... Nogi
ugięły się pode mną. Tym razem miał na sobie jeszcze bardziej obcisłe dżinsy i
jeszcze bardziej opięty T-shirt, biały jak zwykle, lśniący nienaganną, jasną
czystością. Jego cudownie ukształtowana sylwetka była niczym ozdoba całej tej
ekspozycji. Jego, wyrzeźbiony niby ręką wielkiego mistrza, tors nadawał mu
niezmierzonego piękna. Jędrne pośladki, uwydatnione przez spodnie, wykonywały
co rusz skłony i zgięcia, powodując namiętne spojrzenia wielu kobiet... O nie!
Nie zarzyna się kury, która znosi złote jaja. Gdzie ja znajdę takiego drugiego?
Nie dość, że przystojny niczym aktor jakiejś telenoweli w stylu
Brazylia-Argentyna-Srutututu, to jeszcze tak nieziemsko inteligentny, tak
wielce dowcipny, a przy tym jakże wrażliwy i wyrozumiały. To się w głowie nie
mieści, jakim sposobem w jednym człowieku może się zmieścić tyle pozytywnych
cech. W tej chwili myślałam tylko o jednym: rzucić się z nim na fotografowaną
przez niego sofę i przeżyć dziesięć długich, nieudawanych orgazmów, jeden po drugim...
Tłumiąc w
sobie ukryte pragnienia rozwiedzionej kobiety przeszłam do zachowawczej
rozmowy.
- Witam mojego Twista!
- O, Lu. Cześć! Nie
zauważyłem, że już jesteś. Wybacz strój, ale nie zdążyłem się przebrać... – na
jego świetlistej twarzy wymalował się blask zmieszania i lekkiego zaskoczenia.
„Przepraszam za strój! Dobre sobie! Seksownie wyglądający facet w seksownym
ciuchach przeprasza, że się seksownie ubrał! Numer nie z tej ziemi... Coś trzeba wymyślić, bo
jeszcze gotów się przebrać naprawdę! Do tego nie mogę dopuścić!
- Ależ skąd, nie masz
mnie za co przepraszać! Ja nie przywiązuję wagi do stroju... – kłamałam jak
najęta – W ogóle się nie przejmuj...
- Ale ja w tych
ciuchach jestem od samego rana. Wiesz, spocony, śmierdzący...
- A tam, nie
przesadzaj. W końcu tutaj mają klimatyzację, no nie?
- Wiesz, ale i tak
czułbym się lepiej, gdybym zmienił wierzch na coś świeższego...
Matko kochana! On mi się faktycznie za chwilę pójdzie
przebrać! Przecież nie powiem mu w twarz, żeby się przypadkiem nie próbował, bo
podoba mi się jego tyłek w tych obcisłych dżinsach, o klacie w T-shircie już
nie wspomnę... Chyba dam za wygraną...
- Cóż, no to ja
pasuję. Skoro będzie Ci wygodniej, to nie zatrzymuję... A właściwie to po co
się dzisiaj spotkaliśmy? Bo nie powiedziałeś mi tego, jak do tej pory.
- A, no tak... Myślę,
że musisz się uzbroić w trochę cierpliwości. Musimy pojechać do Katowic. Na
miejscu dowiesz się wszystkiego.
- Do Katowic? A po
jaką cholerę, że tak powiem?
- Mówię Ci, wszystko w
swoim czasie. Na pewno będziesz zadowolona z tego wyjazdu.
- A o której wrócimy?
Muszę uprzedzić Manię.
- Manię...? Aha, Twoją
córkę, znaczy się.
- Doskonale... No to
jak? Jedziemy w końcu?
- Daj mi pięć minut, wejdę tylko
na zaplecze, aby się przepakować w te świeże odzienie.
Co za słowny facet. Faktycznie po pięciu minutach wyszedł z
zaplecza odziany w... białe, lniane rybaczki, zwiewną, bawełnianą koszulkę, z
rozpiętymi trzema guzikami od góry, no i lekkie sandały. Całkiem jak
nie on. W ogóle niepodobny. Nieważne, w każdym razie wyszliśmy na parking i
powędrowaliśmy sobie wspólnie do jego samochodu. Samochód to też całkiem inna
historia. Piękny, ciemnoszary, o metalicznym połysku, z
przyciemnionymi, w granicach rozsądku i przepisów prawa oczywiście, szybami.
Tak, takim samochodem to ja bym mogła jeździć sobie „w tę i we wtę”. Jeep, no
oczywiście, że jeep. Tylko
nie jestem do końca przekonana, jaki to ten jeep. Zapomniałam zapytać,
oczywiście. W środeczku przewygodnie, klimatyzacja, skórzane obicia i cała masa
innych „wyczesanych bajerów”, jakby powiedziała Mania. Zaraz zrobiło mi się
prawie tak przyjemnie, jak w samolocie. A tu my dopiero na rondzie. Jeszcze
półtorej godziny jazdy tym cudem cudownym. Gdy wylecieliśmy na pseudostradę, wiodącą do
stolicy Śląska, a potem do następnej stolicy następnego Śląska (niestety nigdy
nie wiem napewno, któ®y zwykł być dolny, a który z kolei górny. Szczerze nad
tym ubolewam...), usnęło mi się, tudzież dosyć smacznie. Towarzysz nie
przeszkadzał mi. Rzadko się to zdarza. Widać, że ślepej kurze też czasem trafia
się jakieś ziarenko, coby przypadkowo z głodu nie padła. Trzeba korzystać z
okazji. Ciekawi mnie tylko, gdzie też on mnie wiezie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz