61
Mleko najwyraźniej pomogło, bo rano z
ledwością zebrałam się do wyjścia. W ostatniej chwili śniadanie, w ostatniej
chwili kawa, w ostatniej chwili wbiegłam do autobusu... Chyba wszystko było
dzisiaj w ostatniej chwili. Pewnej ważnej rzeczy też dowiedziałam się chyba w
ostatniej chwili. No, ale od początku. Z zaawansowaną zadyszką wpadłam do windy
w agencji i już prawie byłam spóźniona na generalny zbór wszystkiego, co żywe i
pracujące. Generalnie jednak wszystko się doskonale udało. Przedstawiliśmy
całym zespołem dokładny i pieczołowicie przygotowywany plan kampanii
promocyjnej. Zespół rady nadzorczej sieci Ikea Europe przyjął wszystko z
zachwytem i bez zastrzeżeń. Takim sposobem skończyła się moja współpraca z
agencją. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Było już trochę po południu, za
oknami chciało się jakby nieco zachmurzyć, ale na szczęście nie padało.
Konferencja skończyła się pomyślnie i wszyscy przeszliśmy do hallu, gdzie
podano szampana i zakąski stołu szwedzkiego, rzecz jasna. Już miałam się zbierać
do wyjścia, kiedy szef naszego zespołu, Helmut Kruger, poprosił nas wszystkich
o uwagę:
- Proszę wszystkich państwa o uwagę. Chciałbym powiedzieć
kilka słów podziękowania. Przede wszystkim dziękuję wszystkim ludziom, którzy
włożyli mnóstwo swojej pracy, energii i wysiłku w to, by ten projekt, który
przed momentem przedstawiliśmy na zebraniu zyskał tak doskonałe kształty, jakie
wszyscy państwo zobaczyliście. Jednakże, z tego miejsca, pragnę złożyć
szczególne podziękowania na ręce naszej koleżanki, która przyjechała do nas, by
wesprzeć nas swoim prasowym doświadczeniem. Chcę serdecznie podziękować
dziennikarce z Polski, która służyła nam nieocenioną znajomością gustów
odbiorców naszej reklamy, psychiki statystycznego obywatela, do którego nasza
kampania jest adresowana. Mario, zapraszam cię do siebie.
W tym
momencie wszystkie oczy zwróciły się na mnie, a ja sama poczułam się jak ślepa
kura, której trafiło się monstrualnych rozmiarów ziarno pszenicy. Oblałam się
chyba masakrycznym rumieńcem, bo zrobiło mi się tak jakoś gorąco. Helmut z
kolei zwrócił się do swojej asystentki, odebrał od niej kwiaty i małą
teczuszkę. Tylko on nazywał mnie Maria. Nic dziwnego, skoro był to jedyny
rodowity Niemiec w naszym zespole. Urodził się gdzieś w Zagłębiu Ruhry, a potem
sprowadził się do Wiednia na studia. I tak zostało. Ale nieważne, bo zmierzam
do tego, że tylko on nie był w stanie nauczyć się wymawiać Luśka, a inaczej nie
chciał, bo Lu mu się nie podobało. Reszta zespołu była jakąś dziwaczną
mieszanką, złożoną głównie ze Szwedów, Duńczyków, Anglików i Czechów. W sumie
jakieś 20 osób...
Tak się zastanawiałam nad nie wiadomo czym, a ludzie wokół
mnie nadal klaskali i
czekali, aż się ruszę i pójdę do przodu sali. Stojąca obok mnie Sabrina, która
przyjechała tutaj z Liverpoolu, szturchnęła mnie zasadniczo w bok i powiedziała
półszeptem: „ No, Lu! Idźże do niego, zanim się rozmyśli i nie będzie ci już
chciał dać tych kwiatków!”. W porządku -
pomyślałam – idę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz