środa, 21 sierpnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 20

20

           Matko kochana! Jakie te chmurki są niezwykłe! A jakie w dodatku piękne! Nic tylko się bez ustanku przyglądać, jak przesuwają się po niebie. Wcale się nie dziwię Muminkom, że tak je uwielbiają. Gdybym nie miała w życiu zajęcia też pewnie patrzyłabym w takie bielutkie, słodziutkie obłoczki... Ciężko mi się zdecydować, do czego by je tu skutecznie porównać. Być może te chmurki mają w sobie coś z waty cukrowej... Zdecydowanie mają. Na pewno jest to ta wspaniała „waciana” konsystencja, bo co do smaku to jakoś nie jestem przekonana. Pewnie nikt jeszcze nie sprawdzał smaku chmur, ale z całą pewnością nie są one słodkie, gdyż wiązałoby się to z słodkim opadem deszczu albo śniegu, a przecież deszcze najczęściej są kwaśne... Z drugiej strony chmurki są jak takie lody śmietankowe, co to je się kupuje za 7,90 i zażera ze smakiem. Nawet w reklamie którejś firmy lodowej użyto tego porównania... Niesamowite, jacy ludzie potrafią być domyślni.
            Nic mi więcej nie chce wpaść do głowy w sprawie chmurek. No to teraz sobie może popatrzę na dół, bo w zasadzie jeszcze nie wiem, gdzie to się szczęśliwie znalazłam. A więc sobie spoglądam: drzewa, wstęga Wisły i taka mniejsza, z boczku, w okolicach Salwatora chyba...tak, to na pewno wstążeczka Rudawy...a tam, na środku, taka szarobura plama, co to może być...no to mi wygląda tylko i wyłącznie na centrum handlowe „Zakopianka”...A może to jest ten plac koło sanktuarium... Już sama nie wiem. Niby mieszkam tu od dziecka, a się nie orientuję... Może po prostu Kraków wygląda zupełnie inaczej z góry niż z boku...
            Z drugiej strony – same plusy tu na górze. Cisza, spokój, bez samochodów, nie dzwonią tramwaje, a tym bardziej żadne tam telefony i faksy, nie ma klaksonów ani syren... Wszystko jest takie...świeże i czyste. Czasem tylko przefrunie obok kaczka czy inne latające zwierzę, które wyda kilka ostrych dźwięków, jednakże te dźwięki są jak najbardziej przyjazne dla ucha i całej reszty. Chyba tutaj zostanę...
            Niestety, stanowczo mogłam się tego spodziewać. Widać, że naprawdę wszystko co dobre, szybko się kończy. Na chmurce siedzi się bardzo przyjemnie dopóki nie zacznie zbliżać się jakiś cholerny samolot. Nie można mieć chwili spokoju, takiej dłuższej chwili oczywiście. Zmuszona perspektywą bardzo bliskiego spotkania z lądującym Boeingiem 747 uciekłam w popłochu z mojej kochanej chmurki, kierując się, bądź co bądź, do domku. Poczułam się jak jaskółka, gdy tak spływałam lekko i schludnie na podwórze mojego miejsca zamieszkania. Tak sobie pomyślałam, że jak już korzystam ze zdolności latania,     to mogłabym sobie pofruwać ponad moim ogródkiem. Tylko z kolei co by na to powiedzieli sąsiedzi... A, do diabła z sąsiadami, niech sobie myślą co im ślina na język (to chyba nie jest szczególnie trafiony związek frazeologiczny w tym miejscu, tak na moje oko) przyniesie. Jak nie uwierzą, to zapomną, a jak będą się nad tym głowić, to im polecę poczytać serię o Harrym Potterze. A niech mają! Obleciałam sobie więc sprawnie i zwinnie wszystkie zakątki (nie jest ich znowu aż tak dużo) mojego obejścia, doglądnęłam wszystkie wdzięcznie rosnące kwiaty, byliny czy też pozostałe krzaczki i drzewka. Po kilku takim niezwykle relaksujących rundkach zdecydowałam, że należałoby wejść już do mieszkania poprzez dosłowne i przenośne zejście na ziemię. Tak oto uczyniłam, wciąż słysząc w głowie (już nawet nie w uszach) coraz głośniejszą rozmowę, dosyć rozpaczliwą, tak na „oko”. Weszłam po kilku niewysokich stopniach na ganek domu, gdzie zauważyłam, iż drzwi wejściowe pozostawione są otwarte. Co jak co, ale w moim domu nikt nie zostawia otwartych na oścież drzwi wejściowych, bo to narusza prywatność domowników, ale mniejsza o te drzwi. Wsunęłam się cicho do środka i dostrzegłam całą kupę narodu wybranego klęczącego, płaczącego, biegającego w popłochu niczym w obliczu tsunami tysiąclecia czy miliona innych plag, na przykład egipskich. Wśród całego tego towarzystwa zamajaczyła mi postać, która do złudzenia przypominała mi...mnie? Niee, to jakaś kompletna bzdura! Matko kochana, ja tam leżę, a tu stoję... Przecież ja jeszcze nie umarłam! A może jednak już umarłam...? A czy po śmierci można umrzeć drugi raz? Nie, na pewno nie można! Przecież jak duch może umrzeć. Teraz skojarzyłam całe towarzystwo i dopasowałam do zaistniałej sytuacji... Mama, Agata, Teściowa, Mąż wraz ze swoim kochankiem... już wiem... Chyba jednak można umrzeć po śmierci... Uwaga, duch umiera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz