czwartek, 1 sierpnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 13

13

Niestety, co już wróżyło same nieciekawe zdarzenia, pan fotograf postanowił zacząć przesuwać się wyraźnie w moją stronę. tym razem nie opanowałam się:
- No, no, no! Niech się pan nawet do mnie nie zbliża! Jeszcze narobi pan większego dziadostwa niż ostatnio.
            W tej samej chwili zaczęłam strasznie żałować tego, co zdołałam z siebie wyrzucić. Ale trudno – stało się i nie ma co roztrząsać. Będę udawać idiotkę, chyba, że blondas zaproponuje jakąś inną taktykę. Jak nietrudno się domyślić, zaproponował.
- A, przepraszam. Pani oczywiście do mnie mówiła, mam rozumieć? Czy to nie przypadkiem...tak oczywiście! Teraz sobie doskonale przypominam. To pani padła ofiarą podstępu mojej kamery. Jeszcze raz pragnę panią serdecznie przeprosić za wczorajsze zajście. Naprawdę nie chciałem. To tak jakoś niefortunnie wyszło. Ja tak głupio się czuję...
- Ach, niechże pan da już sobie spokój! Było, minęło, nie ma! Mimo wszystko jednak mam do zapłacenia spory rachuneczek za pańską, jakby to ująć, złośliwą kamerę. To mnie martwi i napawa ogromną złością względem pana. Ale nie rozmawiajmy teraz o tym.
- Nie, dlaczego. Niech się pani tą sprawą w ogóle nie fatyguje! Tu już załatwione. Potrącą mi z dwóch kolejnych pensji. W końcu to było z mojej winy...
- No, jeżeli mam cyc szczera, to nie mogę tego ukryć. Prawda jest taka, że narobił mi pan swoją cholerną kamerką mnóstwo kłopotu! Może i nie wyglądam na osobę, dla której pieniądze stanowią dobro nieosiągalne w większych ilościach, ale mimo to nie śpię sobie na nich w najlepsze na tyle beztrosko, aby lekką ręką oddać dług w wysokości dziesięciu tysi. Uff, powiedziałam, co myślę, a teraz: Luśka jestem. Luśka Kowalska. Może wreszcie spotka mnie przyjemność poznania pana godności?
- Ach, racja. Ja się w ogóle nie przedstawiłem. Maciej. Maciej Kukulski. Mówią do mnie Mati, albo Maczu. Zależy. W każdym razie Maciej.
- Miło. Skoro już się poznaliśmy, to niech mi pan...
- Absolutnie się nie zgadzam z tym, co teraz powiedziałaś. Skoro znamy swoje imiona nie pozwolę, abyś mówiła do mnie na „ty”. W związku z tym Maciek po prostu. A zresztą, ja też nie mam w zwyczaju nie używać imion osób, które miałem okazję poznać. Może być Luśka...? A to jest zdrobnienie od Ludwiki czy Ludmiły?
            Tu mnie zatkało. Facet, nie dość że cud-miód, to jeszcze bezpośredni jak ekspres „Sobieski”. Chyba się nawet odrobinkę, ale tak dosłownie mini-mini, spłoniłam, ale to zdaje się jest całkiem normalne. Zaskoczenie nie chciało wyjątkowo się ulotnić, toteż milczałam wymownie przez pewien czas, po czym doszłam do niezwykle konstruktywnego wniosku, że w zasadzie czemu nie! Czemu nie? Otóż już mówię, czemu nie. Otóż ja jednak mam męża, który w zasadzie raczej mnie kocha, a poza tym szanuje, zadba, poradzi, zbuduje. No i jest Mańka. Z Mańką to jest całkiem inna para kaloszy. Nieważne, nie będę używać dygresji. Postanowiłam, że nie będę już dłużej trzymać kowboja w niepewności,   bo mu gotowa jeszcze jakaś tam żyłka pęknie czy jak. Odchrząknęłam więc dyskretnie i...
- W zasadzie...w porządku. Miło mi jeszcze bardziej. Ponawiam więc pytanie: mógłbyś mi, Maćku, powiedzieć, co ty du porabiasz z tym aparatem? Bo chyba to nie jest do końca legalne, że fotografujesz towar w sklepie?
- A, wręcz przeciwnie. Nie dość, że stuprocentowo legalne, to jeszcze słono płacone. Po prostu pracuję u nich jako fotograf. Wykonuję zdjęcia do nowego katalogu. Każdego po kolei. Najnowszy wyjdzie jesienią, więc pozostało mi jeszcze troszkę czasu. Najpierw muszę sfotografować stałą ofertę w sklepie, potem jadę do Szwecji, gdzie zrobię fotki najnowszej oferty meblowej i nie tylko, a potem kilka tygodni pracy z grafikami i komputerowcami, i tak powstanie katalog na ten rok. Niezła praca, nie powiem, chociaż strasznie nudna. Żadnych wyzwań. A właśnie: chciałbym, abyś w ogóle nie zajmowała się problemem tych paru byle jakich kieliszków i porcelitowych wazoników malowanych tanimi plakatówkami... To już jest załatwione.
            Zaraz, chyba do mnie dociera. Przecież on coś mówił o potrącaniu z pensji czy jakoś tak... No jasne! Zapłacił za to z własnej kieszeni. Kurczę, nie było mi tak głupio od chwili, gdy posądziłam Euzebiusza o zdradę z Janką, też znajomą, jakieś dziesięć lat temu. Chociaż... Cholera, przecież to jego wina! To on narobił tego całego zamieszania. To on spowodował, że znienawidziłam ulubione miejsce zakupów. Niech pokutuje, a co!
- Czy ty przypadkiem nie powiedziałeś, że mój rachunek jest już uregulowany? – zapytałam z kłamliwą troską w głosie – Czy to nie powinno być tak, że to ja go płacę?
- Nawet nie zaczynaj! To była moja i wyłącznie moja wina. I mam zamiar ponieść te koszta. No    i jakoś ci wynagrodzić...
- Hmmm...miło mi niezmiennie, jednak muszę pędzić, bo mam jakby kupę spraw do załatwienia, albo też rzeczy do zrobienia na dzisiaj, więc serdecznie cię przepraszam. Powiedzmy, że wpadnę na kawę tutaj...no, może...w sobotę, koło południa? Będziesz?
- Myślę, że raczej. No, to miło było i...do zobaczenia, mam nadzieję w sobotę. Powodzenia.
- Na razie – rzuciłam dość niedbale. Niech poczuje, że nie będę się z nim zbytnio spoufalać – Do zobaczenia w sobotę, Jack.
- Jak powiedziałaś? – no i mniej więcej w tym momencie postanowiłam wejść w „szprychy” obrotowym drzwiom wejściowym. Matko, powiedziałam do niego Jack. Przecież nie mogę utożsamiać go z tym pedałem z filmu. To jakieś chore, nie uważacie? Nie chciałam jednak wyjść na jeszcze większą idiotkę, więc postanowiłam zakończyć.
- No...wiesz...powiedziałam...Jack? Ehhh, przepraszam...
- Nie szkodzi. To nawet bardzo zabawne, bo wszystkim, którzy widzieli ten film niezmiennie kojarzę się z tym cholernym pedałem Twistem. Nie przejmuj się, dopóki nie zaczniesz mi szukać mężczyzny... – i normalnie się jakby roześmiał. No nie, te usteczka jego słodkie (Luśka, opanuj się, kobieto!) zwinęły się całkiem jak u Jake’a Gyllenhaala. Ufff, a już myślałam, że gafa mi na drugie... No, ale skoro tak sprawa stoi, to mogę poczuć ulgę... dobra, już.
- W takim razie...na razie, Jacku Twiście (spolszczone okropieństwo). See you.
- Bye, Lu.
            Baj ,Lu – no wiecie, chyba zacznę woleć Lu od Luśki. Jakieś takie, no... nieważne. Coś się wydarzy, Luśka Wam to mówi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz