Stało się. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego, ale ostatecznie winny się tłumaczy. A może jestem winny? Przez jakiś czas nic nowego się tutaj nie pojawi, poza gotowymi wyskrobkami, które gdzieś tam wynajdę w przepaściach starych mebli. Nie mam natchnienia, cierpliwości ani czasu psychicznego, by tworzyć. Dlatego Gerta, i inne postacie skreślone pobieżnie w notesie - muszą zaczekać.
Nie wiem, jak długo potrwa ta sytuacja. Z pewnością jednak powiadomię o zmianie koniunktury...
Szuflada Dużych Liter
sobota, 26 kwietnia 2014
sobota, 12 kwietnia 2014
Wiolonczela i sztuki. Kawałek ósmy
Kawałek ósmy...
Po
zdobyciu podjazdu i osiągnięciu drzwi, Gerta była pewna już tylko jednego.
Chociaż, czy na jednym właściwie musiało się skończyć? Do rana było kilka
godzin, które należało wykorzystać tak, by dać się wykorzystać możliwie
najbardziej, będąc jednocześnie niewyczerpanym źródłem rozkoszy dla drugiej
strony łóżka.
Gerta grzecznie podążała za swoim
przyszłym oprawcą, z uwagą słuchała opowieści o kolejnych elementach
mieszkania, choć cały zasób jej cierpliwości dawno się wyczerpał i właściwie
nic, poza przejściem do rzeczy, nie było w stanie Gerty zainteresować. Była
jednak miła. Każdy kąt w mieszkaniu wydawał jej się idealnym miejscem do
rozpoczęcia przedstawienia. Wobec tego Gerta nie mogła się doczekać, kiedy
snujący się przed nią penis wskaże miejsce, w którym będzie się miała rozebrać
i czynić to, co należy. Narastający, pulsujący ból jej wygłodniałej płci stawał
się cholernie niewygodny, toteż zastanawiała się Gerta, jak mogłaby
przyspieszyć proces poszukiwania odpowiedniego legowiska. Ponieważ rodzina
Arnolda znajdowała się aktualnie w alpejskim położeniu, razem z nartami, nie
stanowiło to szczególnego problemu.
Arnold zapytał, czy ma ochotę się
czegoś napić, ta Gerta. Ona w odpowiedzi podeszła do niego, położyła swoją dłoń
na jego dzielnym rumaku, po czym ścisnęła z właściwą sobie gracją. Majsersztyk,
proszę Państwa! Robiła to już tyle razy, że w ciemno można by postawić na nią
kilka euro, gdyby brała udział w zawodach ściskania pały. Arnold przestał
nalegać na herbatę. Zaczął zachęcać Gertę do pozbawienia się papierka, przy
użyciu swoich własnych rąk. Gerta wyglądała apetycznie, jak świeżutka
szwajcarska trufla, dopiero co zawinięta w kolorowe, połyskujące opakowanie.
Arnold nie. Nosił za duże, sztruksowe spodnie, wielką flanelową koszulę w
ohydną kratę, pod którą wkładał sprany podkoszulek. Nic ciekawego. Opakowanie
Arnolda nie pozwalało na analizę zalet i szczegółów jego anatomii, o
wpatrywaniu się w pośladki należało zapomnieć. Gerta więc, nie posiadając
szczególnego wyobrażenia na temat opakowanej powierzchni Arnolda, przystąpiła
to odwijania kolejnych kolorach folii. Szybko pozbawiła chłopaka warstwy
zewnętrznej i przekonała się jednocześnie, że niezły będzie mężczyzna, z którym
za chwilę pójdzie do łóżka i o krok dalej.
Arnold rzucił Gertę na łóżko w
pokoju, jak się zdawało, gościnnym. Pod oknem. W świetle księżyca ściągnął z
niej ostatnie elementy opakowania, pozbawiając osłony ostatnie części ciała
Gerty. Masz? A Ty? Nie. To nic, trudno. Na pewno? Tak, do cholery! A bierzesz?
Zwariowałeś? Okej…
Wcisnął się w Gertę z siłą
wodospadu. Tak rozpoczął się pierwszy akt dzieła rozpusty i zniszczenia. Ale o
tym Gerta jeszcze w ogóle nie wiedziała. Arnold wjechał na autostradę płci
Gerty, zmieniając rytmicznie pasy, to przód, to tył. W międzyczasie Gerta użyła
swoich ust, subtelnych i wprawnych w swej profesji, by dzielny rycerz Arnolda
czuł się jeszcze lepiej. Objęła go ustami i doprowadzała prawie do wrzenia,
zapewniając rytmiczne ruchy głową i zabawiając językiem. Nie rozmową. Bij, zabij!
Na Moskwę! Rycerz urastał w siłę, stając się jeszcze groźniejszym
przeciwnikiem, z którym otworzy ciała Gerty musiały sobie doskonale radzić. Nie
zawiodły, a jakże. Arnold obracał Gertę w palcach, traktując ją swoją obrzmiałą
pałą, przed dobre trzy godziny. We wszystkich możliwych konfiguracjach, na
wszelkie sposoby. Noc grzechu była tego warta. Jeździec bez głowy wybawił się
lepiej niż na niejednym sylwestrze. Gerta chyba czuła się dobrze z tym, co
zrobiła. Raczej z tym, co zrobił z nią Arnold.
Zabawa skończyła się około szóstej
nad ranem. Arnold, widocznie zmęczony w świetle zaistniałych wydarzeń, zasnął
po prostu. Gerta, która ciągle zasnąć nie mogła, wstała cicho, nałożyła w
odpowiedniej kolejności całe opakowanie, po czym wyszła niepostrzeżenie z domu,
w którym został jej rolnik z pługiem. Wróciła do Rosy, gdzie położyła się spać,
w przygotowanym dla niej łóżku. Taki koniec. Ależ nie, Gerta nie jest z takich
nie zapobiegliwych dziewcząt. Nie mogłaby przecież pozwolić, by przygoda z Arnoldem
tak szybko dobiegła końca. Zostawiła mu swój numer telefonu na nocnym stoliku.
Była przekonana, że się do niej odezwie. I, jak się okaże, wcale się nie
myliła.
sobota, 29 marca 2014
Wiolonczela i sztuki. Kawałek siódmy
Kawałek siódmy...
Około
północy, kiedy to zewsząd dały się słyszeć wołania i wrzaski rozwścieczonych
fajerwerków, którym wtórowały poirytowane korki od butelek z szampanem,
atmosfera na imprezie zrobiła się bardzo romantyczna. Marinus zamienił kibel na
kubek. Jedno i drugie było białe i zaczynało się na literę „k”, więc bez
różnicy. Część gości wyszła tuż po noworocznym toaście, inni zostali. Rozmowy
kleiły się jak zużyte orzechy piorące, alkohol schodził jak świeże pieczywo.
Wszelkie znaki na niebie i ziemi kazały uważać, że impreza mija w udany sposób.
Gerta doskonale się bawiła,
pozbawiona seksu. O dziwo! Pragnienia zostały odłożone na półeczkę, chęci
zawisły w szafie. Dobry humor gościł na twarzach Gerty. Na wszystkich twarzach
tego wieczoru. Rosa serwowała smaczne dania, w postaci koreczków, kanapek i
sałatek, Gerta częstowała się ochoczo, spożywając dodatkowo kolejne kieliszki
wytrawnego wina. Arnold nie spożywał. Przynajmniej nie ustami. No, może poza
drobnym wyjątkiem, jakim było wino, którym dzielił się z Gertą chętnie. Ona
opowiadała mu o technice gry na wiolonczeli, swoich pasjach i innych sytuacjach
życiowych. On chętnie dzielił z nią wspomnienia z podróży po świecie, wprowadzał
w jej świadomość rozmaite historie z czasów studenckich i inne takie tam story.
W kwestii Arnoldowego spożywania to należy nadmienić, że jego wyraz twarzy
zdradzał, jakoby spożywał intelektualnie. Mentalnie niejako. Można by podejrzewać,
że spożywał też wzrokiem. A obiektem, właściwie posiłkiem dla jego oczu, była
Gerta. Nie wiemy, co sobie Arnold wówczas wyobrażał lub też planował, niemniej
jednak naoczna uczta trwała niezauważenie przez dłuższy czas.
Im więcej Gerta mówiła, tym bardziej
Arnold chciał ją mieć. Wyraźnie był zainteresowany rozmówkami damsko-męskimi,
łącznie z wprawkami. Sekret Gerty, skrywający się pod połacią sukienki, musiał
zostać zgłębiony. Zasadniczo w ogóle nie przeszkadzałoby mu, gdyby nie udało
się osiągnąć pełni zrozumienia i zgłębienia za pierwszym razem. W razie
potrzeby czynność należałoby powtórzyć. Już on zadba, by instrukcji użycia
stało się zadość! Plan wykładów z wiedzy dogłębnej, z udziałem Gerty rzecz
jasna, musiał zostać opracowany i zrealizowany w najdrobniejszych szczegółach.
Wystarczyło tylko napisać konspekt, znaleźć wolną salę z rzutnikiem, przygotować
dobrą prezentację na zaliczenie i przejść do realizacji przedmiotu tak, jak
natura chciała. Prawdę mówiąc jednak nie jestem pewien, czy natura właśnie taki
sposób realizacji programu miała na myśli, tworząc podstawę programową. Chłopcze,
szybko, semestr się kończy! Zbliża się druga, przygotuj się do zajęć
praktycznych! Nie ma czasu do stracenia, myśli Arnold. Nie potrzeba mu
poprawki, a w sesji jesiennej może już nie być tyle szczęścia i rozumu. Arnold
wyszedł więc do łazienki, przygotować program nadobowiązkowy.
Gerta pozostawiona została sama
sobie w pięknej scenerii zastawionego stołu, i z pełnym kieliszkiem. Gdy
wyszedł Arnold, do wrogiego przejęcia przystąpił inny śmiałek, imieniem Werner.
O ile jemu w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał stan, w jakim się na własne
życzenie znalazł, o tyle Gercie przeszkadzał on najzupełniej za dwoje. Za
wszelką cenę starała się być miła. Co za popierdol, myślała Gerta. Czy on wyobraża
sobie, że ja się będę zadawała z gorzelnią? I to jeszcze nic! Biedak był tak
siny, jakby wygrał kwartalny zapas rzygowin w kumulacji totolotka. Bełkocząc,
starał się zrobić na dziewczynie jak najlepsze wrażenie, ten pan gorzelnia. Gerta
starała się, z grzeczności, nie zsinieć, by nie zawstydzić, pożal się Boże,
donżuana w mokrej koszuli, ukazując mu jego prawdziwe, na ten moment, oblicze.
Arnold okupował w tym czasie
łazienkę, co przeciągało się jak hitlerowska rezydentura w Warszawie. Stał
przed lustrem ze spuszczonymi spodniami i zastanawiał się, czy z takim
oprzyrządowaniem zdoła uzyskać najwyższą ocenę. Narcyz, jakich mało, ten
Arnold. Po spuszczeniu spodni i surówki z wielkiej kadzi głównej, w której
kumulowała się już od pewnego czasu, przyjrzał się sobie bardzo uważnie.
Umięśniony tors, pokryty pewną ilością ciemnych kłaków, które poniekąd
wyglądały pociesznie, oraz starannie przycięty trawnik, przygotowany na lato w
ogrodzie, utwierdził Arnolda w przekonaniu, że jest dobrze. Materiał na zaliczenie
został przygotowany i opanowany, pozostało tylko przystąpić do kolokwium. Może
nawet spodoba mu się ten przedmiot? Po jeszcze kilku, pełnych dumy i uznania,
spojrzeniach w lustro, Arnold sięgnął po papier toaletowy, sprzątnął resztki
notatek, i naciągnął spodnie. Już wiedział, jak należy sobie poradzić w tej
sprawie. W sprawie Gerty. Minęła właśnie druga.
Ponieważ wino dobiegło końca i
osiągnęło dno, Gerta ze zniecierpliwieniem wyglądała Arnolda, który miał ją
dalej zabawiać rozmową. Pomyślała wtedy, że nawet gdyby zaproponował jej zabawę
w ginekologa, z radością rozłożyłaby przed nim swoje uda. Gdy ten wrócił z
łazienki, oświadczył, że niebawem będzie już szedł. Co za podły cham, pomyślała
Gerta. I gdyby jej oczy mogły zabijać, delikwent zapewne leżałby trupem na
drewnianej posadzce. Nie wiadomo, czy przewidział taką reakcję, ale Gerta
postanowiła zaprosić go na spacer. W sensie, że go odprowadzi. Arnold bowiem
mieszkał tylko trzy ulice dalej, a to oznaczało, że do potencjalnego seksu było
bardzo blisko. A tak się Gerta zarzekała sama przed sobą… Około 2.30, w przypływie
narastającej żądzy ogłosili, że wychodzą na spacer. Dobrze, wyszli. Na zewnątrz
atmosfera panowała nijaka, czego nie można było powiedzieć o atmosferze
wewnątrz. Wewnątrz Gerty i Arnolda. Ona sama nie miała już chyba pomysłu, co
mogłaby z nim tej nocy zrobić. On wręcz przeciwnie. Plan był prosty. Pokażę Ci,
jak mieszkam, szepnął jej do ucha. Pierwszym pocałunkiem na środku wąskiej
uliczki rozpoczął się piekielny akt zniszczenia Gerty.
sobota, 15 marca 2014
Wiolonczela i sztuki. Kawałek szósty
Kawałek szósty...
Około godziny
dziesiątej sylwestrowego wieczoru, co było porą bardzo wczesną, sytuacja na
froncie zaczęła robić się coraz bardziej przyjemna. Niektórzy nawet mogliby
powiedzieć, że przyziemna. Zwłaszcza taki jeden, o imieniu Marinus. Temu to się
poszczęściło! Kieliszki przelatywały mu przed twarzą lotem błyskawicy. Nawet
nie zdążył skupić wzroku na żadnym z nich. Silnie i ochoczo pracował prawą
ręką, zupełnie jakby się masturbował. Biedaczek. Skończył szybko i w rezultacie
wylądował na prywatnej audiencji u jednookiej księżniczki w bieli, w asyście
rolki papieru. To i tak sukces, biorąc pod uwagę, że na którymś z poprzednich
tego typu wydarzeń towarzyskich obudził się we własnych rzygach na środku
pokoju. Komiczne. Nie, koszmarne raczej. Zwłaszcza szorowanie dywanu o świcie w
wielkim oschłym kleksem we włosach. Bardzo dla niego nieprzychylnym.
Gerta udzielała swojej towarzyskości na prawo i lewo,
oraz z góry na dół. Śmiała się, rozmawiała, wylewała z siebie słowa i radosne
spostrzeżenia z siłą wodospadu. To dziwne, bo Gerta, choć bądź co bądź
błyskotliwa, z takim temperamentem wylewała z siebie zwykle na ogół coraz
wyższe dźwięki mniej lub bardziej religijnych pieśni. W wolnych chwilach
wylewała z siebie także orgazmy, ewentualnie symulowane spazmy ekstazy. Idąc
tym tropem, nastała jedenasta wieczorem.
Gerta przygasła, poniekąd z winy kolejnych kieliszków
czerwonego wina, którego zapasy systematycznie kurczyły się. Zastanawiający
jest wpływ na to całe zamieszanie osoby Arnolda. Facet po prostu lubił wino. I
seks. Ale Gerta jeszcze tego nie wiedziała. Doprawdy? W pewnym momencie
nastąpiła roszada partnerów. Kieliszki w dłoń i tam-tadam! Gerta zmieniła
pokój, Arnold zmienił rozmówcycki.
Gerta postanowiła się koniecznie wyżalić. Jakby mało jej
było wodospadu słów i koniecznie musiała wydać na świat wodospady łez. Poszło o
Karla, a jakże! Tak się biedna stęskniła, że aż jej się uda zbiegły z wrażenia.
Same chyba się pogubiły w tej sytuacji. Na kogo wypadnie na tego bęc! Tak,
padło na Tila. To taka chwila dla Tila, myśli Gerta. W pokoju gościnnym, gdzie
światło jeszcze nie doszło do siebie, mozolnie usiłując wspiąć się w rytmie
ruchów frykcyjnych samby de Janeiro na piedestał. Na sufit po prostu. No,
nieważne, ważne że było ciemno. I tak rozmawiali. Gerta wypłakała sobie oczy i
co tam w nich miała szczerego, opowiadając jak to podle potraktował ją Karl
oraz jak bardzo ona go kocha. I właściwie najchętniej jutro by się z nim
spotkała, ale niestety nie potrafi sobie tego wyobrazić. Z jej słów jasno
wynikało, że największą ochotą Gerty w tej akurat chwili jest: rozebrać się,
dosiąść Karla, a potem skatować mu twarz, ukręcić łeb i splunąć. Taki bieg na
dochodzenie, gdzie finał jest tuż przed metą. Z racji jednak Gertowego
położenia było to aktualnie niemożliwe, co pewnie Karl przyjąłby z ulgą. W ten
sposób bowiem zachowało się przy życiu jego nędzne życie. Zamiast tego Gerta
wsparła się na ramieniu Tila, w ramach kolejnego odcinka cyklu. Powzięła nawet
bardziej ambitny zamiar, rozpoczęty w momencie próby pocałowania chłopaka.
Kolejne zaskoczenie! Gerta tego wieczoru mogłaby ogłosić się samozwańczą
królową tępej miny! Normalnie człowiek nie dość, że nie oddał pocałunku, który
ona mu najzwyczajniej w świecie ofiarowała, jak baranka na rzeź, to jeszcze w
ogóle nie był zainteresowany opadającym ramiączkiem jej nowej, wyprzedażowej
sukienki. A to kutas, pomyślała sobie mimochodem Gerta. Nie chcesz się ze mną
pieprzyć? Nie chcesz mnie pocieszyć? Nie chcesz zostać kolejnym kawałkiem
papieru toaletowego, którym podetrę swoją dupę i płeć, a potem spuszczę Cię w
kiblu mojej niepamięci? Trudno, znajdę sobie inny obiekt. Gerta myślała
poważnie. Za samo takie myślenie powinna dostać w twarz. Dla opamiętania.
Ostatecznie Gerta postarała się być miła, pogawędziła jeszcze trochę. Ścisnęła
wszystkie zwieracze i skierowała całe siły witalne w jeden punkt programu.
Uśmiech. A Til, zniesmaczony wewnętrznie jej opowieściami, zdobył się na
kradzież autorskiego pomysłu, przez co rozmowa w sposób naturalny skończyła się
w pogodnej atmosferze. Gerta poszła dalej. W randce w ciemno nastąpiła kolejna
zmiana partnerów.
sobota, 1 marca 2014
Wiolonczela i sztuki - kawałek piąty
Kawałek piąty...
Greta
wydarła się ze szponów obleśnego, grudniowego Berlina. Jechała na wschód drogą
numer 1, w kierunku polskiej granicy, jakieś 65 kilometrów od centrum Berlina w
końcu napotkała czekający na nią Seelow, w którym mieszkała Rosa. Koleżanka ze
studiów językowych. Właściwie te dwie różniły się między sobą tak, że bardziej
chyba się nie da, dziwi zatem ich przyjaźń. Zajechała pod dom przy Brombeerweg
7, zgasiła silnik, i przez chwilę zastanawiała się, czy dobrze robi, i czy nie
powinna mimo wszystko próbować spędzić tej nocy u boku pieprzonego Karla. Nie
powinna. Wysiadła. Zebrała wszelkie akcesoria wizytowe, i poszła podjazdem w
kierunku drzwi wejściowych.
Droga to była długa, choć prosta, a
nie kręta. Gertę owiał spokój tego miejsca. Cisza. Na drzewach sąsiednich
posesji wisiały bezwładnie migające lampki, podczas gdy na Gercie wisiały
ubrania, cycki i rzeczy osobiste. Czuła się owiana, nie wiadomo czym. Przecież
wcale nie wiało. Kiedy stanęła przed drzwiami, nastąpił przełomowy moment
zawahania. Zawahał się po raz kolejny rozum, serce zawahało się po raz
stutysięcznyosiemsetdwudziestyszósty, natomiast sama Gerta, o dziwo, też się
zawahała. Jeśli można to tak powiedzieć. Wskutek bowiem poprawiania majtek i
fryzury przyziemnie zaczęła tracić kontakt z ziemią. W porę nadeszło jednak
opamiętanie, tak duchowe, jak i statyczne, co też osoba Gert wykorzystała w
celu użycia dzwonka. Nacisnęła go, dla odmiany, zwyczajnie przecież niezwyczajna
naciskać. Ciągnąć, ssać i masować! O tak, to Gerta robiła często i nad wyraz
umiejętnie! A tu nagle taka niespodzianka. Tak się cieszę!
Radość, czysta jak polska żytnia
wódka, malowała się na twarzy Rosy, która po kilku chwilach otworzyła drzwi do
domu. Panie wymieniły się serdecznościami jak znaczkami pocztowymi ze swoich
kolekcji, złożyły sobie przyjacielskie pocałunki na policzkach, po czym Gerta
wprowadzona została na salony.
Tu należy się mała uwaga w kwestii
Rosy. Rosa była czysta jak rosa, znaczy porządna inaczej. Wierna swojemu
Thomasowi, z którym związała się dopiero po dwóch latach wyrywania stokrotkom
płatków i analizowania wszelkich możliwych wariacji na temat rachunku
prawdopodobieństwa, nie skalała się ani nim, ani żadnym innym członkiem. Była
wobec tego najzupełniej dziewicą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Teoretycznie
wiedziała, tak mniej więcej, o sytuacji Gertowej płciowości, ale nie robiło to
na niej szczególnego wrażenia. To znaczy nie, niekoniecznie! Rosa
nieszczególnie była dumna z dokonań przyjaciółki, ale mimo pewnej skostniałości
swoich poglądów życiowych na seks po ślubie, i to raczej w ciemnej sypialni pod
kołdrą, potrafiła podejść do sprawy z dystansem. O Karlu słyszała, i owszem. O
innych też słyszała. I nieraz słuchała. Z tym, że Gerta aż tak chętnie Rosy pod
swoją spódnicę nie wprowadzała, z czego ta była najwyraźniej zadowolona. Biedna
dziewczyna! I pomyśleć, że przyjęła na swoim policzku serdeczności Gertowych
ust, które niejednego w życiu widziały. W sposób organoleptyczny, zdecydowanie.
Dziewczęta poznały się nieco ponad
dwa lata wcześniej, na zajęciach z języka francuskiego. Dlaczego mnie to nie
dziwi? Biorąc pod uwagę wszelkie przeszłe, i przyszłe zapewne też, dokonania
Gerty należy stwierdzić, że doskonale wybrała dodatkowy język. Tak praktycznego
wyboru nie powstydziłby się najlepszy strateg! No ale, wracając do tematu (na
dygresje przyjdzie jeszcze odpowiednia pora). Rosa i Greta spotykały się dwa,
no czasem trzy razy w tygodniu, niekoniecznie na zajęciach. Bywało, że wychodziły
do teatru, kawiarni czy wspólnie imprezowały, w towarzystwie innych dziewcząt,
rzecz jasna. Jakimś cudem zaprzyjaźniły się. Taka sytuacja powinna od razu
wydawać się podejrzana, a w najlepszym wypadku - nieprawdopodobna. To trochę
tak, jakby rozmawiać o przyjaźni komara i człowieka. Doprawdy, niezwykłe,
prawda?
Gerta wprowadzona została do salonu,
uprzednio usuwając z siebie nadmierne opakowanie, oraz pozbywając się balastu w
postaci czekoladowego ciasta, wykonanego przez nią samą. W ten sposób waga
została wyrównana, Gerta mogła rozłożyć się w pełni i równomiernie, jak
ręczniki w pralce. Przywitała się z gośćmi, zapoznała się z nieznajomymi. Wśród
nich znaleźli się przyjaciele Thomasa, najstarszy brat Rosy, Til, i kilkoro
lokalnych przyjaciół i przyjaciółek gospodyni wieczoru. Nic szczególnego.
Właściwie, dla Gerty oczywiście, towarzystwo było nudne. Nikogo po
czterdziestce! Ostatecznie jednak, po przeprowadzeniu zdroworozsądkowej, jak na
Gertę, kalkulacji i uwzględnieniu faktu, że Durexy tego wieczoru nie były na
imprezę zaproszone, dziewczyna doszła do wniosku, że bardzo dobrze. Nie będzie
jej kusiło. Aparatura pomiarowa tych dwudziestokilkuletnich facetów do Gerty
nie przemawiała. Powierzchnią też nie byli dla niej w żaden sposób interesujący.
Gerta była jak elektrownia w Czarnobylu. Działały na nią, i w niej, tylko i
wyłącznie przyrządy wyprodukowane gdzieś w głębi poprzedniego ustroju. W Gercie
panował ustrój komunistyczny. Podejrzewam, że gdyby mogła, w wielu sytuacjach
zrobiłaby powtórkę z komuny gdzieś pomiędzy lewym a prawym udem.
Ale co to? Co się dzieje? Tego Gerta
nie przewidziała. Najzupełniej! Niedługo po niej w domu pojawił się dobry
znajomy Tila, Arnold, absolwent filologii w Budapeszcie. Obieżyświat,
poliglota, poligamista. O tym ostatnim Gerta nie wiedziała, rzecz jasna. Ale
zainteresował ją. Rozmową, dla odmiany…
Subskrybuj:
Posty (Atom)