środa, 25 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 31.



            31
            Jak dobrze wcześnie wstać, chciałoby się powiedzieć. Niedobrze, niestety. Tak mi się chciało okrutnie spać... Ale czemu tu się dziwić, skoro siedziałam mad korektą tego wspaniałego z zamierzenia artykułu chyba do czwartej. Cudownie się złożyło, że Agata się przypadkowo nie obudziła, bo chyba dopiero dostałabym za swoje.
            Zwlokłam się nareszcie z łóżka, narzuciłam na siebie kochany szlafrok, no i poszłam sobie. Chciałam za wszelką cenę spłukać z twarzy napis głoszący: „Siedziałam przy komputerze do bladego świtu. Możecie mnie za to zabić”. Nie udało się...
- Luśka, dlaczego tak długo wczoraj siedziałaś? Myślałaś może, że nie zauważę?! Popatrz na siebie i zastanów się dobrze, jak Ty, kobieto, wyglądasz! Idziesz na to spotkanie jako czarownica, strach na wróble, czy może jako zsiniała Świtezianka? Wory pod oczyma, przekrwione spojówki, zmierzwione włosy... Normalnie horror, doktor Jekyll i mister Hyde jednocześnie... – Agata zasępiła się wymownie, co miało mi powiedzieć tyle co: „ I co ja mam z Tobą zrobić, durna małpo. Nie przeszkadzaj, bo się muszę porządnie zastanowić”. No toteż nie przeszkadzałam. Usiadłam sobie tylko na zydelku. Zobaczymy, co moja dobra wróżka wyczaruje...
- Mamy puder, pokłady, lakier do włosów, piankę i gumę ekstra strong, tusze i cienie, szminki... Dobra, jakoś sobie poradzimy, chociaż nie jestem przekonana, czy wystarczy nam pudru...
            Postanowiłam się trochę przełamać. Czemu ona od samego rana musi mnie stresować? Ale, w zasadzie to ona ma rację... Znowu, cholera!
- Taak, dzień dobry. Ja też się cieszę, że Cię widzę. Już Ty sobie na pewno poradzisz tak, że niczego Ci nie zabraknie. Jemy może jakieś śniadanie?
- Matko, Luśka! Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że cholernie mnie irytujesz ostatnio? Jemy, jemy... – dała wreszcie za wygraną.
            Ma dziewczyna rację. Po co miałaby się dłużej denerwować. Lepiej dać sobie serdeczny, święty spokój, bo jeszcze się taki nie urodził, coby ze mną wygrał. Nawet Agatce na to nie pozwolę. Nie mogę stracić swojej, doskonale wypracowanej i wyrobionej pozycji społecznej.
Patrzyłam się przez chwilę w okno, po którym spacerowała sobie prześliczna biedronka. Kiedy tak pomyślę sobie, że taka biedronka to ma o niebo lepiej niż ja, to szlag mnie trafia. Wiadomo, że musi ochronić się przed niebezpieczeństwami świata, przed tym, żeby nic większego jej nie zeżarło, żeby deszcz jej nie utopił w głębszym zeschłym liściu i takie tam. Tyle, że biedronka na z głowy wiele innych, zdecydowanie bardzie wkurzających spraw. Takie, dla przykładu, opłacanie podatków. Albo też płacenie rachunków za gaz, wodę czy elektryczność. Tak samo jest z robieniem zakupów, nastawianiem pralki, mycie okien i podłóg, myciem włosów i wieloma innymi, całkowicie nieprzydatnymi czynnościami. Szkoda, że nie jestem biedronką...
Agata pokrzątała się przez chwilę przy kuchni, po czym wstawiła mi przed nos talerz paróweczek drobiowych, zapaćkanych jakimś sosem z pomidorów i zestawu suszonej łąki (cała masa ziół – Agata nie wpadła na to, żeby użyć tych z ogródka, tylko natrzepała suszonych z torebek...). Mimo wszystko były smaczne. Potem, w ramach rewanżu, poświęciłam się i wykonałam przepyszną kawę. Prosiak przystąpił do kontrataku:
- Ty wiesz, co masz im tam powiedzieć?
- Jasne! Zaplanowałam cały scenariusz przedstawienia. Będzie dobry bajer i dobre wykonanie. Po prostu mam zamiar spektakularnie zakończyć współpracę z firmą pana Kłopotka. Będzie spektakl, jak ta lala!
- No to pięknie. Już się zaczynam obawiać...
- Spokojnie, nikogo nie zamierzam pogryźć.
- No, i tego się właśnie boję, bo to może oznaczać, że kogoś zamierzasz zagryźć na śmierć...
            Agatka zawsze potrafi człowieka podnieść na duchu i wesprzeć, jak nikt inny... Swoją drogą, Naczelny stanowczo kwalifikuje się do wycięcia. To już spróchniałe drzewo, niestety. Była chyba dziesiąta rano, dlatego też nie przyszło mi do głowy spieszyć się z piciem kawy albo czymkolwiek innym. Tak mi się wygodnie siedziało w tym szlafroczku, że sobie tak siedziałam    i  siedziałam w nim, chyba bez końca. Tak mi się wydawało, bo kiedy obudziłam się, było koło w pół do pierwszej, szlafroczek nosił na sobie znamiona bliskiego spotkania z kubkiem kawy, a Agata, rozparta we framudze kuchennych drzwi, patrzyła na mnie takim politowanie, z jakim patrzy się na dziecko umorusane od stóp do głów czekoladowymi lodami.
- Mania, chodź tu szybko. Musimy doprowadzić twoją matkę do stanu względnej używalności. Hasło: remont generalny!
- Czyli wszystko brać? Dobra, już idę, tylko skończę rozmowę przez telefon. Daj mi dwie minuty.
- Dwie minuty mogą być, ale nie zgadzam się na więcej. A ty, Luśka, prędko pod prysznic. Natychmiast proszę umyć głowę, no i całą resztę. Za pięć minut jesteś w salonie, gdzie robimy z Ciebie prawdziwą panią redaktor. Niech im szczeny opadną! Niech im będzie żal, że tracą taką świetną pracownicę...
- Aaa... – i na tym koniec mojej kwestii. Agata wepchnęła mnie do łazienki, odkręciła wodę, wcisnęła do ręki różany żel pod prysznic i tyle ją widziałam. Trudno, raz się mogę zastosować. W zasadzie to nie boli. Może coś z tego będzie.
            W salonie Mańka z Prosiakiem naradzały się przed kilka dobrych minut, a ja siedziałam jak ta ostatnia sierota w szlafroku oblanym czarną kawą, czekając na dalszy ciąg. Za chwilę jednak zabrały się za mnie, co, niestety, nie było w najmniejszym stopniu przyjemne. W sprawie włosów, to bolały mnie one od cebulek aż po same końce. Twarz też wydawała mi się nieco pobita, ale nic to. Najważniejszy efekt! A ten był faktycznie piorunujący. Kiedy już wbiły mnie w czarny kostium (żywo protestowałam – nadaremnie, rzecz jasna – ze względu na trzydzieści jeden stopni w cieniu)
i postawiły mnie przed lustrem, to, słowo daję, musiały mnie porządnie przytrzymać, żebym przypadkiem nie upadła  z wrażenia. Wyglądałam bosko, i tak też zresztą się czułam. Nieważne zresztą, bo i tak musiałam wyjść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz