sobota, 26 kwietnia 2014

Imposs... impas

Stało się. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego, ale ostatecznie winny się tłumaczy. A może jestem winny? Przez jakiś czas nic nowego się tutaj nie pojawi, poza gotowymi wyskrobkami, które gdzieś tam wynajdę w przepaściach starych mebli. Nie mam natchnienia, cierpliwości ani czasu psychicznego, by tworzyć. Dlatego Gerta, i inne postacie skreślone pobieżnie w notesie - muszą zaczekać.

Nie wiem, jak długo potrwa ta sytuacja. Z pewnością jednak powiadomię o zmianie koniunktury...

sobota, 12 kwietnia 2014

Wiolonczela i sztuki. Kawałek ósmy



 Kawałek ósmy...

Po zdobyciu podjazdu i osiągnięciu drzwi, Gerta była pewna już tylko jednego. Chociaż, czy na jednym właściwie musiało się skończyć? Do rana było kilka godzin, które należało wykorzystać tak, by dać się wykorzystać możliwie najbardziej, będąc jednocześnie niewyczerpanym źródłem rozkoszy dla drugiej strony łóżka.
            Gerta grzecznie podążała za swoim przyszłym oprawcą, z uwagą słuchała opowieści o kolejnych elementach mieszkania, choć cały zasób jej cierpliwości dawno się wyczerpał i właściwie nic, poza przejściem do rzeczy, nie było w stanie Gerty zainteresować. Była jednak miła. Każdy kąt w mieszkaniu wydawał jej się idealnym miejscem do rozpoczęcia przedstawienia. Wobec tego Gerta nie mogła się doczekać, kiedy snujący się przed nią penis wskaże miejsce, w którym będzie się miała rozebrać i czynić to, co należy. Narastający, pulsujący ból jej wygłodniałej płci stawał się cholernie niewygodny, toteż zastanawiała się Gerta, jak mogłaby przyspieszyć proces poszukiwania odpowiedniego legowiska. Ponieważ rodzina Arnolda znajdowała się aktualnie w alpejskim położeniu, razem z nartami, nie stanowiło to szczególnego problemu.
            Arnold zapytał, czy ma ochotę się czegoś napić, ta Gerta. Ona w odpowiedzi podeszła do niego, położyła swoją dłoń na jego dzielnym rumaku, po czym ścisnęła z właściwą sobie gracją. Majsersztyk, proszę Państwa! Robiła to już tyle razy, że w ciemno można by postawić na nią kilka euro, gdyby brała udział w zawodach ściskania pały. Arnold przestał nalegać na herbatę. Zaczął zachęcać Gertę do pozbawienia się papierka, przy użyciu swoich własnych rąk. Gerta wyglądała apetycznie, jak świeżutka szwajcarska trufla, dopiero co zawinięta w kolorowe, połyskujące opakowanie. Arnold nie. Nosił za duże, sztruksowe spodnie, wielką flanelową koszulę w ohydną kratę, pod którą wkładał sprany podkoszulek. Nic ciekawego. Opakowanie Arnolda nie pozwalało na analizę zalet i szczegółów jego anatomii, o wpatrywaniu się w pośladki należało zapomnieć. Gerta więc, nie posiadając szczególnego wyobrażenia na temat opakowanej powierzchni Arnolda, przystąpiła to odwijania kolejnych kolorach folii. Szybko pozbawiła chłopaka warstwy zewnętrznej i przekonała się jednocześnie, że niezły będzie mężczyzna, z którym za chwilę pójdzie do łóżka i o krok dalej.
            Arnold rzucił Gertę na łóżko w pokoju, jak się zdawało, gościnnym. Pod oknem. W świetle księżyca ściągnął z niej ostatnie elementy opakowania, pozbawiając osłony ostatnie części ciała Gerty. Masz? A Ty? Nie. To nic, trudno. Na pewno? Tak, do cholery! A bierzesz? Zwariowałeś? Okej…
            Wcisnął się w Gertę z siłą wodospadu. Tak rozpoczął się pierwszy akt dzieła rozpusty i zniszczenia. Ale o tym Gerta jeszcze w ogóle nie wiedziała. Arnold wjechał na autostradę płci Gerty, zmieniając rytmicznie pasy, to przód, to tył. W międzyczasie Gerta użyła swoich ust, subtelnych i wprawnych w swej profesji, by dzielny rycerz Arnolda czuł się jeszcze lepiej. Objęła go ustami i doprowadzała prawie do wrzenia, zapewniając rytmiczne ruchy głową i zabawiając językiem. Nie rozmową. Bij, zabij! Na Moskwę! Rycerz urastał w siłę, stając się jeszcze groźniejszym przeciwnikiem, z którym otworzy ciała Gerty musiały sobie doskonale radzić. Nie zawiodły, a jakże. Arnold obracał Gertę w palcach, traktując ją swoją obrzmiałą pałą, przed dobre trzy godziny. We wszystkich możliwych konfiguracjach, na wszelkie sposoby. Noc grzechu była tego warta. Jeździec bez głowy wybawił się lepiej niż na niejednym sylwestrze. Gerta chyba czuła się dobrze z tym, co zrobiła. Raczej z tym, co zrobił z nią Arnold.
            Zabawa skończyła się około szóstej nad ranem. Arnold, widocznie zmęczony w świetle zaistniałych wydarzeń, zasnął po prostu. Gerta, która ciągle zasnąć nie mogła, wstała cicho, nałożyła w odpowiedniej kolejności całe opakowanie, po czym wyszła niepostrzeżenie z domu, w którym został jej rolnik z pługiem. Wróciła do Rosy, gdzie położyła się spać, w przygotowanym dla niej łóżku. Taki koniec. Ależ nie, Gerta nie jest z takich nie zapobiegliwych dziewcząt. Nie mogłaby przecież pozwolić, by przygoda z Arnoldem tak szybko dobiegła końca. Zostawiła mu swój numer telefonu na nocnym stoliku. Była przekonana, że się do niej odezwie. I, jak się okaże, wcale się nie myliła.

sobota, 29 marca 2014

Wiolonczela i sztuki. Kawałek siódmy

Kawałek siódmy...

Około północy, kiedy to zewsząd dały się słyszeć wołania i wrzaski rozwścieczonych fajerwerków, którym wtórowały poirytowane korki od butelek z szampanem, atmosfera na imprezie zrobiła się bardzo romantyczna. Marinus zamienił kibel na kubek. Jedno i drugie było białe i zaczynało się na literę „k”, więc bez różnicy. Część gości wyszła tuż po noworocznym toaście, inni zostali. Rozmowy kleiły się jak zużyte orzechy piorące, alkohol schodził jak świeże pieczywo. Wszelkie znaki na niebie i ziemi kazały uważać, że impreza mija w udany sposób. 

            Gerta doskonale się bawiła, pozbawiona seksu. O dziwo! Pragnienia zostały odłożone na półeczkę, chęci zawisły w szafie. Dobry humor gościł na twarzach Gerty. Na wszystkich twarzach tego wieczoru. Rosa serwowała smaczne dania, w postaci koreczków, kanapek i sałatek, Gerta częstowała się ochoczo, spożywając dodatkowo kolejne kieliszki wytrawnego wina. Arnold nie spożywał. Przynajmniej nie ustami. No, może poza drobnym wyjątkiem, jakim było wino, którym dzielił się z Gertą chętnie. Ona opowiadała mu o technice gry na wiolonczeli, swoich pasjach i innych sytuacjach życiowych. On chętnie dzielił z nią wspomnienia z podróży po świecie, wprowadzał w jej świadomość rozmaite historie z czasów studenckich i inne takie tam story. W kwestii Arnoldowego spożywania to należy nadmienić, że jego wyraz twarzy zdradzał, jakoby spożywał intelektualnie. Mentalnie niejako. Można by podejrzewać, że spożywał też wzrokiem. A obiektem, właściwie posiłkiem dla jego oczu, była Gerta. Nie wiemy, co sobie Arnold wówczas wyobrażał lub też planował, niemniej jednak naoczna uczta trwała niezauważenie przez dłuższy czas. 

            Im więcej Gerta mówiła, tym bardziej Arnold chciał ją mieć. Wyraźnie był zainteresowany rozmówkami damsko-męskimi, łącznie z wprawkami. Sekret Gerty, skrywający się pod połacią sukienki, musiał zostać zgłębiony. Zasadniczo w ogóle nie przeszkadzałoby mu, gdyby nie udało się osiągnąć pełni zrozumienia i zgłębienia za pierwszym razem. W razie potrzeby czynność należałoby powtórzyć. Już on zadba, by instrukcji użycia stało się zadość! Plan wykładów z wiedzy dogłębnej, z udziałem Gerty rzecz jasna, musiał zostać opracowany i zrealizowany w najdrobniejszych szczegółach. Wystarczyło tylko napisać konspekt, znaleźć wolną salę z rzutnikiem, przygotować dobrą prezentację na zaliczenie i przejść do realizacji przedmiotu tak, jak natura chciała. Prawdę mówiąc jednak nie jestem pewien, czy natura właśnie taki sposób realizacji programu miała na myśli, tworząc podstawę programową. Chłopcze, szybko, semestr się kończy! Zbliża się druga, przygotuj się do zajęć praktycznych! Nie ma czasu do stracenia, myśli Arnold. Nie potrzeba mu poprawki, a w sesji jesiennej może już nie być tyle szczęścia i rozumu. Arnold wyszedł więc do łazienki, przygotować program nadobowiązkowy.

            Gerta pozostawiona została sama sobie w pięknej scenerii zastawionego stołu, i z pełnym kieliszkiem. Gdy wyszedł Arnold, do wrogiego przejęcia przystąpił inny śmiałek, imieniem Werner. O ile jemu w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał stan, w jakim się na własne życzenie znalazł, o tyle Gercie przeszkadzał on najzupełniej za dwoje. Za wszelką cenę starała się być miła. Co za popierdol, myślała Gerta. Czy on wyobraża sobie, że ja się będę zadawała z gorzelnią? I to jeszcze nic! Biedak był tak siny, jakby wygrał kwartalny zapas rzygowin w kumulacji totolotka. Bełkocząc, starał się zrobić na dziewczynie jak najlepsze wrażenie, ten pan gorzelnia. Gerta starała się, z grzeczności, nie zsinieć, by nie zawstydzić, pożal się Boże, donżuana w mokrej koszuli, ukazując mu jego prawdziwe, na ten moment, oblicze. 

            Arnold okupował w tym czasie łazienkę, co przeciągało się jak hitlerowska rezydentura w Warszawie. Stał przed lustrem ze spuszczonymi spodniami i zastanawiał się, czy z takim oprzyrządowaniem zdoła uzyskać najwyższą ocenę. Narcyz, jakich mało, ten Arnold. Po spuszczeniu spodni i surówki z wielkiej kadzi głównej, w której kumulowała się już od pewnego czasu, przyjrzał się sobie bardzo uważnie. Umięśniony tors, pokryty pewną ilością ciemnych kłaków, które poniekąd wyglądały pociesznie, oraz starannie przycięty trawnik, przygotowany na lato w ogrodzie, utwierdził Arnolda w przekonaniu, że jest dobrze. Materiał na zaliczenie został przygotowany i opanowany, pozostało tylko przystąpić do kolokwium. Może nawet spodoba mu się ten przedmiot? Po jeszcze kilku, pełnych dumy i uznania, spojrzeniach w lustro, Arnold sięgnął po papier toaletowy, sprzątnął resztki notatek, i naciągnął spodnie. Już wiedział, jak należy sobie poradzić w tej sprawie. W sprawie Gerty. Minęła właśnie druga.

            Ponieważ wino dobiegło końca i osiągnęło dno, Gerta ze zniecierpliwieniem wyglądała Arnolda, który miał ją dalej zabawiać rozmową. Pomyślała wtedy, że nawet gdyby zaproponował jej zabawę w ginekologa, z radością rozłożyłaby przed nim swoje uda. Gdy ten wrócił z łazienki, oświadczył, że niebawem będzie już szedł. Co za podły cham, pomyślała Gerta. I gdyby jej oczy mogły zabijać, delikwent zapewne leżałby trupem na drewnianej posadzce. Nie wiadomo, czy przewidział taką reakcję, ale Gerta postanowiła zaprosić go na spacer. W sensie, że go odprowadzi. Arnold bowiem mieszkał tylko trzy ulice dalej, a to oznaczało, że do potencjalnego seksu było bardzo blisko. A tak się Gerta zarzekała sama przed sobą… Około 2.30, w przypływie narastającej żądzy ogłosili, że wychodzą na spacer. Dobrze, wyszli. Na zewnątrz atmosfera panowała nijaka, czego nie można było powiedzieć o atmosferze wewnątrz. Wewnątrz Gerty i Arnolda. Ona sama nie miała już chyba pomysłu, co mogłaby z nim tej nocy zrobić. On wręcz przeciwnie. Plan był prosty. Pokażę Ci, jak mieszkam, szepnął jej do ucha. Pierwszym pocałunkiem na środku wąskiej uliczki rozpoczął się piekielny akt zniszczenia Gerty.

sobota, 15 marca 2014

Wiolonczela i sztuki. Kawałek szósty

Kawałek szósty...




            Około godziny dziesiątej sylwestrowego wieczoru, co było porą bardzo wczesną, sytuacja na froncie zaczęła robić się coraz bardziej przyjemna. Niektórzy nawet mogliby powiedzieć, że przyziemna. Zwłaszcza taki jeden, o imieniu Marinus. Temu to się poszczęściło! Kieliszki przelatywały mu przed twarzą lotem błyskawicy. Nawet nie zdążył skupić wzroku na żadnym z nich. Silnie i ochoczo pracował prawą ręką, zupełnie jakby się masturbował. Biedaczek. Skończył szybko i w rezultacie wylądował na prywatnej audiencji u jednookiej księżniczki w bieli, w asyście rolki papieru. To i tak sukces, biorąc pod uwagę, że na którymś z poprzednich tego typu wydarzeń towarzyskich obudził się we własnych rzygach na środku pokoju. Komiczne. Nie, koszmarne raczej. Zwłaszcza szorowanie dywanu o świcie w wielkim oschłym kleksem we włosach. Bardzo dla niego nieprzychylnym.

            Gerta udzielała swojej towarzyskości na prawo i lewo, oraz z góry na dół. Śmiała się, rozmawiała, wylewała z siebie słowa i radosne spostrzeżenia z siłą wodospadu. To dziwne, bo Gerta, choć bądź co bądź błyskotliwa, z takim temperamentem wylewała z siebie zwykle na ogół coraz wyższe dźwięki mniej lub bardziej religijnych pieśni. W wolnych chwilach wylewała z siebie także orgazmy, ewentualnie symulowane spazmy ekstazy. Idąc tym tropem, nastała jedenasta wieczorem. 

            Gerta przygasła, poniekąd z winy kolejnych kieliszków czerwonego wina, którego zapasy systematycznie kurczyły się. Zastanawiający jest wpływ na to całe zamieszanie osoby Arnolda. Facet po prostu lubił wino. I seks. Ale Gerta jeszcze tego nie wiedziała. Doprawdy? W pewnym momencie nastąpiła roszada partnerów. Kieliszki w dłoń i tam-tadam! Gerta zmieniła pokój, Arnold zmienił rozmówcycki. 

            Gerta postanowiła się koniecznie wyżalić. Jakby mało jej było wodospadu słów i koniecznie musiała wydać na świat wodospady łez. Poszło o Karla, a jakże! Tak się biedna stęskniła, że aż jej się uda zbiegły z wrażenia. Same chyba się pogubiły w tej sytuacji. Na kogo wypadnie na tego bęc! Tak, padło na Tila. To taka chwila dla Tila, myśli Gerta. W pokoju gościnnym, gdzie światło jeszcze nie doszło do siebie, mozolnie usiłując wspiąć się w rytmie ruchów frykcyjnych samby de Janeiro na piedestał. Na sufit po prostu. No, nieważne, ważne że było ciemno. I tak rozmawiali. Gerta wypłakała sobie oczy i co tam w nich miała szczerego, opowiadając jak to podle potraktował ją Karl oraz jak bardzo ona go kocha. I właściwie najchętniej jutro by się z nim spotkała, ale niestety nie potrafi sobie tego wyobrazić. Z jej słów jasno wynikało, że największą ochotą Gerty w tej akurat chwili jest: rozebrać się, dosiąść Karla, a potem skatować mu twarz, ukręcić łeb i splunąć. Taki bieg na dochodzenie, gdzie finał jest tuż przed metą. Z racji jednak Gertowego położenia było to aktualnie niemożliwe, co pewnie Karl przyjąłby z ulgą. W ten sposób bowiem zachowało się przy życiu jego nędzne życie. Zamiast tego Gerta wsparła się na ramieniu Tila, w ramach kolejnego odcinka cyklu. Powzięła nawet bardziej ambitny zamiar, rozpoczęty w momencie próby pocałowania chłopaka. Kolejne zaskoczenie! Gerta tego wieczoru mogłaby ogłosić się samozwańczą królową tępej miny! Normalnie człowiek nie dość, że nie oddał pocałunku, który ona mu najzwyczajniej w świecie ofiarowała, jak baranka na rzeź, to jeszcze w ogóle nie był zainteresowany opadającym ramiączkiem jej nowej, wyprzedażowej sukienki. A to kutas, pomyślała sobie mimochodem Gerta. Nie chcesz się ze mną pieprzyć? Nie chcesz mnie pocieszyć? Nie chcesz zostać kolejnym kawałkiem papieru toaletowego, którym podetrę swoją dupę i płeć, a potem spuszczę Cię w kiblu mojej niepamięci? Trudno, znajdę sobie inny obiekt. Gerta myślała poważnie. Za samo takie myślenie powinna dostać w twarz. Dla opamiętania. Ostatecznie Gerta postarała się być miła, pogawędziła jeszcze trochę. Ścisnęła wszystkie zwieracze i skierowała całe siły witalne w jeden punkt programu. Uśmiech. A Til, zniesmaczony wewnętrznie jej opowieściami, zdobył się na kradzież autorskiego pomysłu, przez co rozmowa w sposób naturalny skończyła się w pogodnej atmosferze. Gerta poszła dalej. W randce w ciemno nastąpiła kolejna zmiana partnerów.

sobota, 1 marca 2014

Wiolonczela i sztuki - kawałek piąty

Kawałek piąty...




       Greta wydarła się ze szponów obleśnego, grudniowego Berlina. Jechała na wschód drogą numer 1, w kierunku polskiej granicy, jakieś 65 kilometrów od centrum Berlina w końcu napotkała czekający na nią Seelow, w którym mieszkała Rosa. Koleżanka ze studiów językowych. Właściwie te dwie różniły się między sobą tak, że bardziej chyba się nie da, dziwi zatem ich przyjaźń. Zajechała pod dom przy Brombeerweg 7, zgasiła silnik, i przez chwilę zastanawiała się, czy dobrze robi, i czy nie powinna mimo wszystko próbować spędzić tej nocy u boku pieprzonego Karla. Nie powinna. Wysiadła. Zebrała wszelkie akcesoria wizytowe, i poszła podjazdem w kierunku drzwi wejściowych.

            Droga to była długa, choć prosta, a nie kręta. Gertę owiał spokój tego miejsca. Cisza. Na drzewach sąsiednich posesji wisiały bezwładnie migające lampki, podczas gdy na Gercie wisiały ubrania, cycki i rzeczy osobiste. Czuła się owiana, nie wiadomo czym. Przecież wcale nie wiało. Kiedy stanęła przed drzwiami, nastąpił przełomowy moment zawahania. Zawahał się po raz kolejny rozum, serce zawahało się po raz stutysięcznyosiemsetdwudziestyszósty, natomiast sama Gerta, o dziwo, też się zawahała. Jeśli można to tak powiedzieć. Wskutek bowiem poprawiania majtek i fryzury przyziemnie zaczęła tracić kontakt z ziemią. W porę nadeszło jednak opamiętanie, tak duchowe, jak i statyczne, co też osoba Gert wykorzystała w celu użycia dzwonka. Nacisnęła go, dla odmiany, zwyczajnie przecież niezwyczajna naciskać. Ciągnąć, ssać i masować! O tak, to Gerta robiła często i nad wyraz umiejętnie! A tu nagle taka niespodzianka. Tak się cieszę!

            Radość, czysta jak polska żytnia wódka, malowała się na twarzy Rosy, która po kilku chwilach otworzyła drzwi do domu. Panie wymieniły się serdecznościami jak znaczkami pocztowymi ze swoich kolekcji, złożyły sobie przyjacielskie pocałunki na policzkach, po czym Gerta wprowadzona została na salony.

            Tu należy się mała uwaga w kwestii Rosy. Rosa była czysta jak rosa, znaczy porządna inaczej. Wierna swojemu Thomasowi, z którym związała się dopiero po dwóch latach wyrywania stokrotkom płatków i analizowania wszelkich możliwych wariacji na temat rachunku prawdopodobieństwa, nie skalała się ani nim, ani żadnym innym członkiem. Była wobec tego najzupełniej dziewicą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Teoretycznie wiedziała, tak mniej więcej, o sytuacji Gertowej płciowości, ale nie robiło to na niej szczególnego wrażenia. To znaczy nie, niekoniecznie! Rosa nieszczególnie była dumna z dokonań przyjaciółki, ale mimo pewnej skostniałości swoich poglądów życiowych na seks po ślubie, i to raczej w ciemnej sypialni pod kołdrą, potrafiła podejść do sprawy z dystansem. O Karlu słyszała, i owszem. O innych też słyszała. I nieraz słuchała. Z tym, że Gerta aż tak chętnie Rosy pod swoją spódnicę nie wprowadzała, z czego ta była najwyraźniej zadowolona. Biedna dziewczyna! I pomyśleć, że przyjęła na swoim policzku serdeczności Gertowych ust, które niejednego w życiu widziały. W sposób organoleptyczny, zdecydowanie.

            Dziewczęta poznały się nieco ponad dwa lata wcześniej, na zajęciach z języka francuskiego. Dlaczego mnie to nie dziwi? Biorąc pod uwagę wszelkie przeszłe, i przyszłe zapewne też, dokonania Gerty należy stwierdzić, że doskonale wybrała dodatkowy język. Tak praktycznego wyboru nie powstydziłby się najlepszy strateg! No ale, wracając do tematu (na dygresje przyjdzie jeszcze odpowiednia pora). Rosa i Greta spotykały się dwa, no czasem trzy razy w tygodniu, niekoniecznie na zajęciach. Bywało, że wychodziły do teatru, kawiarni czy wspólnie imprezowały, w towarzystwie innych dziewcząt, rzecz jasna. Jakimś cudem zaprzyjaźniły się. Taka sytuacja powinna od razu wydawać się podejrzana, a w najlepszym wypadku - nieprawdopodobna. To trochę tak, jakby rozmawiać o przyjaźni komara i człowieka. Doprawdy, niezwykłe, prawda?

            Gerta wprowadzona została do salonu, uprzednio usuwając z siebie nadmierne opakowanie, oraz pozbywając się balastu w postaci czekoladowego ciasta, wykonanego przez nią samą. W ten sposób waga została wyrównana, Gerta mogła rozłożyć się w pełni i równomiernie, jak ręczniki w pralce. Przywitała się z gośćmi, zapoznała się z nieznajomymi. Wśród nich znaleźli się przyjaciele Thomasa, najstarszy brat Rosy, Til, i kilkoro lokalnych przyjaciół i przyjaciółek gospodyni wieczoru. Nic szczególnego. Właściwie, dla Gerty oczywiście, towarzystwo było nudne. Nikogo po czterdziestce! Ostatecznie jednak, po przeprowadzeniu zdroworozsądkowej, jak na Gertę, kalkulacji i uwzględnieniu faktu, że Durexy tego wieczoru nie były na imprezę zaproszone, dziewczyna doszła do wniosku, że bardzo dobrze. Nie będzie jej kusiło. Aparatura pomiarowa tych dwudziestokilkuletnich facetów do Gerty nie przemawiała. Powierzchnią też nie byli dla niej w żaden sposób interesujący. Gerta była jak elektrownia w Czarnobylu. Działały na nią, i w niej, tylko i wyłącznie przyrządy wyprodukowane gdzieś w głębi poprzedniego ustroju. W Gercie panował ustrój komunistyczny. Podejrzewam, że gdyby mogła, w wielu sytuacjach zrobiłaby powtórkę z komuny gdzieś pomiędzy lewym a prawym udem.

            Ale co to? Co się dzieje? Tego Gerta nie przewidziała. Najzupełniej! Niedługo po niej w domu pojawił się dobry znajomy Tila, Arnold, absolwent filologii w Budapeszcie. Obieżyświat, poliglota, poligamista. O tym ostatnim Gerta nie wiedziała, rzecz jasna. Ale zainteresował ją. Rozmową, dla odmiany…