czwartek, 5 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 24

24

            Jack Twist... wróć, Maciek czekał już przy stoliku z naszym przecudownym posiłkiem. Na talerzach same pyszności. Pachniało chyba wszystkim, czym tylko mogło pachnieć. Usiadłam z wrażenia...
- To jest łosoś firmowy. nie podają go gościom. Tylko obsługa go jada. Przez obsługę należy rozumieć prezesów i całe biuro, a poza kolejką mnie. I dziś wyjątkowo ciebie. Pijemy coś w rodzaju ich coca-coli, czyli gazowany napój z borówek z kofeiną. Potem zjemy torcik migdałowy, popijając go kawą. Tak więc życzę Ci smacznego. Potem opowiesz mi, co się stało, bo Twój wyraz twarzy daje wiele do myślenia...
Szczerze mnie zatkało. Nie dość, że wie, co dobre, to jeszcze widzi, że coś jest nie tak. Taki pan to dla mnie! Koniecznie dla mnie. Myślę jednak, że nie powinnam mu opowiadać o swoich problemach rodzinnych i domowych. Nie po kilku dniach znajomości, która na dodatek zaczęła się nieszczególnie. Nieważne, zatkam się póki co jedzonkiem, a potem się będę martwić.
            No, jak widać nic nie można odkładać na potem, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto otworzy za ciebie puszkę Pandory. Tym razem niedźwiedzia przysługa przypadła w udziale mamusi. Zadzwoniła, żeby wypytać do sprawy rodzinne.
- Tak mamo...Nie, mamo...Nie dzwoniłam...Nie pytałam...Nie, nie rozmawiałam jeszcze...No przecież ci mówię, że nie znam jeszcze terminu rozprawy...Zobaczymy, na razie jeszcze nic nie wiem...Naprawdę zrezygnowałam z pracy...Przecież wiesz, że jej nienawidziłam...Jestem dorosła, mamo...Poradzę sobie...Przestaniesz wreszcie...Nie mam Cię już ochoty dłużej wysłuchiwać...Zadzwoń w przyszłym tygodniu...Dobrze, powiem...Dobrze...No to pa...Do usłyszenia.
            Nie wiem, ile z tej rozmowy doszło do mojego współbiesiadnika, niemniej jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech z cyklu: „Wiedziałem, że coś jest nie tak. Możesz na mnie liczyć. Pomogę Ci...” et caetera. Zobaczymy... Idę jeść, bo mi wystygnie. 
            Komórka znalazła bezpieczne schronienie w torebce, odpowiednio zabezpieczona przed powtórnym telefonem od Mamy, a ja wróciłam do stolika. Chciałam dokończyć jedzenie,             a potem szybciutko zmienić temat, ale mój towarzysz nie zezwolił mi na to.
- Więc dobrze zauważyłem... Możesz mi o wszystkim opowiedzieć. Chętnie wysłucham               i pomogę
            Jakbym zgadła...
- Wiesz, chyba wolałabym o tym nie mówić.
- Jak chcesz, ale to często pomaga. A ja przynajmniej wiedziałbym, jakich tematów z Tobą nie poruszać.
- W zasadzie... czemu nie? Znam Cię wprawdzie dopiero cztery dni, ale już Cię bardzo polubiłam. Myślisz, że mogę się przed Tobą wyżalić?
- Myślę, że powinnaś, bo ja nie mam zamiaru odpuścić. Lubię słuchać innych. Wal jak w dym po prostu!
- Szkoda, że mój mąż taki nie był... No, więc zaczynamy komedię małżeńską w moim wydaniu.
            Rozparłam się wygodnie na krześle, przeżułam do końca kęs łososia (cudo zwyczajne!), pociągnęłam łyk tej ichniejszej coli, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się produkować. Przez chwilę chciałam mu dać chusteczki, ale się powstrzymałam
- Do wczoraj wiodłam sobie na pozór szczęśliwe życie u boku męża. Jednakże wczoraj wyjeżdżał w sprawach służbowych na cały dzień, wcześnie rano. Przypadkowo zauważyłam, że przyjechał po niego kumpel. Okazało się, że jest to jego kochanek... Widziałam ich pocałunek. Potem okazało się jeszcze (cholernie dużo tych okazów...no tego nie powiedziałam bynajmniej), że to trwa już od kilki lat, że trwało długo przed naszym ślubem... Okropne, no nie? W impulsie rzuciłam znienawidzoną pracę. Pieniędzy starczy mi na dwa miesiące, a rozwód muszę załatwić jeszcze w tym tygodniu. Chcę się od niego jak najszybciej odseparować. Oto historia życia. Bez męża, pracy i z dorastającą córką. Nieźle, nie?
            Na twarzy – nagrobek. Chyba się nieziemsko zamyślił. Postanowiłam jednak,                   że zaczekam na ruch z jego strony. Trochę mi to przypomniało szachy z Ojcem. Najwyżej się nie odezwie. Siedzieliśmy tak sobie spory kawałek czasu, bo widocznie Maciek musiał przeprowadzić dogłębną analizę fizykochemiczną mojej opowieści, no i oczywiście swojej reakcji na nią. W tym czasie ja, speszona do granic możliwości jego nieprzeniknionym milczeniem, wymłóciłam brokuła w beszamelu. On w końcu wyszedł z wyraźnego zamyślenia, bo poruszył się znacznie, jak gdyby przespał stację, jadąc pociągiem. Rozłożył ręce, głęboko westchnął i zaczął:
- No tak... Wiesz, tak właśnie pomyślałem... poczułem, że coś się święci. Może to moja kobieca intuicja... W każdym razie Twoja mina mówiła o wiele więcej niż spiker radiowy. W zasadzie świetnie Cię rozumiem. Moja była żona też zostawiła mnie dla znajomej z pracy... Wiem, że to się zdarza jakoś tak rzadko, ale cóż – widocznie oboje nie mamy szczęścia w miłości. Ty masz przynajmniej córkę, a ja jestem tutaj zupełnie sam. Nie mieliśmy dzieci, bo ona nie mogła ich mieć... Moi rodzice natomiast żyją w szczęściu i zdrowiu, zamieszkując wypasioną chałupę na przedmieściach Brisbane. Dobra, dość o mnie, bo Ci się za chwilę rozkleję. Wracając do treści, wszystko będzie w jak najlepszym porządku, gwarantuję Ci to. Ułożysz sobie jeszcze życie.          A jeśli chodzi o pracę, zgłoś się do mnie, kiedy już rozwiążesz wszystkie perypetie rozwodowe.
            No, nie powiem, żebym się tego spodziewała. Zwyczajnie mnie zamurowało, zatkało, zamuliło i nie wiem, jak to się jeszcze nazywa. Jak też ten babsztyl cholerny mógł się w ogóle zdecydować na to, żeby zostawić taką króweczkę mlekodajną, taką ciągutkę, takiego cukiereczka przecudnego, dla jakiejś tam cycatej bździągwy. Jakie rzeczy się na tym świcie dzieją. Ambitnie nie dałam mu odczuć swojego oburzenia. Postarałam się i proszę – udało mi się zachować powagę! Zresztą, po co miałby widzieć, że mnie zaskakuje i wzrusza jego historia? Może po to, ażeby mnie zaczął coś myśleć, albo, nie daj Boże, adorować mnie. Ładniutko jest, nie powiem, ale przecież nie zwiążę się z nim...
- To co? Pijemy tę kawę?
- Pijemy, a jak! A właściwie dlaczego jesteś sam?
- A to aż tak wyraźnie widać?
- Wiesz, w końcu to ja tutaj mam, było nie było, bardziej kobiecą intuicję niż Ty.
- Wiesz, jakoś jeszcze nie udało mi się znaleźć nikogo na zastępstwo, czyli że zamiast.              Być może jest tak dlatego, że nie potrafię żadnej kobiecie zaufać. Trudno, zdarza się...
- Dobra, jak się już pocieszamy, to powiem Ci, że też sobie poradzisz. Twoje życie też na pewno się wspaniale zorganizuje. Życie zawsze daje się jakoś zorganizować. Będzie dobrze, naprawdę...Pijesz czarną czy mleczkową?
- Mleczkową? Ciekawe określenie... Na to bym nie wpadł...
- Cóż, potrzeba matką wynalazku, a Luśka matką Mańki. Dzieci uczą człowieka neologizmów, a że niektóre są jak najbardziej interesujące, to już efekt uboczny.
- W takim razie mleczkową poproszę. Dobre...
            Takim sposobem zrobiła się za kwadrans trzecia. Troszkę nam zeszło z tą kawą, a tu jeszcze ochota na drugą i następne... Ciekawe, jak tam Agata z Mareczkiem sobie poradziła. Właśnie, przecież muszę po prosiaka jechać. A tam, zadzwonię, że będę o czwartej. W domu jej się nic nie stanie, a mnie ta kawa okropnie smakuje. Chociaż wcale nie jest jakaś niezwykle smaczna... Dziwne po raz wtóry...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz