24
Jack Twist... wróć, Maciek czekał już przy stoliku z naszym
przecudownym posiłkiem. Na talerzach same pyszności. Pachniało chyba wszystkim,
czym tylko mogło pachnieć. Usiadłam z wrażenia...
- To jest łosoś firmowy. nie podają go gościom. Tylko obsługa
go jada. Przez obsługę należy rozumieć prezesów i całe biuro, a poza kolejką
mnie. I dziś wyjątkowo ciebie. Pijemy coś w rodzaju ich coca-coli, czyli
gazowany napój z borówek z kofeiną. Potem zjemy torcik migdałowy, popijając go
kawą. Tak więc życzę Ci smacznego. Potem opowiesz mi, co się stało, bo Twój
wyraz twarzy daje wiele do myślenia...
Szczerze mnie zatkało. Nie dość, że wie, co dobre, to jeszcze
widzi, że coś jest nie tak. Taki pan to dla mnie! Koniecznie dla mnie. Myślę
jednak, że nie powinnam mu opowiadać o swoich problemach rodzinnych i domowych.
Nie po kilku dniach znajomości, która na dodatek zaczęła się nieszczególnie.
Nieważne, zatkam się póki co jedzonkiem, a potem się będę martwić.
No, jak
widać nic nie można odkładać na potem, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto otworzy
za ciebie puszkę Pandory. Tym razem niedźwiedzia przysługa przypadła w udziale
mamusi. Zadzwoniła, żeby wypytać do sprawy rodzinne.
- Tak mamo...Nie, mamo...Nie dzwoniłam...Nie pytałam...Nie,
nie rozmawiałam jeszcze...No przecież ci mówię, że nie znam jeszcze terminu rozprawy...Zobaczymy, na razie jeszcze nic
nie wiem...Naprawdę zrezygnowałam z pracy...Przecież wiesz, że jej
nienawidziłam...Jestem dorosła, mamo...Poradzę sobie...Przestaniesz
wreszcie...Nie mam Cię już ochoty dłużej wysłuchiwać...Zadzwoń w przyszłym
tygodniu...Dobrze, powiem...Dobrze...No to pa...Do usłyszenia.
Nie wiem,
ile z tej rozmowy doszło do mojego współbiesiadnika, niemniej jednak na jego
twarzy pojawił się uśmiech z cyklu: „Wiedziałem, że coś jest nie tak. Możesz na
mnie liczyć. Pomogę Ci...” et caetera. Zobaczymy... Idę jeść, bo mi
wystygnie.
Komórka
znalazła bezpieczne schronienie w torebce, odpowiednio zabezpieczona przed
powtórnym telefonem od Mamy, a ja wróciłam do stolika. Chciałam dokończyć
jedzenie, a potem szybciutko zmienić temat, ale mój towarzysz nie zezwolił mi
na to.
- Więc dobrze zauważyłem... Możesz mi o wszystkim
opowiedzieć. Chętnie wysłucham i pomogę
Jakbym
zgadła...
- Wiesz, chyba wolałabym o tym nie mówić.
- Jak chcesz, ale to często pomaga. A ja przynajmniej
wiedziałbym, jakich tematów z Tobą nie poruszać.
- W zasadzie... czemu nie? Znam Cię wprawdzie dopiero cztery
dni, ale już Cię bardzo polubiłam. Myślisz, że mogę się przed Tobą wyżalić?
- Myślę, że powinnaś, bo ja nie mam zamiaru odpuścić. Lubię
słuchać innych. Wal jak w dym po prostu!
- Szkoda, że mój mąż taki nie był... No, więc zaczynamy
komedię małżeńską w moim wydaniu.
Rozparłam
się wygodnie na krześle, przeżułam do końca kęs łososia (cudo zwyczajne!),
pociągnęłam łyk tej ichniejszej coli, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się
produkować. Przez chwilę chciałam mu dać chusteczki, ale się powstrzymałam
- Do wczoraj wiodłam sobie na pozór szczęśliwe życie u boku
męża. Jednakże wczoraj wyjeżdżał w sprawach służbowych na cały dzień, wcześnie
rano. Przypadkowo zauważyłam, że przyjechał po niego kumpel. Okazało się, że
jest to jego kochanek... Widziałam ich pocałunek. Potem okazało się jeszcze
(cholernie dużo tych okazów...no tego nie powiedziałam bynajmniej), że to trwa
już od kilki lat, że trwało długo przed naszym ślubem... Okropne, no nie? W
impulsie rzuciłam znienawidzoną pracę. Pieniędzy starczy mi na dwa miesiące, a
rozwód muszę załatwić jeszcze w tym tygodniu. Chcę się od niego jak najszybciej
odseparować. Oto historia życia. Bez męża, pracy i z dorastającą córką. Nieźle,
nie?
Na twarzy –
nagrobek. Chyba się nieziemsko zamyślił. Postanowiłam jednak, że zaczekam na ruch z jego
strony. Trochę mi to przypomniało szachy z Ojcem. Najwyżej się nie odezwie.
Siedzieliśmy tak sobie spory kawałek czasu, bo widocznie Maciek musiał
przeprowadzić dogłębną analizę fizykochemiczną mojej opowieści, no i oczywiście
swojej reakcji na nią. W tym czasie ja, speszona do granic możliwości jego
nieprzeniknionym milczeniem, wymłóciłam brokuła w beszamelu. On w końcu wyszedł
z wyraźnego zamyślenia, bo poruszył się znacznie, jak gdyby przespał stację,
jadąc pociągiem. Rozłożył ręce, głęboko westchnął i zaczął:
- No tak... Wiesz, tak właśnie pomyślałem... poczułem, że coś
się święci. Może to moja kobieca intuicja... W każdym razie Twoja mina mówiła o
wiele więcej niż spiker radiowy. W zasadzie świetnie Cię rozumiem. Moja była
żona też zostawiła mnie dla znajomej z pracy... Wiem, że to się
zdarza jakoś tak rzadko, ale cóż – widocznie oboje nie mamy szczęścia w
miłości. Ty masz przynajmniej córkę, a ja jestem tutaj zupełnie sam. Nie
mieliśmy dzieci, bo ona nie mogła ich mieć... Moi rodzice natomiast żyją w
szczęściu i zdrowiu,
zamieszkując wypasioną chałupę na przedmieściach Brisbane. Dobra, dość o mnie,
bo Ci się za chwilę rozkleję. Wracając do treści, wszystko będzie w jak
najlepszym porządku, gwarantuję Ci to. Ułożysz sobie jeszcze życie. A jeśli
chodzi o pracę, zgłoś się do mnie, kiedy już rozwiążesz wszystkie perypetie
rozwodowe.
No, nie
powiem, żebym się tego spodziewała. Zwyczajnie mnie zamurowało, zatkało,
zamuliło i nie wiem, jak to się jeszcze nazywa. Jak też ten babsztyl cholerny
mógł się w ogóle zdecydować na to, żeby zostawić taką króweczkę mlekodajną,
taką ciągutkę, takiego cukiereczka przecudnego, dla jakiejś tam cycatej
bździągwy. Jakie rzeczy się na tym świcie dzieją. Ambitnie nie dałam mu odczuć
swojego oburzenia. Postarałam się i proszę – udało mi się
zachować powagę! Zresztą, po co miałby widzieć, że mnie zaskakuje i wzrusza
jego historia? Może po to, ażeby mnie zaczął coś myśleć, albo, nie daj Boże,
adorować mnie. Ładniutko jest, nie powiem, ale przecież nie zwiążę się z nim...
- To co? Pijemy tę kawę?
- Pijemy, a jak! A właściwie dlaczego jesteś sam?
- A to aż tak wyraźnie widać?
- Wiesz, w końcu to ja tutaj mam, było nie było, bardziej
kobiecą intuicję niż Ty.
- Wiesz, jakoś jeszcze nie udało mi się znaleźć nikogo na
zastępstwo, czyli że zamiast. Być może jest tak dlatego, że nie
potrafię żadnej kobiecie zaufać. Trudno, zdarza się...
- Dobra, jak się już pocieszamy, to powiem Ci, że też sobie
poradzisz. Twoje życie też na pewno się wspaniale zorganizuje. Życie zawsze
daje się jakoś zorganizować. Będzie dobrze, naprawdę...Pijesz czarną czy
mleczkową?
- Mleczkową? Ciekawe określenie... Na to bym nie wpadł...
- Cóż, potrzeba matką wynalazku, a Luśka matką Mańki. Dzieci
uczą człowieka neologizmów, a że niektóre są jak najbardziej interesujące, to
już efekt uboczny.
- W takim razie mleczkową poproszę. Dobre...
Takim
sposobem zrobiła się za kwadrans trzecia. Troszkę nam zeszło z tą kawą, a tu
jeszcze ochota na drugą i następne... Ciekawe, jak tam Agata z Mareczkiem sobie
poradziła. Właśnie, przecież muszę po prosiaka jechać. A tam, zadzwonię, że
będę o czwartej. W domu jej się nic nie stanie, a mnie ta kawa okropnie
smakuje. Chociaż wcale nie jest jakaś niezwykle smaczna... Dziwne po raz
wtóry...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz