środa, 18 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 29

29


               Tak to już bywa w życiu człowieka, że jak masz coś zrobić, to wszyscy suszą ci o to głowę. Przez kilka dni słuchałam rozmaitych stwierdzeń na temat tego, że muszę wreszcie pojechać do tego sądu, że muszę wreszcie złożyć pozew o rozwód, że muszę wreszcie zacząć szukać pracy, że muszę się wreszcie za siebie zabrać, że muszę chcieć, że muszę musieć, że w ogóle wszystko generalnie to ja muszę. A guzik! Ja tak właściwie to nic nie muszę. Przecież zasadniczo, mimo, że nie do końca formalnie, to ja nie mam męża, a więc władna dłoń utrzymywacza domu i rodziny odpadła i uschłą, dlatego też pewnych rzeczy nie muszę. Moja dorastająca córka właściwie radzi sobie całkiem dobrze, chociaż czasem potrzebuje jakiejś moje pomocy, i ja wtedy muszę jej pomóc, ale na ogół to ona nic ode mnie nie chce i w zasadzie udaje nawet, że mnie nie zna, że nie mamy ze sobą nic wspólnego i że w ogóle to ona mnie nie widzi, bo jestem niewidzialna, albo też mnie w ogóle nie ma. Wtedy to ja też zupełnie nic nie muszę wobec niej. Nawet nie muszę być wyrozumiała, ale jestem, niestety. Superniania pewnie zwyzywałaby mnie od skończonych idiotek i innych nienormalnych matek, co to nie potrafią wychowywać swoich dzieci, tylko je chcą nieustannie rozpuszczać. Tylko jak ja mogę zabronić mojej córce takiej postawy, skoro sama takową prezentowałam w jej wieku? Ja też udawałam, że moi rodzice generalnie nie istnieją i w zasadzie to są dla mnie niewidzialni, na ogół. Rodzice od zawsze byli niezbędni i nieodzowni, jeżeli chodziło o pieniądze czy też o sprawy szkolno-dydaktyczne. Generalnie, jeśli potrzebowałam na bluzkę albo opalacz, ewentualnie na jakąś książkę czy szkolną wycieczkę, to oni faktycznie się sprawdzali. To coś tak, jak w przypadku proszku do prania. Przydaje się tylko wtedy, kiedy masz brudne ubrania. Jeżeli ubrania są czyste, to na jaką cholerę ci taka, dla przykładu, Dosia? Dokładnie tak jest z rodzicami.
            Wczoraj odczytałam nareszcie skrzynkę emaliowaną, co wprawiło mnie w nie lada osłupienie. Prócz setek reklam, czyli tak zwanych „spamów”, odnalazłam tak kilka ciekawych wiadomości. Otóż dostałam emalię od Euzebiusza. Wiadomość ta jest o tyle ciekawa                   i interesująca, że nie miałam zielonego ani żadnego innego pojęcia, skąd została ona wysłana. Inteligencja, wrodzona, jak mniemam, kazała mi jednak dobrać się do treści przez niego wyklepanych i przetransferowanych do mnie. A więc pozwolę sobie państwu odczytać, co następuje. Jakoś nie bardzo potrafię to sklecić w sensowną całość. Oto rzeczona emalia:
            Witam Cię, Lusiu kochana!
            Pewnie nie do końca zdajesz sobie sprawę, że mimo tego wszystkiego nadal jesteś niezwykle bliska mojemu sercu. Przeżyliśmy w końcu tyle pięknych lat razem. Owocem naszej, podejrzewam z przykrością, że minionej, miłości jest nasza kochana córeczka, Manieczka, którą kocham niezwykle i niezmiennie. Szczerze żałuję, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Niestety, nie udało mi się zrezygnować z dawnego uczucia. Jakiś czas radziłem sobie świetnie, dopóki nie wyjechałem w delegację właśnie do Zurychu, skąd zresztą do Ciebie piszę. Teraz wiem, że zrobiłem Ci straszną krzywdę, ale nie żałuję tego. Oczywiście, nie zrozum mnie opacznie. Żałuję, że zrobiłem Ci takie świństwo, ale z drugiej strony teraz jestem stuprocentowo szczęśliwy. Oczywiście z Wami również byłem szczęśliwy, ale żyłem niejako wbrew sobie. Niestety, oszukałem Ciebie i naszą córkę, ale jakie miałem wyjście? Nie mogłem Wam niczego powiedzieć otwarcie, bo straciłbym Was jeszcze szybciej. Długo się wahałem, naprawdę bardzo długo. Nie chciałem Was stracić. Bardzo zależało mi na utrzymaniu w całości naszej rodziny. To się niestety nie udało. Teraz już nikt nic nie zmieni. Mam tylko nadzieję, że kiedyś zdecydujesz się na rozmowę ze mną. Może kiedyś... Gdybyś chciała powiadomić mnie o rozwodzie, przesyłam Ci adres do korespondencji. Wiem, że zasługujesz na szczęście, a więc tego Ci serdecznie życzę. Z pewnością poznasz miłego faceta, który pokocha Ciebie i którego Ty pokochasz całym sercem. Jeszcze się do Ciebie odezwę.
            Charlottengasse 13/132
            34567-01 Zurych 9
                                                           Pozdrawiam i całuję
                                                                       Euzebiusz
            Niezłe, co nie?
            Czytałam sobie ten list Bóg wie ile razy, przy czym za każdym przeczytaniem coraz mniej z niego rozumiałam. Czyli wyszło na to, że mój mąż marnotrawny nie czekał na żaden rozwód. Pojechał sobie od razu do tego pieprzonego Zurychu (gdzie notabene byliśmy z Euzebiuszem w podróży poślubnej, o zgrozo!), mieszka sobie z tym gościem na jakiejś tam Charlottengasse, jeździ sobie tymi fajniutkimi, niebieskimi tramwajami i pewnie jeszcze co wieczór dokarmiają się nawzajem fondue. A ja się to, głupia, martwię, się gryzę, co to teraz będzie, i jak my się będziemy rozwodzić i w ogóle. Życie moje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz