niedziela, 22 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 30.

30

           
          Po jakiejś godzinie spędzonej nad listem z Zurychu przeszedłam do części dalszych. W częściach dalszych znalazły się emalie od Naczelnego oraz znajomych z pracy nieobecnej, a także, ku mojemu zaskoczeniu dorównującemu otrzymaniem Nagrody Nobla, czy coś z tych rzeczy, emalia od ciotki z Wiednia. Ciotka z Wiednia została pozostawiona jako przyjemny deser. Doprawdy, z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia, jak z siostrą ojca (i nie wdajemy się w te dyrdymały koligacyjne oraz jakieś inne nazewnictwo – kategorycznie się na tym nie znam!). W każdym razie otworzyłam tekst od szefa, i oto co usłyszałam. No, może jednak będzie ful werszjon:
            Pani Luizo kochana!
            Piszę do Pani, gdyż chyba nareszcie dotarły do mnie słowa wypowiedziane podczas naszej telefonicznej konwersacji. Padły one zapewne w niezwykłej furii i bezkresnym gniewie, na co wskazywała zaistniała sytuacja. Rozumiem Panią, a przynajmniej staram się zrozumieć. Nie mam żadnych pretensji o to, co Pani wtedy z siebie wyrzuciła. Mam nadzieję, że nasza współpraca nadal będzie się układać  pomyślnie, dlatego też nie mam najmniejszego zamiaru pozbawić Pani pracy w naszej redakcji. Wręcz przeciwnie: daję nowe zadanie dziennikarskie! Pragnę poprosić Panią o napisanie artykułu, poważnego, analitycznego dzieła reporterskiego. Tematem niech będzie rozbicie rodzin, spowodowane homoseksualizmem jednego z rodziców. Wiem, że to może ranić Pani uczucia, ale niestety takie mamy aktualne zapotrzebowanie. Nie mam nikogo innego, komu mógłbym powierzyć tak ważne zadanie. Jeżeli jednak zechce go Pani przygotować, będę niezwykle zobowiązany. Jeśli nie, nie będę miał o to do Pani pretensji. Może Pani także odejść z pracy, ale wtedy stawiam warunek – artykuł musi zostać napisany. Zapłacę Pani za niego według stawki rynkowej, a jeśli Pani odejdzie – wypłacimy odprawę w wysokości trzymiesięcznej pensji. Myślę, że obie strony będą zadowolone. Mam głęboką nadzieję, że pozostanie Pani w naszym zespole. W celu dokonania dogłębnych ustaleń zapraszam do siebie w środę, na godzinę piętnastą. Odbędzie się wtedy zebranie pracowników i nastąpi rozstrzygnięcie całej sprawy. Z niecierpliwością oczekuję na nasze spotkanie. Proszę o poważne potraktowanie mojej propozycji. Czekamy na Panią w środę.
z poważaniem
red. nacz. mgr. Wiesław Kłopotek
            Ludzki Pan...
            Następny numer jednego dnia. Chyba zacznę wydawać lokalnego „Timesa” albo coś, bo te wszystkie sensacyjne niusy zaczynają mi wyłazić z komputera. Myślę, że pójdę na to spotkanie. Oficjalnie ogłoszę swoją rezygnację i zamanifestuję troszeczkę swoją niechęć do nawyków z dawnego życia. Zamydlę im ponadto czy tym, że muszę koniecznie zmienić środowisko, że muszę zacząć wszystko do początku, że całkowicie inaczej i gdzie indziej, i że wcale nie jest tak, żebym ich nie lubiła, i że strasznie mi przykro, bo tak naprawdę to ja wcale nie chcę odchodzić, ale muszę, i że w podziękowaniu za piękne lata spędzone wspólnie w redakcji napisałam im ostatni, świetny artykuł, i że tak ogólnie to jest fajnie. No, tak im nagadam. Ale im się ego zdumnieje! Mam prawie 48 godzin na wyklecenie redakcyjnego dzieła. Zabiorę się zaraz do pracy, a na razie pora przeczytać pozostałą resztę, bo się inaczej nie wyrobię...
            Iza napisała, że szef kazał jej przejąć czasowo moje listy, dlatego ostatnio nie przychodzą. Prosiła też, żeby przynieść jej także te, które mam jeszcze w domu. Ok, niech im będzie. Potem ogólnie to było jej okropnie przykro i strasznie mi współczuła. Jak wszyscy inni. A niechże się wypcha sianem. Jakoś nie zależy mi na jej współczuciu i jakimś tam zrozumieniu. Niech się lepiej skoncentruje an tych cholernych listach od dewot, nieszczęśliwych wariatów oraz porąbanych intelektualistów, powstałych w wyniku funkcjonowania serii kursów korespondencyjnych, zamiast koncentrować się na tym, że jej jest przykro.
            Wreszcie jednakowoż nadszedła kolej na owy deser, czyli na list od ciotki Wandy. Ciotka Wanda jest, i generalnie zawsze była całkiem równą babką. Nie to, co jej brat... Nawet jeżeli pisała bądź mówiła o czymś ponurym czy też mało interesującym, to robiła to w taki sposób, że słuchanie bądź czytanie jej było podniecające jak zgłębianie tajników najnowszej powieści Agathy Christie. Muszę się z wami podzielić tym sposobem, sami się przekonacie, że to jest naprawdę świetne:
            Guten gluten, Lusia!
            Jak Ci leci, moje dziecko wyrośnięte? Zdajesz sobie sprawę, że Twoi rodzice nie potrafią utrzymać swoich języków za zębami? Mimo wszystko współczuję Ci, choć nigdy gnojka nie lubiłam. Ale Ty pewnie i tak masz moje współczucie w tylnej kieszeni spodni.          I dobrze, bo współczucie tylko pogarsza sprawę. W zasadzie to piszę do Ciebie tylko po to, żeby Was do siebie zaprosić na jakieś takie wakacje, czy coś. Jak zdążyłaś się wielokrotnie przekonać, Wiedeń jest cudowny, a w ciągu ostatnich...nieważne  ilu, lat, wiele się tu zmieniło. Przyjedźcie koniecznie! Czekam na Was, a adres znasz. Nie mam zamiaru się przeprowadzać. O nic już nie będę pytać. Po co się masz jeszcze na mnie denerwować? Czekam, pamiętaj.
                                                           ciotka (klotka) Wanda
            Pewnie, że zdaję sobie sprawę. Kocham Cię, ciociu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz