niedziela, 15 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 28

28



             Następnego dnia, zgodnie z wszelkimi ustaleniami wynikającymi z kalendarza gregoriańskiego (bo juliański to chyba w Rosji), nastąpiła niedziela. Niedziela generalnie minęła całkowicie do chrzanu, a to za sprawą tego całego obiadku u rodziców. Oczywiście w zastępstwie za męża, jako że go nie ma i więcej już nigdy nie będzie, poszli ze mną Marek             i Agata. Dlaczego nie? Przecież są dla mnie prawie jak rodzina. W zasadzie to ani Mama, ani tym bardziej Tata, nie byli specjalnie zadowoleni, a już kiedy wyszło, że Prosiak u mnie na razie mieszka... Całkowite niezrozumienie sytuacji. Tylko, że ja nie wiem w ogóle, czym ja się przejmuję? Oni mnie nigdy w życiu tak naprawdę nie rozumieli. Czego więc teraz od nich oczekuję? Chyba nie mam czego od nich teraz oczekiwać. Tak już mam, i trudno. Warto jednak na chwilkę zatrzymać się przy tym całym obiedzie, bo... Właśnie, dlaczego ja chcę wam opowiadać o tym cholernie nudnym i wnerwiającym mnie obiedzie? Może dlatego, żebyście zgłębili tajemnicę paranoi w mojej rodzinie? A może dlatego, żebyście namacalnie zobaczyli, że z moich rodziców można się tylko i wyłącznie śmiać,  bo robić sobie z nich coś...nie, to nie byłby dobry pomysł. Ich dobrymi radami wybrukowane jest nie wiem co, bo piekło jest dla nich miejscem cudownego zbawienia. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale za każdym razem, kiedy coś strzeliło mi do głowy, aby posłuchać mojej Mamy, a co gorsza – Taty, wychodziłam na tym jak ten cały Zabłocki na mydle. A już jeżeli chodzi o jakieś sprawy sercowe, to można naprawdę zapomnieć o jakichkolwiek poradach, a nie daj Boże, żeby się przypadkiem zacząć im z czegokolwiek zwierzać. Zwierzenia są dla moim staruszków jedynie powodem do snucia kolejnych wywodów na temat ich nieomylności, wspaniałości i tego, że zawsze dobrze mi radzili                  i dobrze mi życzyli. Od wielu lat szczerze w to wątpię, a od kilku w ogóle ich nie słucham. Wiem, że należy szanować swoich rodziców. Ja ich bardzo kocham, a już szanuję ich naprawdę w całej rozciągłości. Z reguły ma to miejsce z okazji Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Dnia Ojca i Dnia Matki, no i jeszcze kilka razy w roku, gdy zapraszają nas do siebie na obiad. Szczerze powiedziawszy, to moja miłość i szacunek słabnie stopniowo z czasem. Znaczy to mniej więcej tyle, że na wiosnę i z początku lata jej współczynnik jest raczej wysoki, a gdy zaczyna się robić zimno i blisko do Bożego Narodzenia, moje dobre stosunki z rodzicami psują się jak stary ser. Nienawidzę świąt. A Wigilii to już nienawidzę w szczególności. Jak to dobrze, że jest dopiero lipiec...
            Obiad jednak musiał się odbyć, chociaż od jakiejś piątej rano chodziłam po całym domu, nosząc w obu kieszeniach zamiar odwołania naszego przybycia. Jakoś tak okropnie mi się nie chciało nigdzie ruszać. Byłam jakaś nieużyteczna zwyczajnie. Taka zmęczona i wypompowana nie czułam się chyba od narodzin Mańki. Kiedy pielęgniarka przyszła do mnie poinformować: „Pani Kowalska, ma pani córeczkę”, stęknęłam podobno jakoś mało wyraźnie, na co pielęgniarka kazała mi dalej spać. Cóż, poród to poród.
- Co tam, skarbie. Jak się czujesz? Dlaczego jeszcze nie załatwiasz tego rozwodu. Przecież wiesz doskonale, że to nie może czekać! Takie sprawy ciągną się wiele miesięcy, a Ty chyba nie masz zamiaru rozwodzić się do pięćdziesiątych urodzin.
- Matka ma absolutną rację, córeczko. Musisz koniecznie wziąć się za tę sprawę. To może bardzo długo potrwać, a ty przecież nie pracujesz. Musisz zacząć szukać nowej pracy, bo inaczej nie przeżyjecie z samych alimentów. Wiesz, że utrzymanie takiego dużego domu, jak twój, sporo kosztuje.
- Widzisz, Tato ma rację. Utrzymanie domu jest w dzisiejszych czasach bardzo drogie. Musisz znaleźć taką pracę, żeby na wszystko ci wystarczyło. Pamiętaj, że masz dorastającą córkę, która będzie miała coraz większe wymagania. Dlatego po raz wtóry powiadam ci, że koniecznie musisz załatwić sprawę rozwodu, no i znaleźć dobrą pracę. Może będziesz musiała wyjechać za granicę?
- Mama ma jak zwykle rację. Jeśli będziesz musiała wyjechać, to my na pewno zajmiemy się Manieczką. Chyba nie myślałaś, żeby zabierać ją ze sobą? To byłoby niemądre z punktu widzenia jej nauki i zbliżającej się matury. Zacznij się jednak najpierw rozglądać tu, na miejscu. Może uda ci się znaleźć coś sensownego na miejscu.
- Tak, niech zgadnę – Tata ma rację. Swoją drogą niezmiernie mi miło, że tak we mnie wierzycie. Poczułam się tak, jakbym miała nigdy nie znaleźć żadnej pracy. A tak ogólnie to chciałabym wam uświadomić, że mimo mojego wyglądu posiadam już sporo wiosen, dokładnie trzydzieści siedem. Wynika więc z tego, że sama doskonale potrafię poradzić sobie ze swoim życiem. Rozwiodę się sama, i mam zamiar doskonale sobie z tym poradzić, ponadto sama też poradzę sobie ze znalezieniem pracy, w co tak opornie przychodzi wam uwierzyć. Ja wiem, i zdaję sobie z tego sprawę, że nie wyglądam na osobę, która jest w stanie poradzić sobie w życiu bez męża, pomocy przyjaciół i znajomych, no i oczywiście bez klosza stworzonego przez kochających rodziców. Otóż po raz kolejny pragnę was oświecić: pokażę wam, że moje życie jest całkowicie w moich rękach, oraz że sama doskonale sobie ze wszystkim radzę i będę sobie doskonale radzić. Nie martwcie się więc o mnie, bo idzie mi świetnie. Jeżeli zaś chodzi o wasze „dobre” rady, to zachowajcie je dla siebie.
            Ta mi się wydaje, że rodziców troszeczkę zatknęło. Myślę, że nigdy wcześniej nie powiedziałam im tyle prawdy, co dzisiaj. Zaczęłam się nawet zastanawiać, tak szczerze, czy aby nie przeholowałam, bo nawet Mańka, która do dłuższego czasu przestała zwracać uwagę na nasze sprzeczki, podniosła głowę znad książki, którą czytała po obiedzie, a Marek z Agatą nie bardzo wiedzieli, jak skutecznie schować się pod stół, aby tylko nikt ich tam nie zauważył. Nawet mi się troszeczkę głupio zrobiło, ale z kolei – rodzina to rodzina. Nigdy więcej żadnych tajemnic          i żadnego ukrywania prawdy tkwiącej cierniem w sercu. Zawsze będę już wszystkim mówić, co też o nich myślę. Po co ja się mam w ukryciu denerwować, jeśli mogę sobie ulżyć rozmową? Do tej pory nie wiedziałam, ze to jest takie proste. Ale, jak widać, moi rodzice przeżyli i nadal mają się świetnie, co wskazuje na to, że zbytnio ich nie zaskoczyłam. W zasadzie to zbierało im się już od dłuższego czasu. Trudno, ja wiem, że prawda w oczy kole, ale naprawdę nie warto zatruwać się wewnętrznie, jeśli można trochę pozatruwać innych.
            A jeżeli już wyjadę za tę całą granicę, to z całą pewnością nie pozostawię mojej córki pod opieką dziadków, bo po moim powrocie mogłoby się okazać, że moje dziecko przestało być moim dzieckiem, a tego bym najpewniej wcale nie przeżyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz