26
Wsiadłam do samochodu. Czy ja wzięłam od niego numer
telefonu? Przecież kazał mi zadzwonić. Muszę to koniecznie sprawdzić! Taka
okazja więcej może się nie powtórzyć. Zobaczmy w telefonie...niestety, wielkie,
kartonowe pudło. Trudno, może mam gdzie na czymś zapisany. Sprawdźmy wewnątrz
torebki. No, ale chyba najwygodniej będzie na tylnym siedzeniu. Wysypałam
wszystko na kanapę, po czym zaczęłam gorączkowo przeszukiwać każdy notesik,
zaglądać do wnętrza każdej chusteczki, rozwijać każdy papierek czy bilet...
Jest! Cudownie, że jest! Tylko, cholera, skąd w mojej torebce wziął się jego
numer, w dodatku zapisany nie moją ręką? Jak nic napisał i podrzucił. Jest
jeszcze dziwniejszy, niż mogłam sobie w jakikolwiek sposób wyobrazić. Nieważne,
obchodzi mnie tylko tyle, że jest. Chyba troszkę mnie też obchodzi, że, prócz
numeru telefonu, na poskładanej z gracją serwetce z logo firmy w jednym z rogów
widniało jedno zdanie: „Będę czekać na Twój telefon, a moja kawa zawsze będzie
czekać na Ciebie w rozgrzanej filiżance... Maciek”. Trudno, zbiera go na takie
metafory, to niech go zbiera, jego brożka. Nie będę się w nic takiego
angażować. To wszystko stało się zbyt nagle. Muszę porządnie dojść do siebie. W
przeciwnym razie mogę znowu jakieś niezwykłe głupstwo popełnić. Teraz wklepię
sobie ten numer do pamięci mojej kochanej komóreczki, która cudem uszła cało z
opresji okradzenia mnie przez nieznanego palanta lub kogoś w tym rodzaju. A
więc zaczynamy: wcisnę sobie Menu. Mamy Menu. Teraz kursorem przejedziemy na
dół, aż do połączeń. Nie, to przecież nie jest tu. No cóż – to tylko nowy
telefon. Muszę się nauczyć z niego korzystać. To jest w Spisie Kontaktów. Więc
teraz trzeba przemieścić podświetlenie, za pomocą kursora oczywiście, w lewo.
O, i mamy już otwarty Spis. Teraz należy kursorem wybrać opcję: Dodaj. No to
dodajemy. Hmmm...Maćków to ja już trochę mam w tym telefonie. Może jakoś tak
charakterystycznie by się przydało... Zaryzykuję – niech będzie ten Twist. Jack
Twist oczywiście. Teraz pora na wbicie numerka. No to jedziemy:5...1...1...1...4...3...3...5...3...tak,
to chyba tyle. Ale jeszcze sprawdzę: 511143353. Zgadza się definitywnie. Teraz
jeszcze zbiorę z tylnej kanapy te wszystkie szpargały i można ruszać. Godzina
jest za kwadrans szesnasta. Nie ma możliwości, nie zdążę na czwartą po prosiaka. Trudno,
chwilkę poczeka, nic jej się nie stanie. Potem jeszcze małe zakupy i wszystko
będzie cacy. A jutro to ja cały dzień będę dzwoniła za tą pracą. Ambicja bierze
górę, nie ma co.
Ambitnie
pokonałam całą trasę do tych całych Zielonek (muszę się Mareczka dopytać, czy
to są faktycznie Zielonki, czy jeszcze Kraków). Nawet nie było korka. Może
dlatego, że w sobotę po popołudniu Krakusy uciekają od Opolskiej gdzie pieprz
rośnie. Wystarczy im ulicznych przygód w tygodniu. To tylko ja jestem taka
głupia, że się pakuję tutaj w samochodzie. Mogłam sobie przecież podjechać
nieklimatyzowanym autobusem... Jasne, i ponownie się usmażyć albo też zostać
okradziona z resztek z torebki. Wracając jednak do tematu myśli przewodniej,
znalazłam się pod domem Agaty. Wyszłam z samochodu, by odebrać od niej pakunki,
gdyż oczywiście stała w oknie, jak to ona, i wyszła od razu, gdy
tylko się zatrzymałam.
- No i jak sobie z szanownym małżonkiem poradziłaś?
- Heh... Szczerze powiedziawszy poszło gorzej niż myślałam.
- Tylko nie mów, żeście się pokłócili czy coś!
- Nie, aż tak źle to nie. Po prostu się troszkę wkurzył,
poszedł sobie z Norą na spacerek. Małpa, nie wziął kluczy, musimy na niego
niestety poczekać.
- Jeśli masz w domu kisiel i kawę, to nie ma sprawy. A jeśli
nie, to idziemy na spacer.
- No to idziemy na spacer. Kawa pewnie się gdzieś ukrywa, ale
kiślu bym nie podejrzewała o zamieszkiwanie mojej kuchni. Chyba, że zrobimy z
krochmalu?
- O, nie robiłam jeszcze. A tam się coś jeszcze wrzuca?
- Jasne, poszwy i prześcieradła. Ewentualnie, tak dla
urozmaicenia, kilka ścierek...
- No, dowcip to ty zawsze miałaś świetny – odrzekłam z
niekrytym przekąsem.
- Po prostu się wlewa soku z weka, albo można też chlupnąć
takiego kupnego syropu, co to chemią stoi w trzystu procentach. Ale
zdecydowanie najlepsze wychodzi z dżemem owocowym. Mówię Ci, pyszota nie z tej
ziemi.
- Hmm... Brzmi to zdecydowanie dobrze, ale nabrałam jednak
ochoty na ten spacer. Zrobimy w domu, może być? Mam trochę jakiegoś dżemu, o
ile go już antybiotyki nie zeżarły. Chodź, idziemy. Może złapiemy tego twojego
Marusia.
- Może lepiej nie, co? Po co miałabym zrobić mu jakąś
krzywdę?
- Spokojnie, ja Ci na to nie pozwolę. Twój mąż jest całkiem w
porządku. Nie dam go ukatrupić!
Generalnie w
ogólnej atmosferze humoru i śmiesznego śmiechu poszłyśmy włóczyć się po
okolicznych łąkach. Było świetnie! Dawno nie spędzałam tak dobrze wolnego
czasu. Mogłabym w zasadzie sobie tak spacerować po tych Zielonkach (czy jak im
tam jest) do samego wieczora. Tylko, że mogłyby mnie zeżreć w tym czasie komary
oraz inne paskudztwa. Dlatego właśnie nadal zamieszkuję miasto. Wieś mi się po
trosze podoba, ale z
drugiej strony... Zresztą, nieważne, co z drugiej strony. Po prostu nie
mogłabym mieszkać na wsi. Nie i koniec.
- Słuchaj, a jak tam spotkanie z tym wiesz, Mackiem.
- Czy ja wiem...po prostu: obiad, kawa, ciastko... Nic
szczególnego w zasadzie. Chociaż, powiem szczerze – troszkę mnie zaskoczył.
- Matko, Luśka. Wiedziałam, że ty się w coś w końcu
wplączesz. Nieważne, opowiadaj, czym Cię tak strasznie zaskoczył.
- A czy ja wyglądam na przestraszoną? Dlaczego miałby mnie
strasznie zaskoczyć?
- Inaczej byś mi, kochana, głowy nie zawracała. Trochę Cię
znam, głuptasku, w związku z czym mnie nie oszukasz. Słucham więc i w twoim
interesie jest, żeby to było ciekawe, bo inaczej pogadamy.
- Uff, dobrze. Najpierw zjedliśmy sobie obiadek. Mówię Ci,
zamówił takie pyszności, że to się w głowie nie mieści. Był łosoś firmowy,
którego normalnie się nie podaje gościom, bo jest przyrządzany wyłącznie
dla wysokich rangą pracowników zarządu i administracji. Do tego była wyśmienita
sałatka z brokułów, w sosie beszamelowym. Te brokuły to chyba były gotowane na
parze... Chociaż... Nie, nie jestem przekonana do końca...
- Luśka, na litość Boską! Przestańże mi tutaj owijać w
bawełnę, tylko dawaj konkrety. Zaczęłam się właśnie wciągać.
- No to słuchaj dalej: Potem troszkę rozmawialiśmy. W
międzyczasie zadzwoniła Mama, a
ja, głupia gęś, wysypałam się o rozwodzie, co on natychmiast podchwycił i
wykorzystał moją słabą psychikę. Naciągnął mnie zwyczajnie na zwierzenia,
cholernik jeden. W
każdym razie opowiedziałam mu wszystko po kolei, jak to było z Euzebiuszem,
czyli z kim mnie zdradził, że go widziałam
i tak dalej, po czym nastąpił gwóźdź programu.
- Matko Boska, Luśka! Czy ja mam poronić, dostać zawału,
wylewu, czy jakiegoś napadu padaczki! Zlituj się i szybko opowiadaj, bo pęknę z
ciekawości.
- Dobrze, już dobrze. Już Ci wszystko mówię. A więc okazało
się, że pan Twist posiadał niegdyś małżonkę – tu chciałam zrobić drobną, ale
jakże znaczącą pauzę, ale zapomniałam, że prosiak nie zrozumie.
- Po pierwsze: Dlaczego pan Twist, a po drugie, co w tym
dziwnego, że miał żonę? Czy to jest jakieś nienormalnie w tym kraju? Czyżby to
była Holandia albo co?
- A weźże się zatkaj, babo, na moment, i daj spokojnie
dokończyć. A nie mówiłam Ci, dlaczego Twist?
- Może i mówiłaś, ale ja nie pamiętam takich rzeczy, wiesz
przecież.
- Dobra, nieważne. Po prostu jest sakramencko podobny do
Jake’a Gyllenhaal’a, tylko, że blondyn. No i nie nosi jeszcze
kapelusza. I na tym by się różnice kończyły...
- Aaa... Dobra, dawaj dale.
- No więc, Twist miał żonę, ale ta żona go zdradziła.
- Odważna. A z kim!
- No i to jest właśnie ten cały gwóźdź programu. Otóż żona
zdradziła tego przystojniaka z koleżanką z pracy!
- Ty, żartujesz? Nie, no niemożliwe! Ale kino! No to już
całkiem odważna babka.
- No i ona teraz jest tutaj sam, bo rodzice mieszkają w
Australii, a dzieci nie mieli. Niezłe jaja, nie?!
- W zasadzie fakt. Coś Was chyba jakby łączy, mam rację?
- Agata, nie zaczynaj!
- Dobra, dobra. Ale masz na niego ochotę?
- No...może odrobinkę, ale tylko dlatego, że jest przystojny.
- Cześć, Luśka. O czym rozmawiacie?
W tym
momencie cały czar szlag trafił. Ja tam generalnie lubię Marka, ale czasami
wpienia mnie, jak każdy inny facet zresztą. Pora się chyba jednak zwijać do
tego domu. Zaraz nas coś faktycznie pożre na tej łące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz