środa, 11 września 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 26

26



           Wsiadłam do samochodu. Czy ja wzięłam od niego numer telefonu? Przecież kazał mi zadzwonić. Muszę to koniecznie sprawdzić! Taka okazja więcej może się nie powtórzyć. Zobaczmy w telefonie...niestety, wielkie, kartonowe pudło. Trudno, może mam gdzie na czymś zapisany. Sprawdźmy wewnątrz torebki. No, ale chyba najwygodniej będzie na tylnym siedzeniu. Wysypałam wszystko na kanapę, po czym zaczęłam gorączkowo przeszukiwać każdy notesik, zaglądać do wnętrza każdej chusteczki, rozwijać każdy papierek czy bilet... Jest! Cudownie, że jest! Tylko, cholera, skąd w mojej torebce wziął się jego numer, w dodatku zapisany nie moją ręką? Jak nic napisał i podrzucił. Jest jeszcze dziwniejszy, niż mogłam sobie w jakikolwiek sposób wyobrazić. Nieważne, obchodzi mnie tylko tyle, że jest. Chyba troszkę mnie też obchodzi, że, prócz numeru telefonu, na poskładanej z gracją serwetce z logo firmy w jednym z rogów widniało jedno zdanie: „Będę czekać na Twój telefon, a moja kawa zawsze będzie czekać na Ciebie w rozgrzanej filiżance... Maciek”. Trudno, zbiera go na takie metafory, to niech go zbiera, jego brożka. Nie będę się w nic takiego angażować. To wszystko stało się zbyt nagle. Muszę porządnie dojść do siebie. W przeciwnym razie mogę znowu jakieś niezwykłe głupstwo popełnić. Teraz wklepię sobie ten numer do pamięci mojej kochanej komóreczki, która cudem uszła cało z opresji okradzenia mnie przez nieznanego palanta lub kogoś w tym rodzaju. A więc zaczynamy: wcisnę sobie Menu. Mamy Menu. Teraz kursorem przejedziemy na dół, aż do połączeń. Nie, to przecież nie jest tu. No cóż – to tylko nowy telefon. Muszę się nauczyć z niego korzystać. To jest w Spisie Kontaktów. Więc teraz trzeba przemieścić podświetlenie, za pomocą kursora oczywiście, w lewo. O, i mamy już otwarty Spis. Teraz należy kursorem wybrać opcję: Dodaj. No to dodajemy. Hmmm...Maćków to ja już trochę mam w tym telefonie. Może jakoś tak charakterystycznie by się przydało... Zaryzykuję – niech będzie ten Twist. Jack Twist oczywiście. Teraz pora na wbicie numerka. No to jedziemy:5...1...1...1...4...3...3...5...3...tak, to chyba tyle. Ale jeszcze sprawdzę: 511143353. Zgadza się definitywnie. Teraz jeszcze zbiorę z tylnej kanapy te wszystkie szpargały i można ruszać. Godzina jest za kwadrans szesnasta.            Nie ma możliwości,  nie zdążę na czwartą po prosiaka. Trudno, chwilkę poczeka, nic jej się nie stanie. Potem jeszcze małe zakupy i wszystko będzie cacy. A jutro to ja cały dzień będę dzwoniła za tą pracą. Ambicja bierze górę, nie ma co.  
            Ambitnie pokonałam całą trasę do tych całych Zielonek (muszę się Mareczka dopytać, czy to są faktycznie Zielonki, czy jeszcze Kraków). Nawet nie było korka. Może dlatego, że w sobotę po popołudniu Krakusy uciekają od Opolskiej gdzie pieprz rośnie. Wystarczy im ulicznych przygód w tygodniu. To tylko ja jestem taka głupia, że się pakuję tutaj w samochodzie. Mogłam sobie przecież podjechać nieklimatyzowanym autobusem... Jasne, i ponownie się usmażyć albo też zostać okradziona z resztek z torebki. Wracając jednak do tematu myśli przewodniej, znalazłam się pod domem Agaty. Wyszłam z samochodu, by odebrać od niej pakunki, gdyż oczywiście stała w oknie, jak to ona, i wyszła od razu, gdy tylko się zatrzymałam.
- No i jak sobie z szanownym małżonkiem poradziłaś?
- Heh... Szczerze powiedziawszy poszło gorzej niż myślałam.
- Tylko nie mów, żeście się pokłócili czy coś!
- Nie, aż tak źle to nie. Po prostu się troszkę wkurzył, poszedł sobie z Norą na spacerek. Małpa, nie wziął kluczy, musimy na niego niestety poczekać.
- Jeśli masz w domu kisiel i kawę, to nie ma sprawy. A jeśli nie, to idziemy na spacer.
- No to idziemy na spacer. Kawa pewnie się gdzieś ukrywa, ale kiślu bym nie podejrzewała o zamieszkiwanie mojej kuchni. Chyba, że zrobimy z krochmalu?
- O, nie robiłam jeszcze. A tam się coś jeszcze wrzuca?
- Jasne, poszwy i prześcieradła. Ewentualnie, tak dla urozmaicenia, kilka ścierek...
- No, dowcip to ty zawsze miałaś świetny – odrzekłam z niekrytym przekąsem.
- Po prostu się wlewa soku z weka, albo można też chlupnąć takiego kupnego syropu, co to chemią stoi w trzystu procentach. Ale zdecydowanie najlepsze wychodzi z dżemem owocowym. Mówię Ci, pyszota nie z tej ziemi.
- Hmm... Brzmi to zdecydowanie dobrze, ale nabrałam jednak ochoty na ten spacer. Zrobimy w domu, może być? Mam trochę jakiegoś dżemu, o ile go już antybiotyki nie zeżarły. Chodź, idziemy. Może złapiemy tego twojego Marusia.
- Może lepiej nie, co? Po co miałabym zrobić mu jakąś krzywdę?
- Spokojnie, ja Ci na to nie pozwolę. Twój mąż jest całkiem w porządku. Nie dam go ukatrupić!
            Generalnie w ogólnej atmosferze humoru i śmiesznego śmiechu poszłyśmy włóczyć się po okolicznych łąkach. Było świetnie! Dawno nie spędzałam tak dobrze wolnego czasu. Mogłabym w zasadzie sobie tak spacerować po tych Zielonkach (czy jak im tam jest) do samego wieczora. Tylko, że mogłyby mnie zeżreć w tym czasie komary oraz inne paskudztwa. Dlatego właśnie nadal zamieszkuję miasto. Wieś mi się po trosze podoba, ale z drugiej strony... Zresztą, nieważne, co z drugiej strony. Po prostu nie mogłabym mieszkać na wsi. Nie i koniec.
- Słuchaj, a jak tam spotkanie z tym wiesz, Mackiem.
- Czy ja wiem...po prostu: obiad, kawa, ciastko... Nic szczególnego w zasadzie. Chociaż, powiem szczerze – troszkę mnie zaskoczył.
- Matko, Luśka. Wiedziałam, że ty się w coś w końcu wplączesz. Nieważne, opowiadaj, czym Cię tak strasznie zaskoczył.
- A czy ja wyglądam na przestraszoną? Dlaczego miałby mnie strasznie zaskoczyć?
- Inaczej byś mi, kochana, głowy nie zawracała. Trochę Cię znam, głuptasku, w związku z czym mnie nie oszukasz. Słucham więc i w twoim interesie jest, żeby to było ciekawe, bo inaczej pogadamy.
- Uff, dobrze. Najpierw zjedliśmy sobie obiadek. Mówię Ci, zamówił takie pyszności, że to się w głowie nie mieści. Był łosoś firmowy, którego normalnie się nie podaje gościom, bo jest przyrządzany wyłącznie dla wysokich rangą pracowników zarządu i administracji. Do tego była wyśmienita sałatka z brokułów, w sosie beszamelowym. Te brokuły to chyba były gotowane na parze... Chociaż... Nie, nie jestem przekonana do końca...
- Luśka, na litość Boską! Przestańże mi tutaj owijać w bawełnę, tylko dawaj konkrety. Zaczęłam się właśnie wciągać.
- No to słuchaj dalej: Potem troszkę rozmawialiśmy. W międzyczasie zadzwoniła Mama,            a ja, głupia gęś, wysypałam się o rozwodzie, co on natychmiast podchwycił i wykorzystał moją słabą psychikę. Naciągnął mnie zwyczajnie na zwierzenia, cholernik jeden. W każdym razie opowiedziałam mu wszystko po kolei, jak to było z Euzebiuszem, czyli z kim mnie zdradził, że go widziałam
i tak dalej, po czym nastąpił gwóźdź programu.
- Matko Boska, Luśka! Czy ja mam poronić, dostać zawału, wylewu, czy jakiegoś napadu padaczki! Zlituj się i szybko opowiadaj, bo pęknę z ciekawości.
- Dobrze, już dobrze. Już Ci wszystko mówię. A więc okazało się, że pan Twist posiadał niegdyś małżonkę – tu chciałam zrobić drobną, ale jakże znaczącą pauzę, ale zapomniałam, że prosiak nie zrozumie.
- Po pierwsze: Dlaczego pan Twist, a po drugie, co w tym dziwnego, że miał żonę? Czy to jest jakieś nienormalnie w tym kraju? Czyżby to była Holandia albo co?
- A weźże się zatkaj, babo, na moment, i daj spokojnie dokończyć. A nie mówiłam Ci, dlaczego Twist?
- Może i mówiłaś, ale ja nie pamiętam takich rzeczy, wiesz przecież.
- Dobra, nieważne. Po prostu jest sakramencko podobny do Jake’a Gyllenhaal’a, tylko,               że blondyn. No i nie nosi jeszcze kapelusza. I na tym by się różnice kończyły...
- Aaa... Dobra, dawaj dale.
- No więc, Twist miał żonę, ale ta żona go zdradziła.
- Odważna. A z kim!
- No i to jest właśnie ten cały gwóźdź programu. Otóż żona zdradziła tego przystojniaka z koleżanką z pracy!
- Ty, żartujesz? Nie, no niemożliwe! Ale kino! No to już całkiem odważna babka.
- No i ona teraz jest tutaj sam, bo rodzice mieszkają w Australii, a dzieci nie mieli. Niezłe jaja, nie?!
- W zasadzie fakt. Coś Was chyba jakby łączy, mam rację?
- Agata, nie zaczynaj!
- Dobra, dobra. Ale masz na niego ochotę?
- No...może odrobinkę, ale tylko dlatego, że jest przystojny.
- Cześć, Luśka. O czym rozmawiacie?
            W tym momencie cały czar szlag trafił. Ja tam generalnie lubię Marka, ale czasami wpienia mnie, jak każdy inny facet zresztą. Pora się chyba jednak zwijać do tego domu. Zaraz nas coś faktycznie pożre na tej łące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz