21
Tak oto, a przynajmniej takie miałam nieodparte wrażenie,
umarłam. W zasadzie to chyba nie byłoby w tym nic strasznego, bo przecież, o
ile się nie mylę, miałabym wszystko jakby lekko z głowy. Jednakże, jak to w
życiu Luśki często bywa, nic podobnego nie nastąpiło. A szkoda, bo rozmowa w
tej całej sprawie nie była dla mnie czymś, co chciałabym
niezaprzeczalnie przeżyć.
Tak sobie
leżałam na tej zterakotowanej posadzce, zimnej jak cholera, bo przecież latem
nie używa się ogrzewania podłogowego, i zaczynały do mnie docierać dźwięki,
które wypowiadały otaczające mnie osobistości. A kiedy już zaczęłam powoli
rozumieć, co kto do mnie próbuje powiedzieć, starałam się jak najmocniej
zaciskać powieki tak, aby tylko przypadkiem nie zauważyli, że jakoby się
zaczynam budzić czy coś. Przecież to byłby mój koniec. Koniec niestety nastał:
- Luśka, cholera,
przestaniesz wreszcie udawać! Przecież widzę, że coraz mocniej zaciskasz oczy
tylko po to, żeby uniknąć tej rozmowy. Tego się nie da uniknąć, naprawdę.
Wstawaj więc i dokop gnojkowi! – powiedziała Agatka na moje lewe ucho. I
dobrze, że na ucho, bo chybabym
ją ukatrupiła jakimś pobliskim tępym narzędziem, czyli chińską wazą albo
telefonem, jak to się mówi, stacjonarnym. Po prostu by mnie wysypała w takiej
sytuacji. A ja bardzo nie chciałam być wysypana, bo jeszcze rozsypałabym się do
reszty, jak taki zameczek z piasku na plaży. W tej sytuacji jednak doszłam
dosyć szybko do wniosku, że Agata, jak zwykle zresztą, ma cholerną rację. Cóż
było robić. Otworzyłam oczy, poczekałam, aż mi odpowiednio zakomodują soczewki,
rozglądnęłam się uważnie i nagle
poczułam takie obrzydzenie, że aż dostałam mdłości, bo oto pochylał się nade
mną, pomijając wszystkich członków rodziny, także ten kochanek mojego jeszcze
niestety obecnego męża. normalnie jeszcze nigdy nic nie zadziałało na mnie w
ten sposób. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam. Najpierw pobiegłam do
łazienki, gdzie spowodowałam odór, fetor czy ja to tam jeszcze inaczej nazwać,
no i przede wszystkim wypróżniłam żołądek. po prostu zwyczajnie zwymiotowałam,
przyznaję, że dosyć solidnie. Następnie przepłukałam usta, ale stwierdziłam
ponadto, że należałoby je także zdezynfekować. Zbiegłam więc po schodach i bez
zatrzymania wpadłam do salonu. Dopadłam tam
barku, w którym jeszcze znajdowały się trunki, bo wbrew pozorom
normalnie to ja bardzo rzadko pijam alkohole. Nie żeby znowu wcale nie pić, co
to, to nie! Ale z kolei nie upijam się. No, czasami i tylko troszeczkę. Taką
naprawdę maleńką troszeczkę. Tyci, tyci po prostu. Ja wiem, że tylko winny
powinien się tłumaczyć, a
ja przecież nie mam niczego poważnego na swoim prawie nie używanym sumieniu.
Wyszperałam więc trunek wysokoprocentowy, który da mi jeszcze większego
kopniaka. Z powodzeniem. Wybór padł na koniak, bo tylko on mieścił się w swoim
szklanym domku w takiej ilości, której mi nie zabraknie. Pociągnęłam kilka
słusznych łyczków (oj, biedny dzisiaj będzie mój żołądek kochany i
jedyny...nadkwasota murowana...) i z butelką w dłoni, w wielkiemu zdziwieniu
wszystkich zebranych, wkroczyła odważnie i z powagą do przedpokoju. Wtedy
jeszcze nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam komu powiedzieć i zrobić, ale moje niezawodne przekupy
rodzinne (w domyśle Mama i Teściowa) obmyśliły wszystko za mnie, nie zdając
sobie nawet z tego sprawy.
- Luśka, dziecko kochane, opamiętaj się! I po co ci ta
butelka!?!
- Przecież w ten sposób i tak niczego nie załatwisz...
- Co ty, na Boga, chcesz zrobić!...
- Lusieczko! Teściowa do ciebie przemawia! Zastanów się
dobrze, zanim podejmiesz jakieś kroki...
- Matki, proszę o absolutną ciszę! Ja tu właśnie mam zamiar
sprawę domową rozwiązać. Żadnych lamentów, płaczów, i proszę mi nie
przeszkadzać.
- Lusia, co Ty wyrzucasz w tych worach? I dlaczego wyrzucasz
moją walizkę? Czy robiłaś porządki w swojej szafie? – Euzebiusz zaśmiał się co
najmniej jak skończony idiota.
- Ty milcz, gnojku jeden...
- Ale, Lusia...
- Powiedziałam, zamknij się, palancie cholerny!!! Najpierw
PAN mi się przedstawi. Bardzo chętnie poznam
I tutaj pani
nieco się wyraz twarzy zawiesił. „Ciekawe, co teraz zrobicie, cioty wy jedne!”
- Yyy...więc jestem Tomasz. Tomasz Kanalski. Jestem kolegą
Zibiego ze studiów i jeszcze wcześniejszych czasów. Pracowałem kilka lat w
Zurychu, ale niedawno wróciłem do polskiej filii naszego banku. Teraz mieszkam
w Wieliczce.
Pan podał mi
rękę. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, co zrobić. Na wszelki wypadek
podałam swoją. Grono obserwatorskie z niepokojem kontemplowało nad moimi
poczynaniami.
- Poniekąd mi miło. Może dlatego, że nareszcie wiem, z kim
mój małżonek obściskuje się przed moim domem. Tak, miło pana nareszcie poznać.
Przepraszam pana na moment – i tu podeszłam do jeszcze niestety męża, na
którego twarzy pojawił się cytrynowy grymas – Wiesz, mężu jeszcze niestety...W
życiu jest tak, że jak się komuś ufa, to się różne rzeczy jest w stanie
przebaczyć. Ja Ci już nie ufam, skarbie. W związku z tym zabieraj wszystkie
swoje rzeczy, które zapakowałam. Czekają przed wejściem. Zabieraj je i nie
waż się więcej pokazywać w tym domu, dopóki się z niego nie wyprowadzę. Tak
więc, podsumowując wszystko, co powiedziałam do tej pory: WYNOŚ SIĘ STĄD I NIE
WRACAJ! W moim życiu nie ma już miejsca dla Ciebie, za to myślę, że w życiu
pana Tomasza jest go aż nadto. Naprawdę nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń. Po
prostu idźcie już sobie. Oboje. Aha, i jeszcze jedno: o terminie rozprawy
rozwodowej zostaniesz w swoim czasie poinformowany. I nie próbuj żadnych
sztuczek. Każdy sąd da mi rozwód bez najmniejszego problemu i ty w tej sprawie
nie będziesz miał nic do powiedzenia. Życzę wam nieszczęścia i samych
zmartwień. No, więc żegnam. Przepraszam, że nie poczęstowałam koniaczkiem, ale
panowie już przecież wychodzicie.
- Jak mogłeś, Euzebiusz. Przecież miałeś do tego nie
wracać...
Najgorsze
jednak dopiero się stało. Do domu weszła Mania. Ją też wstrząsnęło.
- Dlaczego okazałeś się taką świnią, ojciec? I nic mi nie
tłumacz. Zjeżdżaj po prostu. Nara. Może kiedyś będę w stanie z Tobą o tym
pogadać, ale chyba w następnym wcieleniu.
Mańka
podeszła do mnie, wyjęła mi z ręki butelkę i pociągnęła sobie koniaczku. W tak
zwanym międzyczasie sami zainteresowani faktycznie wyszli. Byłam tak zmęczona,
że nie protestowałam już przeciwko niczemu. Zanim poszłam na górę, by paść na
łóżko i zasnąć, Agata szepnęła
do mnie: Brawo, Lu! Dobrze mu pokazałaś. Tylko teraz nie wymięknij...
Nie
wymięknę. Będę twarda. Jutro się wykąpię. No i spotkamy się z Jackiem
Twistem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz