14
Omiotłam błyskawicznie mieszkanie rodziców, upiekłam lazanię
(znaczy to się mówi: lasagne, a w zasadzie to pisze, ale w końcu mieszkamy, czy
nam się to podoba czy nie, w naszej kochanej Polsce), podlałam troszkę kwiatki,
tak nawet od serca, no i podjęłam próbę przemieszczenia się do Balic, w celu
odebrania przesyłki rodzinnej oczywiście. Wielicka nawet znośna, jak na
popołudnie, natomiast Obwodnica w remoncie to prawdziwa masakra. Jechałam
jakieś pół godziny do Zakopianki, no i następne pół do Tyńca. W sumie
wyjechałam koło trzeciej, a na lotniskowym parkingu znalazłam się z wielkim
trudem za dwadzieścia piąta. No cóż, chciałabym kiedyś wyprowadzić się całkiem
poza miasto. Takie Zielonki na przykład...nie to za blisko. Poza tym chcą tam
autostradę zbudować. Myślę, że
niegłupi byłby taki na przykład Tenczynek. Małe to to i ciche. Spokój, świeże
powietrze, las za miedzą... Kiedyś tak zrobię. Mam nadzieję.
Rodzice
czekali sobie na mnie, popijając kawę, a ja podążałam ku nim myśląc jedynie o
tym, jak też taka córka marnotrawna jak ja może się skutecznie wytłumaczyć ze
swojego spóźnienia. A cholera, przecież to oni przylecieli dużo wcześniej.
Czyżby dołapali jakiś inny samolocik do Krakowa? Bo mieli przecież przyjechać
pociągiem, bo mieli przylecieć do Katowic. Ale Mama zadzwoniła, powiedziała co
i jak, i że od razu do Krakowa, i że nie chodzi w grę pociąg, no i że
wcześniej. no tak, ja zapomniałam wcześniej wcisnąć tej informacji, ale rozmowa
z Maciejem wywołała stan zapomnienia w aspekcie spraw mniej istotnych. No więc
doszłam do wniosku, że wszystko co powiem, może zostać użyte przeciwko mnie,
dlatego też z godnością przyjęłam pretensje od Mamy oraz dobre rady na
przyszłość od Taty. Jakoś wciąż nie mogę pojąć, kiedy też moim rodzicom się
łaskawie znudzi oraz kiedy zakapują (oczywiście w sensie zrozumienia), że
przestałam być małą dziewczynką, a na dodatek moja córka też przestała nią być.
Po tej całej
litanii do nieczułego serca Lusinego oraz jej ignorancji załadowałam rodziców,
wraz z ich wszelkimi klamotami, do samochodu. Na Kozłówek, w sensie do domku
rodziców, a kiedyś także mojego, dotarliśmy po podobnie długim czasie
przejazdu, jak poprzednio. Podałam im lasagne (niech będzie raz poprawnie),
odbyłam krótką rozmowę i na koniec dostałam zaproszenie na niedzielny obiad
rodzinny, czyli że wraz z moją
osobistą rodziną, bo mają dla nas jakieś drobiazgi i chcą się ogólnie zobaczyć.
Wyszłam od nich zmęczona jak nigdy. Wsiadłam w autko i marzyłam, żeby tylko
wziąć gorącą kąpiel i położyć się do łóżka. W tak zwanym międzyczasie zadzwonił
Euzebiusz, że musi wyjechać wcześnie
rano, ale że wróci w sobotę w nocy, na co ja powiedziałam mu, że rodzice
wrócili i że wydają małe przyjątko, na co on zapewnił mnie, że na pewno pójdzie
z nami, na co ja: w porządku, na co on, że przygotuje mi kąpiel, na co ja, że świetnie, na co on: pa, na co
ja: na razie, na co telefony poszły spać w kieszenie. No, taki mąż to jest mąż. Tylko co jemu się
stało. Pobił go ktoś na tej delegacji czy jak? Dziwy same wokół... Nieważne.
Zresztą, wszystko jest ostatnio nieważne.
Dotarłam
sobie do domku, a tam czekała na mnie ta wspaniała kąpiel. Jak już wlazłam do
wanny, tak postanowiłam nie wychodzić. Fajnie tam było...
- Kochanie. Kładę się już, poczekać na Ciebie, czy idziesz
już?
- Jeszcze sobie posiedzę. Dopóki nie wystygnie woda. Dzięki
za kąpiel. Jesteś kochany.
- Hmmm...wiem. Więc dobranoc i do soboty. Nie będę cię budzić
w nocy. Pa.
- No to pa. Dobranoc. Spakowany?
- Tak, w całości i kompletnie.
Cmoknęliśmy
się po małżeńskiemu i on poszedł, a ja dalej moczyłam się na olejkach
zapachowych. Było to takie przyjemne, takie odprężające...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz