niedziela, 4 sierpnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 14

14

Omiotłam błyskawicznie mieszkanie rodziców, upiekłam lazanię (znaczy to się mówi: lasagne,    a w zasadzie to pisze, ale w końcu mieszkamy, czy nam się to podoba czy nie, w naszej kochanej Polsce), podlałam troszkę kwiatki, tak nawet od serca, no i podjęłam próbę przemieszczenia się do Balic, w celu odebrania przesyłki rodzinnej oczywiście. Wielicka nawet znośna, jak na popołudnie, natomiast Obwodnica w remoncie to prawdziwa masakra. Jechałam jakieś pół godziny do Zakopianki, no i następne pół do Tyńca. W sumie wyjechałam koło trzeciej, a na lotniskowym parkingu znalazłam się z wielkim trudem za dwadzieścia piąta. No cóż, chciałabym kiedyś wyprowadzić się całkiem poza miasto. Takie Zielonki na przykład...nie to za blisko. Poza tym chcą tam autostradę zbudować. Myślę, że niegłupi byłby taki na przykład Tenczynek. Małe to to i ciche. Spokój, świeże powietrze, las za miedzą... Kiedyś tak zrobię. Mam nadzieję.
            Rodzice czekali sobie na mnie, popijając kawę, a ja podążałam ku nim myśląc jedynie o tym, jak też taka córka marnotrawna jak ja może się skutecznie wytłumaczyć ze swojego spóźnienia. A cholera, przecież to oni przylecieli dużo wcześniej. Czyżby dołapali jakiś inny samolocik do Krakowa? Bo mieli przecież przyjechać pociągiem, bo mieli przylecieć do Katowic. Ale Mama zadzwoniła, powiedziała co i jak, i że od razu do Krakowa, i że nie chodzi w grę pociąg, no i że wcześniej. no tak, ja zapomniałam wcześniej wcisnąć tej informacji, ale rozmowa z Maciejem wywołała stan zapomnienia w aspekcie spraw mniej istotnych. No więc doszłam do wniosku, że wszystko co powiem, może zostać użyte przeciwko mnie, dlatego też z godnością przyjęłam pretensje od Mamy oraz dobre rady na przyszłość od Taty. Jakoś wciąż nie mogę pojąć, kiedy też moim rodzicom się łaskawie znudzi oraz kiedy zakapują (oczywiście w sensie zrozumienia), że przestałam być małą dziewczynką, a na dodatek moja córka też przestała nią być.
            Po tej całej litanii do nieczułego serca Lusinego oraz jej ignorancji załadowałam rodziców, wraz z ich wszelkimi klamotami, do samochodu. Na Kozłówek, w sensie do domku rodziców, a kiedyś także mojego, dotarliśmy po podobnie długim czasie przejazdu, jak poprzednio. Podałam im lasagne (niech będzie raz poprawnie), odbyłam krótką rozmowę i na koniec dostałam zaproszenie na niedzielny obiad rodzinny, czyli że wraz z moją osobistą rodziną, bo mają dla nas jakieś drobiazgi i chcą się ogólnie zobaczyć. Wyszłam od nich zmęczona jak nigdy. Wsiadłam w autko i marzyłam, żeby tylko wziąć gorącą kąpiel i położyć się do łóżka. W tak zwanym międzyczasie zadzwonił Euzebiusz, że musi wyjechać wcześnie rano, ale że wróci w sobotę w nocy, na co ja powiedziałam mu, że rodzice wrócili i że wydają małe przyjątko, na co on zapewnił mnie, że na pewno pójdzie z nami, na co ja: w porządku, na co on, że przygotuje mi kąpiel, na co ja, że świetnie, na co on: pa, na co ja: na razie, na co telefony poszły spać w kieszenie. No, taki mąż to jest mąż. Tylko co jemu się stało. Pobił go ktoś na tej delegacji czy jak? Dziwy same wokół... Nieważne. Zresztą, wszystko jest ostatnio nieważne.
            Dotarłam sobie do domku, a tam czekała na mnie ta wspaniała kąpiel. Jak już wlazłam do wanny, tak postanowiłam nie wychodzić. Fajnie tam było...
- Kochanie. Kładę się już, poczekać na Ciebie, czy idziesz już?
- Jeszcze sobie posiedzę. Dopóki nie wystygnie woda. Dzięki za kąpiel. Jesteś kochany.
- Hmmm...wiem. Więc dobranoc i do soboty. Nie będę cię budzić w nocy. Pa.
- No to pa. Dobranoc. Spakowany?
- Tak, w całości i kompletnie.
            Cmoknęliśmy się po małżeńskiemu i on poszedł, a ja dalej moczyłam się na olejkach zapachowych. Było to takie przyjemne, takie odprężające...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz