czwartek, 8 sierpnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 15

15

            No, jakoś tak sobie chyba...zaspałam. Uuu, ależ zimno. Co tak zimno! I dlaczego jestem mokra, i dlaczego całkiem goła! Czyżby mi się coś śniło przyjemnego, a Euzebiusz tak naprawdę wyrzucił mnie z domu? Nie, jestem sobie w WANNIE!!! Matka, zaraz zamarznę! Wyszłam więc z wody, wytarłam się do sucha, narzuciłam ciepłą pidżamkę i udałam się na spoczynek. Było chyba koło piątej. Położyłam się dyskretnie koło Euzebiusza. Za chwilę zadzwonił budzik w jego telefonie. Postanowiłam, że będę udawać głęboko uśpioną, a jako niespodziankę pożegnam go w oknie. Euzebiusz ubrał się, chwycił torbę i walizkę, po czym zszedł na dół, jak zdołałam usłyszeć, wypił kubek mleka i wyszedł. Wtedy ja szybciutko wstałam i prędziutko podbiegłam do okna. Delikatnie odsunęłam firankę tak, by Euzebiusz mnie nie zauważył, spojrzałam na podjazd i... zachwiałam się. Pomyślałam, że chyba upadnę, a co gorsza, zemdleję. Otóż na podjeździe stał samochód, z którego wysiadł bardzo przystojny mężczyzna, brunet, wysoki i świetnie zbudowany. Podszedł do niego Euzebiusz, nie powiem, także dobrze zbudowany, wprawdzie trochę niższy i szatyn, ale także. Podszedł, rzucił torby na chodnik i... odbył niezwykle namiętny pocałunek z owym panem!!! Nie, tego nie mogłam się spodziewać. Potem, nie zauważając mnie wcale, wsiedli do samochodu i odjechali. Matko kochana! Za co?! Za co to wszystko??? Czy ja się koniecznie mam powiesić??!! Nie, skądże znowu,    nie mam takiego zamiaru! Siadłam na łóżku i pomyślałam sobie: Ożesz Ty, skurwysynie cholerny! Oczy ci wydrapię, jak tylko wrócisz! I...rozwodzę się koniecznie... okropność… ja chcę do mamy! Ratunku!
            Rozpacz raczej nie wychodzi mi dobrze. Dlatego też nie lamentowałam zbytnio,                 a starałam się jedynie w spokoju skontemplować wszystko, co widziałam. Górnolotne stwierdzenie: wszystko. W zasadzie to był jeden jedyny pocałunek, ale spowodował on kompletną lawinę domysłów i prognostyk wszystkich ich wspólnych chwil, oraz, na moje nieszczęście, także nocy. Siedziałam sobie spokojnie i kontemplowałam, co najpewniej trwało spory kawał czasu i zajęło całą uwagę. W tak zwanym międzyczasie zrobiło się całkowicie porannie, zniknęła rosa, a niebo rozświetliło przepiękne słońce. Za chwilę wstała Manieczka, pokrzątała się po mieszkaniu w sobie tylko charakterystyczny sposób, kilkakrotnie zapytała mnie, o co mi chodzi, no i sobie poszła... A ja tak sobie zostałam, jak ta ostatnia sierota, siedziałam sobie jeszcze długo i długo na naszym...no idiotycznie to brzmi. Jednak będzie stanowczo lepiej, jeśli powiem: moje łóżko w mojej sypialni. Przecież nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić kiedykolwiek położyć się w tym łóżku! Swoją drogą, jak to możliwe, że mimo wszystko zachowywał się tak normalnie i tak...no, tak o wiele inaczej niż zwykle. Oczywiście mam na myśli to, że było o wiele lepiej, niż zwykle. A ja coś czułam... Wiedziałam, że los pokaże mi język. Już oglądając film z Agatą zastanawiałam się, co by było gdyby. No i proszę! Mam spełnienie swojego proroctwa. Tylko co ja teraz zrobię. Z pracy też mnie najpewniej wywalą, bo jakoś niekoniecznie nadaję się do redaktorstwa korespondencyjnego. Poza tym naczelny mnie nie trawi, całkiem jak celulozy. Na dodatek teraz nie mam zamiaru pracować w najmniejszym nawet stopniu zawodowo. Trudno, będę sobie radzić. Na razie trzeba się koniecznie zastanowić, jak rozegrać sprawę rozwodu. Nie chciałabym wywlekać wszystkiego,      a poza tym fajnie byłoby, gdyby powód pozostał w jako takiej tajemnicy, bo niekoniecznie mam ochotę na rodzinny spęd żałobny. A tak musi się to skończyć. Cóż, nikt mnie nie kocha tak wspaniałą miłością, jak życie i bozia. Bozia to przynajmniej okazuje czasem jakieś „ludzkie” uczucia, ale z życiem to jest jak z Bernadettą Łobużką w podstawówce. Nienawidziła mnie, hetera cholerna, z wzajemnością zresztą, w związku z czym starała się mi uprzykrzyć najpiękniejsze lata dzieciństwa za wszelką cenę. Czasem jej się to udawało, w mniejszym bądź większym stopniu, ale w rezultacie to i tak ja jej dokopałam, dosłownie i w przenośni. Mam nadzieję, że tym całym życiem to będzie podobnie. Żeby tylko deja vu było wieloaspektowe...
            W kolejnym międzyczasie zadzwoniło kilka razy czarne pikadło (czytaj: telefon domowy), a potem chyba z dziesięć razy nagrał się naczelny. Po jego konkretnych wypowiedziach zastanawiałam się, czy nie powinnam wysłać tam pogotowia, bo chyba wykręcał się już na sześć zawałów mięśnia jednocześnie. No i teraz tu już na pewno mnie zwolni.              A niechże mnie zwalnia! Znajdę inną, ciekawszą pracę, sprzedam dom, a najlepiej to wyjadę gdzieś w diabły. No, to będzie zdecydowanie najtrafniejsze posunięcie. Na razie jednak wciąż myślę, no i pozostaję w jako takim szoku, co wcale mi nie pomaga. Koty to chyba już pozdychały z głodu, chyba, że też postanowiły iść sobie w diabły. Nie wiem,    nie obchodzi mnie to teraz. Kupię sobie kiedyś inne koty, a na razie myślę o moim rozpadłym małżeństwie z cholernym pedałem, Euzebiuszem. No nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam w rezultacie zrobić. Nic mi się nie chce. Nie mam ochoty w zasadzie nawet pomyśleć o czymkolwiek. Chyba pójdę spać. Zmęczyło mnie całe zajście... A jak wróci ten palant, to ja się już po nim przejadę. Teraz to ja się wyśpię, a potem spakuję mu wszystkie obrzydliwe ciuchy, i niech sobie radzi, albo niech spada do tego swojego...kochanka. Trudno, szczypta zachwytu, łyk cierpienia po prostu. Kładę się. Zasypiam... Luśka niedostępna na czas nieokreślony...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz