15
No, jakoś tak sobie chyba...zaspałam. Uuu, ależ zimno. Co tak
zimno! I dlaczego jestem mokra, i dlaczego całkiem goła! Czyżby mi się coś
śniło przyjemnego, a Euzebiusz tak naprawdę wyrzucił mnie z domu? Nie, jestem
sobie w WANNIE!!! Matka, zaraz zamarznę! Wyszłam więc z wody, wytarłam się do
sucha, narzuciłam ciepłą pidżamkę i udałam się na spoczynek. Było chyba
koło piątej. Położyłam się dyskretnie koło Euzebiusza. Za chwilę zadzwonił
budzik w jego telefonie. Postanowiłam, że będę udawać głęboko uśpioną, a jako
niespodziankę pożegnam go w oknie. Euzebiusz ubrał się, chwycił torbę i
walizkę, po czym zszedł na dół, jak zdołałam usłyszeć, wypił kubek mleka i wyszedł. Wtedy ja szybciutko
wstałam i prędziutko podbiegłam do okna. Delikatnie odsunęłam firankę tak, by
Euzebiusz mnie nie zauważył, spojrzałam na podjazd i... zachwiałam się.
Pomyślałam, że chyba upadnę, a co gorsza, zemdleję. Otóż na podjeździe stał
samochód, z którego wysiadł bardzo przystojny mężczyzna, brunet, wysoki i świetnie
zbudowany. Podszedł do niego Euzebiusz, nie powiem, także dobrze zbudowany,
wprawdzie trochę niższy i szatyn, ale także. Podszedł, rzucił torby na chodnik
i... odbył niezwykle namiętny pocałunek z owym panem!!! Nie, tego nie mogłam
się spodziewać. Potem, nie zauważając mnie wcale, wsiedli do samochodu i
odjechali. Matko kochana! Za co?! Za co to wszystko??? Czy ja się koniecznie
mam powiesić??!! Nie, skądże znowu, nie
mam takiego zamiaru! Siadłam na łóżku i pomyślałam sobie: Ożesz Ty, skurwysynie
cholerny! Oczy ci wydrapię, jak tylko wrócisz! I...rozwodzę się koniecznie... okropność… ja chcę do mamy! Ratunku!
Rozpacz
raczej nie wychodzi mi dobrze. Dlatego też nie lamentowałam zbytnio, a starałam się jedynie w spokoju
skontemplować wszystko, co widziałam. Górnolotne stwierdzenie: wszystko. W
zasadzie to był jeden jedyny pocałunek, ale spowodował on kompletną lawinę
domysłów i prognostyk wszystkich ich wspólnych chwil, oraz, na moje
nieszczęście, także nocy. Siedziałam sobie spokojnie i kontemplowałam, co
najpewniej trwało spory kawał czasu i zajęło całą uwagę. W tak zwanym
międzyczasie zrobiło się całkowicie porannie, zniknęła rosa, a niebo
rozświetliło przepiękne słońce. Za chwilę wstała Manieczka, pokrzątała się po
mieszkaniu w sobie tylko charakterystyczny sposób, kilkakrotnie zapytała mnie,
o co mi chodzi, no i sobie poszła... A ja tak sobie zostałam, jak ta ostatnia
sierota, siedziałam sobie jeszcze długo i długo na naszym...no idiotycznie to
brzmi. Jednak będzie stanowczo lepiej, jeśli powiem: moje łóżko w mojej
sypialni. Przecież nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić kiedykolwiek położyć
się w tym łóżku! Swoją drogą, jak to możliwe, że mimo wszystko zachowywał się
tak normalnie i tak...no, tak o wiele inaczej niż zwykle. Oczywiście mam na
myśli to, że było o wiele lepiej, niż zwykle. A ja coś czułam...
Wiedziałam, że los pokaże mi język. Już oglądając film z Agatą zastanawiałam się, co by było
gdyby. No i proszę! Mam spełnienie swojego proroctwa. Tylko co ja teraz zrobię.
Z pracy też mnie najpewniej wywalą, bo jakoś niekoniecznie nadaję się do
redaktorstwa korespondencyjnego. Poza tym naczelny mnie nie trawi, całkiem jak
celulozy. Na dodatek teraz nie mam zamiaru pracować w najmniejszym nawet
stopniu zawodowo. Trudno, będę sobie radzić. Na razie trzeba się koniecznie
zastanowić, jak rozegrać sprawę rozwodu. Nie chciałabym wywlekać wszystkiego, a
poza tym fajnie byłoby, gdyby powód pozostał w jako takiej tajemnicy, bo
niekoniecznie mam ochotę na rodzinny spęd żałobny. A tak musi się to skończyć.
Cóż, nikt mnie nie kocha tak wspaniałą miłością, jak życie i bozia. Bozia to
przynajmniej okazuje czasem jakieś „ludzkie” uczucia, ale z życiem to jest jak
z Bernadettą Łobużką w podstawówce. Nienawidziła mnie, hetera cholerna, z wzajemnością
zresztą, w związku z czym starała się mi uprzykrzyć najpiękniejsze lata
dzieciństwa za wszelką cenę. Czasem jej się to udawało, w mniejszym bądź
większym stopniu, ale w rezultacie to i tak ja jej dokopałam, dosłownie i w
przenośni. Mam nadzieję, że tym całym życiem to będzie podobnie. Żeby tylko
deja vu było wieloaspektowe...
W kolejnym
międzyczasie zadzwoniło kilka razy czarne pikadło (czytaj: telefon domowy), a
potem chyba z dziesięć razy nagrał się naczelny. Po jego konkretnych
wypowiedziach zastanawiałam się, czy nie powinnam wysłać tam pogotowia, bo
chyba wykręcał się już na sześć zawałów mięśnia jednocześnie. No i teraz tu już
na pewno mnie zwolni. A niechże mnie zwalnia! Znajdę inną, ciekawszą pracę,
sprzedam dom, a najlepiej to wyjadę gdzieś w diabły. No, to będzie zdecydowanie
najtrafniejsze posunięcie. Na razie jednak wciąż myślę, no i pozostaję w jako
takim szoku, co wcale mi nie pomaga. Koty to chyba już pozdychały z głodu,
chyba, że też postanowiły iść sobie w diabły. Nie wiem, nie obchodzi mnie to teraz. Kupię sobie
kiedyś inne koty, a na razie myślę o moim rozpadłym małżeństwie z cholernym
pedałem, Euzebiuszem. No nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam w rezultacie
zrobić. Nic mi się nie chce. Nie mam ochoty w zasadzie nawet pomyśleć o
czymkolwiek. Chyba pójdę spać. Zmęczyło mnie całe zajście... A jak wróci ten
palant, to ja się już po nim przejadę. Teraz to ja się wyśpię, a potem spakuję
mu wszystkie obrzydliwe ciuchy, i niech sobie radzi, albo niech spada do tego
swojego...kochanka. Trudno, szczypta zachwytu, łyk cierpienia po prostu. Kładę
się. Zasypiam... Luśka niedostępna na czas nieokreślony...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz