18
Na górze jak to na górze. Rozrzuciłam, z wydatną pomocą
Agatki mojej wspaniałej, wszystkie ciuchy po pokoju, by móc swobodnie wyrzucać
ubrania mojego jeszcze niestety męża. Ale już niedługo, mam nadzieję...
- Słuchaj, Lucha. Jak
robimy? Przez okno, do worków, czy do walizek.
- Pewnie, jeszcze
walizki mu dam w prezencie. Tak na otarcie łez, co nie? Niech spada, ma tu
tylko jedną swoją walizkę. To jest właściwie takaa...yyuughh...o, taka torba
podróżna licealna... Co się zmieści, ładuj tutaj, a ja pójdę po worki do
pralni. Mam takie czarne, wielkie, doskonałe na te wszystkie śmieci...
- Poważnie cię wzięło
widzę. A słuchaj, ty poważnie mówiłaś z tym domem? A gdzie teraz będziesz
pracować?
- Poważnie, nie
poważnie, co to ma teraz za znaczenie...
- Ma. Chcę wiedzieć,
jak ci będę mogła pomóc, kochana. Wiem, że się podłamiesz i nie poradzisz temu
wszystkiemu.
- Ależ cię się głupoty
trzymią! Ja sobie nie poradzę, ja!? Ja jestem od dzisiaj samotna i samowystarczalna, i już się o to
postaram, żeby przypadkiem żaden samiec nie zawrócił mi w głowie. Następnego
geja mogę fizycznie nie przeżyć...
- Oj, bredzisz, koleżanko! Idź lepiej po te worki, bo cie się
nie da słuchać. Ochłoniesz, pożyjesz parę tygodni, zobaczymy, jak wtedy będzie
wyglądać twoje nastawienie do świata...
- Umiesz mnie
pocieszyć, zawsze i wszędzie... Normalnie zaraz się powieszę na sznurówce.
- Wiesz co, to się
robi niesmaczne. Ja już nie wiem, jak do ciebie mówić, żeby dotarło. Ani się nie martwisz, ani nie jesteś serio.
W czym ty teraz tkwisz, kobieto?
- W ROZPACZY, SKARBIE!
Nie wiem, co zrobię, nie wiem, jak mi się życie ułoży, nie wiem, co dalej. W ogóle to nic nie
wiem. Cholera jasna! Idę po te worki...
Będzie mnie
taka szczęśliwa matka niedoszła i przyszła, i w ogóle szczęściara z tym swoim
Markiem, pouczała. Jest w końcu młodsza, więc niech nie stara się być moim
terapeutą i ekspertem w sprawach życiowych. Niech się lepiej zajmie swoim
domkiem, zanim mężulek zostawi ją dla jakiegoś Grzesia czy coś... Matko, co ja
plotę! Przecież geje stanowią mniejszość! Nikt nie będzie miał takiego pecha,
jak ja! Tylko Luiza STRZYCZKOWSKA może mieć diabła nad głową. Ale w końcu
przyszłam po worki, nie? No to biorę i idę, bo po co Agatka ma czekać. Wrzucimy
te jego łachy do toreb, wywleczemy je przed dom i niech się mi stąd zabiera
jeszcze dziś. A potem to ja chcę iść na spacer. Na taki długi, wspaniały
spacer. Muszę się dotlenić. Inaczej mnie szlag jasny trafi, co nie wróży dobrze
mojemu dziecku, chociaż może dobrze by jej było u dziadków.
Znalazłam
worki, wpakowałyśmy tam wszystkie pozostałości po jeszcze niestety mężu,
wyniosłyśmy to przed dom, na podjazd, zrobiłyśmy sobie mocnej kawy (nie wiem,
czy to dobrze, że Agata pije mocną kawę. Dawno nie byłam w ciąży, a poza tym to
chyba trochę za wcześnie na jakieś tam skutki czy inne coś). Potem
postanowiłyśmy, że należy się przejść, bo nie wolno dać się zwariować. Poza tym
nie miałam już w domu nic więcej do roboty, a następny telefon od Naczelnego
spowodowałby u mnie jakiś napad silnej nerwicy. W rezultacie zamiast się
bezproblemowo i szybciutko rozwieść, poszłabym sobie siedzieć za morderstwo.
Cóż, taki to człowiek z tego całego Naczelnego. Na szczęście nie mam zamiaru
już nigdy więcej go oglądać. Zresztą, trzeba było (to już chodzi o ten spacer,
nie o Naczelnego bynajmniej) zrobić coś z sobą do wieczora, bo miałam strasznie
wielką i niezwykle
nieodpartą ochotę zrobić mu taką scenę, jakiej w życiu w La Scali nie zobaczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz