wtorek, 2 lipca 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 4

4

Duże możliwości, duże wymagania, sporo na głowie. W zasadzie wszyscy wmawiają mi wciąż te same frazesy, a ja jakoś nie przyjmuje ich do wiadomości. I dobrze, bo pewnie zaczęłoby mi zależeć na tej beznadziejnej pracy w tej beznadziejnej redakcji. A tak, nie czując żadnego przywiązania do swojej pracy, mogę ją całkowicie ignorować i idąc po najmniejszej linii oporu odbierać comiesięcznie 3000 złotych gotóweczki. Dlatego też jak zwykle z 76 listów do redakcji rozpatrzyłam jedynie 21, a analitycznego artykułu nawet nie przepuściłam przez młyn istoty szarobiałej czy innej beżowej. Wypiłam za to cztery kawy, dwie herbaty, zjadłam jakieś pół kilograma chałwy sezamowej o wątłym posmaku wanilii albo też etylowaniliny. Potem wchłonęłam trzy banany, wypiłam nisko tłuszczową maślankę z glutkiem truskawkowym, po czym po głębszym przemyśleniu wymyśliłam błahy powód, dla którego koniecznie muszę zniknąć z pracy przed drugą, co też oczywiście przeszło bez żadnego echa, jak zawsze zresztą. Tak więc wyszłam rozradowana z biura       i drepcząc beztrosko po nieco zaśmieconym chodniczku, nadeszłam na zatłoczony przystanek autobusowy, gdzie miałam wsiąść w jeden z niebieskich, nie klimatyzowanych pojazdów i udać się gdzieś, gdzie dają dobre lody, dobrą kawę i dobry humor.
            Nawiałam, jednym słowem, z gwaru turystycznego panującego na ulicach przyległych do Długiej. Gdzież by tu pojechać? Czy do Galerii Krakowskiej? A może do Galerii Kazimierz? O nie! Co to, to nie! Nie ma mowy! Absolutnie! Kobieta zmęczona, spracowana, w złym humorze i przed wypłatą powinna omijać szerokim łukiem duże centra handlowe. Jeszcze, co nie daj Boże, wpadłoby jej do głowy pocieszyć się wydając ostatnie zaoszczędzone drobne na ciuchy, w których i tak nie będzie miała kiedy chodzić. Bez dwóch zdań: ŻADNA GALERIA! Ale z kolei przyjemny market meblowy, coś do domu    i te sprawy... Tylko gdzie tam miejsce na kawę, no i lody... Chociaż, czy ja wiem... Może można by odpuścić te lody. Są przecież takie kaloryczne, takie tłuste, no i same w sobie niezdrowe, jak zresztą większość najlepszych smakołyków... W głowie zaświtał mi, fajny skądinąd, pomysł: pojadę sobie do Ikei. Zjem tam obiad, wypije tę upragnioną kawę,          a może nawet ze cztery, pochodzę po sklepie. Kupię pewnie kilka talerzy, paczkę kieliszków do Martini, bo się sporo stłukło, jakieś zapachowe podgrzewacze, tylko muszę się jeszcze zastanowić, jakie. Mam już jabłkowe, i malinowe, a także cynamonowo-pomarańczowe, ale one troszkę śmierdzą, więc nie rozpakowałam... Mama się ucieszy  z takiego prezentu. Chyba dobre będą takie waniliowe albo lawendowe, może... Tak chyba lawenda najlepsza...
            Wsiadam sobie do autobusu. Jakoś dziwnie pusty, ale tak sobie pomyślałam, że jeszcze kawałek do Kleparza i że pewnie nie ma się co martwić o frekwencję, choć osobiście wolę puste niż pełne autobusy ze względu na temperaturę wewnątrz. Myślę też, że nie jestem jedyna w tym poglądzie, bo każda wsiadająca do pojazdu twarz wykazywała oznaki niezwykłej ulgi i zadowolenia, gdy opadała na wandaloodporny fotel. Tak sobie jadę i jadę, i nie wiem nawet kiedy okazało się, że cel podróży osiągnięty. Wysiadłam więc i skierowałam się ku wejściu do szwedzkiego przybytku sof i poduszek, ja kiedyś powiedziała moja mama. Weszłam, zarzuciłam na ramię żółtą torbę i wkroczyłam w teren działający na mnie jak płachta na byka. Ależ te mebelki słodziutkie i kochane, takie piękne i takie nowoczesne. No po prostu cudeńka. Szkoda tylko, że niestety nie mogłam sobie na to pozwolić...
            Tak sobie wędrowałam śladem wytartych grafitowych strzałek, aż doszłam do działu ze szkła i porcelany. Pomyślałam, że kupię sobie dwie śliczne filiżanki koloru ziemistego w jaskrawe paski różnych barw, a potem obejrzę też kieliszki. Załadowałam więc rzeczone filiżanki wprost do mojej torby i udałam się w przeciwną stronę, by obejrzeć kieliszki. W międzyczasie jednak otrzymałam Short Message od męża, który raczył mnie powiadomić, że oto jednak wraca w środę wieczorem i że fajnie będzie. Olałam to, poszłam dalej, do kieliszków. Tam najadłam się wstydu. Otóż pewien nieuprzejmy pan stwierdził, że koniecznie musi zahaczyć swoją kamerą o ucho mojej torby, które zsunęło się i wisiało bezwładnie u jej boku. W momencie, gdy coś zaczęło mnie ciągnąć do tyłu, pierwsza rzecz, która przeszła mi prze myśl, to nie chodzić na zakupy i wysokich szpilkach. Straciłam równowagę, ale żeby nie upaść, zdobyłam się na śmiały chwyt, w wyniku którego ujęłam prawą dłonią półkę, na której stały poustawiane w rządki szklanki i literatki. Półka chyba była nieco wadliwa... Zachwiała się złowrogo, po czym nastąpił akt drugi katastrofy.
            Półka jakimś niezwykłym zrządzeniem losu postanowiła się zsunąć z podpory, po czym poleciała na łeb, na szyję, jednakże wcześniej zdążyłam wpaść tyłem na wysepkę szklanych wazonów, które również pofrunęły na podłogę. Wokół rozległ się ogromny wrzask, a ja, widząc spadające szklanki, zamknęłam oczy, by móc uniknąć widoku szkła wbijającego się w moje nogi i ręce. Zamknęłam więc oczy i czułam, że zaraz upadnę na plecy, jednakże jakaś niezwykła siła schwyciła mnie pod pachami i wywlekła poza strefę zagrożenia. Gdy miałam zamknięte oczy, pomyślałam sobie, że doszło do tego, że diabełek przychodzi po człowieka jeszcze zanim umrze. Za chwilę jednak brzęk tłuczonego szkła ucichł, a ja postanowiłam odważnie otworzyć zaciśnięte powieki. Zobaczyłam wtedy straszną masakrę mieniącą się odbijanymi promieniami świateł lamp, połamaną półkę, połamane obcasy, stłuczoną filiżankę, porwane rajstopy i rozciętą spódnicę. Tak, to nawet niewiele jak na taką spektakularną akcję demolującą. Po chwili jednak zobaczyłam sprawcę nieszczęścia, a zarazem, ja się później okazało, mojego wybawcę spod odłamków szkła. Wysoki, przystojny szatyn, w dżinsach i białym polo... Wyglądał jak kowboj z najnowszego westernu. Popatrzyłam na siebie, a potem na niego, a potem jeszcze na to całe pobojowisko i stwierdziłam, że chyba wystarczy wrażeń na dzisiaj. Zemdlałam i opadłam na podłogę.
(tramwaj16)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz