środa, 24 lipca 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 11.



 11
            W zasadzie przez dłuższą chwilę rozważałam krótką i zwięzłą, acz wedle starań                 (i oczekiwań zresztą też), wyczerpującą odpowiedź. No dobra. Już się lepiej przyznam. Nie było to łatwe zagadnienie zwłaszcza, że ostatnimi czasy między mną a moim mężem nie działo się specjalnie najlepiej. Z drugiej jednak strony... czasami było, można by nawet rzec, cudownie. Już w końcu sama nie wiem... chyba jednak nie zdecydowałabym się, żeby go rzucić. Pewnie ze względu na Mańkę. Ale z kolei co dziecko ma do szczęścia rodziców... No i oto, co plotę. Przecież ma i to jeszcze jak dużo! Chociaż w zasadniczej kwestii to moja córuchna posiada już na tyle latek lub też, żeby było poniekąd wytworniej, wiosen, i pewnie nie byłoby to dla niej jakieś niezwykle trudne przeżycie zwłaszcza że,    jak twierdzi, razem jesteśmy nieznośni i na ogół nas nienawidzi. Wiem jednak, że osobiście bardzo nas kocha... Tylko nie bardzo mogę dojść, którego z nas bardziej, ale w gruncie rzeczy to chyba jest mało istotnie, nie uważacie? Ważna jest rodzina i tego się trzymajmy. Kowboj idzie w odstawkę...
-  Wiesz, Agato... to trudne pytanie z twojej strony, ale postaram się udzielić ci takiej odpowiedzi, która nie da ci powodu do zmartwień, przemyśleń na mój temat, a już w szczególności do jakichkolwiek ploteczek, tych mniejszych i tych większych...
- No, widzę, że zaczyna wracać ci humor, Lusiu... Ale mimo wszystko słucham – powiedziała z niekrytym przekąsem. Może faktycznie nieco przesadziłam z tymi ploteczkami.
Przecież ona nie plotkuje na mój temat. Na żaden temat. Nigdy. Stara się przynajmniej. Mniej lub bardziej skutecznie. Kurczę, przecież wiem doskonale, że obgaduje wszystkich. Mnie też obgaduje. Plotkara. Mimo wszystko jednak nie powinnam jej tego mówić. Jest moją przyjaciółką. Najlepszą, było nie było. W zasadzie jedyną. Chociaż tak naprawdę to nie jestem pewna... Nie, dosyć!!! Bo jeszcze stracę Agatę, a wtedy to już się pewnie postanowię powiesić czy też popełnić jakieś inne Harakiri albo jak to się tak inaczej nazywa... Dobra, mina Agatki zdradza mi, że jest w zaawansowanym stanie oczekiwania i albo za chwilę mi się całkiem zawiesi, albo, co gorsza, spalą jej się obwody    z tej niezwykłej ciekawości, jaka nią bez wątpienia owładnęła. Przystąpiłam więc do dzieła:
-  A więc posłuchaj: nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby rzucić, czy jak to inaczej nazwiesz, Euzebiusza. Kocham go, bo inaczej nie wyszłabym za niego za mąż te dwadzieścia lat temu. Wiele razy zdarzyło mi się obejrzeć za innym, ale nigdy nie pomyślałam, że ten inny mógłby zastąpić mojego męża. Poza tym jest Mania. Nie chciałabym przysparzać jej jakichkolwiek cierpień związanym z naszym hipotetycznym rozstaniem. Myślę, że tworzymy zgraną i dobrą komórkę społeczną, potocznie rodzinę,       i że pożyjemy sobie razem jeszcze wiele lat, zanim któreś z nas w końcu zemrze.
            Po tych słowach, które wypowiedziałam odrobinę mijając się ze stanem faktycznym, Agatka zrobiła wielkie oczy, w których zobaczyłam tony ton ulgi. Nie musiała nawet nic mówić, bo dobrze wiedziałam, co też sobie wyprodukowała jej podświadomość, i co też do ogólnej świadomości dopuściła (chyba jednak jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami). Jednak coś powiedziała:
-  No to mnie jakoby uspokoiłaś. Cieszę się, że tak o tym wszystkim myślisz. A w sprawie twoich kłopotów: weź jakieś 4 tysiące pożyczki, a resztę ci pożyczę. Mam troszkę oszczędności z Markiem. Dobrze będzie...
-  No ja myślę, bo o nadziei to już nie chcę słyszeć, że będzie dobrze. Dzięki Agatko, ale niestety nie mogę przyjąć tych pieniędzy. Nie mogę cię narazić na jakieś straty z mojego powodu. Przecież wiesz, że nie prędko ci zwrócę.
-  Nie staraj się mnie zdenerwować i nie próbuj nawet dyskutować. Jak dają, to bierz, a jak biorą, to wrzeszcz! Nie znasz takiego przysłowia? Masz wziąć te pieniądze, zapłacić tym skurczybykom od niestabilnych półek, zaskarżyć ich o zagrożenie dla zdrowia lub życia      i oddać mi kiedy będziesz mogła, a najlepiej w ratach, bo zanosi się, że kaska na bieżąco się przyda, bo chyba mamy nareszcie coś...
-  Nie mówisz chyba poważnie?! I dlaczego wcześniej nic nie tego?! Czy ja cię mam opieprzyć czy jak?! Jakim prawem ukrywasz przede mną takie rzeczy!!! Od kiedy?
- To jeszcze nic pewnego, bo spóźnia mi się dopiero...no prawie trzy tygodnie, ale chyba to jest to. Okaże się jeszcze.
- Aaaaa!!! Gratuluję ci z całego serducha, bo jestem pewna, że wszystko się ziści i będzie               w porządku. Chodź tu i natychmiast dawaj pyska. Ale prosiak z ciebie...
            Tutaj uściskałyśmy się niezwykle wylewnie, biorąc pod uwagę, że starali się                       o dzidzię jakieś trochę czasu. Nareszcie im się udało i z tego się przeokropnie cieszę. Chyba nic mi tak nigdy humoru nie poprawiło, jak ta dzisiejsza wiadomość. Chciałabym, żeby im się wszystko wspaniale ułożyło. W tej sytuacji pożegnałyśmy się, wysłałam ją do domciu, a sama, korzystając z nieobecności pozostałych członków rodziny, glebnęłam się na łóżko w dresiku i szlafroczku, gdzie też zasnęłam niezwłocznie. Ostatecznie kieliszki nie zapleśniały, a pranie w pralce także nie ośmieliło się zgnić. I dobrze, bo nie miałam żadnych wyrzutów.
            Rano obudził mnie telefon. Była pewnie jakaś piąte rano, bo przecież jeśli dzwoni Mama, to musi być piąta. No więc Mama przypomniała mi skutecznie, że przecież jutro wracają z tego całego Londynu, więc ma zamiar przyjechać z Tatą na jakąś herbatkę czy coś.
No to kiszka. A już było tak wspaniale. Na dodatek wrócił Euzebiusz. Czar Kopciuszka prysł. Kopciuszek wraca do kuchni i do pracy. Cholera jasna...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz