11
W zasadzie
przez dłuższą chwilę rozważałam krótką i zwięzłą, acz wedle starań (i oczekiwań zresztą też), wyczerpującą
odpowiedź. No dobra. Już się lepiej przyznam. Nie było to łatwe zagadnienie
zwłaszcza, że ostatnimi czasy między mną a moim mężem nie działo się specjalnie
najlepiej. Z drugiej jednak strony... czasami było, można by nawet rzec,
cudownie. Już w końcu sama nie wiem... chyba jednak nie zdecydowałabym się,
żeby go rzucić. Pewnie ze względu na Mańkę. Ale z kolei co dziecko ma do
szczęścia rodziców... No i oto, co plotę. Przecież ma i to jeszcze jak dużo!
Chociaż w zasadniczej kwestii to moja córuchna posiada już na tyle latek lub
też, żeby było poniekąd wytworniej, wiosen, i pewnie nie byłoby to dla niej jakieś
niezwykle trudne przeżycie zwłaszcza że, jak twierdzi, razem jesteśmy nieznośni i na
ogół nas nienawidzi. Wiem jednak, że osobiście bardzo nas kocha... Tylko nie
bardzo mogę dojść, którego z nas bardziej, ale w gruncie rzeczy to chyba jest
mało istotnie, nie uważacie? Ważna jest rodzina i tego się trzymajmy. Kowboj
idzie w odstawkę...
- Wiesz, Agato... to
trudne pytanie z twojej strony, ale postaram się udzielić ci takiej odpowiedzi,
która nie da ci powodu do zmartwień, przemyśleń na mój temat, a już w
szczególności do jakichkolwiek ploteczek, tych mniejszych i tych większych...
- No, widzę, że zaczyna wracać ci humor, Lusiu... Ale mimo
wszystko słucham – powiedziała z niekrytym przekąsem. Może faktycznie nieco
przesadziłam z tymi ploteczkami.
Przecież ona nie plotkuje na mój
temat. Na żaden temat. Nigdy. Stara się przynajmniej. Mniej lub bardziej
skutecznie. Kurczę, przecież wiem doskonale, że obgaduje wszystkich. Mnie też
obgaduje. Plotkara. Mimo wszystko jednak nie powinnam jej tego mówić. Jest moją
przyjaciółką. Najlepszą, było nie było. W zasadzie jedyną. Chociaż tak naprawdę
to nie jestem pewna... Nie, dosyć!!! Bo jeszcze stracę Agatę, a wtedy to już
się pewnie postanowię powiesić czy też popełnić jakieś inne Harakiri albo jak
to się tak inaczej nazywa... Dobra, mina Agatki zdradza mi, że jest w
zaawansowanym stanie oczekiwania i albo za chwilę mi się całkiem zawiesi, albo,
co gorsza, spalą jej się obwody z tej
niezwykłej ciekawości, jaka nią bez wątpienia owładnęła. Przystąpiłam więc do
dzieła:
- A więc posłuchaj:
nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby rzucić, czy jak to inaczej
nazwiesz, Euzebiusza. Kocham go, bo inaczej nie wyszłabym za niego za mąż te
dwadzieścia lat temu. Wiele razy zdarzyło mi się obejrzeć za innym, ale nigdy
nie pomyślałam, że ten inny mógłby zastąpić mojego męża. Poza tym jest Mania.
Nie chciałabym przysparzać jej jakichkolwiek cierpień związanym z naszym
hipotetycznym rozstaniem. Myślę, że tworzymy zgraną i dobrą komórkę społeczną,
potocznie rodzinę, i że pożyjemy
sobie razem jeszcze wiele lat, zanim któreś z nas w końcu zemrze.
Po tych
słowach, które wypowiedziałam odrobinę mijając się ze stanem faktycznym, Agatka
zrobiła wielkie oczy, w których zobaczyłam tony ton ulgi. Nie musiała nawet nic
mówić, bo dobrze wiedziałam, co też sobie wyprodukowała jej podświadomość, i co
też do ogólnej świadomości dopuściła (chyba jednak jesteśmy prawdziwymi
przyjaciółkami). Jednak coś powiedziała:
- No to mnie jakoby
uspokoiłaś. Cieszę się, że tak o tym wszystkim myślisz. A w sprawie twoich
kłopotów: weź jakieś 4 tysiące pożyczki, a resztę ci pożyczę. Mam troszkę
oszczędności z Markiem. Dobrze będzie...
- No ja myślę, bo o
nadziei to już nie chcę słyszeć, że będzie dobrze. Dzięki Agatko, ale niestety
nie mogę przyjąć tych pieniędzy. Nie mogę cię narazić na jakieś straty z mojego
powodu. Przecież wiesz, że nie prędko ci zwrócę.
- Nie staraj się mnie
zdenerwować i nie próbuj nawet dyskutować. Jak dają, to bierz, a jak biorą, to
wrzeszcz! Nie znasz takiego przysłowia? Masz wziąć te pieniądze, zapłacić tym
skurczybykom od niestabilnych półek, zaskarżyć ich o zagrożenie dla zdrowia lub
życia i oddać mi kiedy będziesz
mogła, a najlepiej w ratach, bo zanosi się, że kaska na bieżąco się przyda, bo
chyba mamy nareszcie coś...
- Nie mówisz chyba
poważnie?! I dlaczego wcześniej nic nie tego?! Czy ja cię mam opieprzyć czy
jak?! Jakim prawem ukrywasz przede mną takie rzeczy!!! Od kiedy?
- To jeszcze nic pewnego, bo spóźnia mi się dopiero...no
prawie trzy tygodnie, ale chyba to jest to. Okaże się jeszcze.
- Aaaaa!!! Gratuluję ci z całego serducha, bo jestem pewna,
że wszystko się ziści i będzie w
porządku. Chodź tu i natychmiast dawaj pyska. Ale prosiak z ciebie...
Tutaj
uściskałyśmy się niezwykle wylewnie, biorąc pod uwagę, że starali się o dzidzię jakieś trochę czasu.
Nareszcie im się udało i z tego się przeokropnie cieszę. Chyba nic mi tak nigdy
humoru nie poprawiło, jak ta dzisiejsza wiadomość. Chciałabym, żeby im się
wszystko wspaniale ułożyło. W tej sytuacji pożegnałyśmy się, wysłałam ją do
domciu, a sama, korzystając z nieobecności pozostałych członków rodziny,
glebnęłam się na łóżko w dresiku i szlafroczku, gdzie też zasnęłam
niezwłocznie. Ostatecznie kieliszki nie zapleśniały, a pranie w pralce także nie
ośmieliło się zgnić. I dobrze, bo nie miałam żadnych wyrzutów.
Rano obudził
mnie telefon. Była pewnie jakaś piąte rano, bo przecież jeśli dzwoni Mama, to
musi być piąta. No więc Mama przypomniała mi skutecznie, że przecież jutro
wracają z tego całego Londynu, więc ma zamiar przyjechać z Tatą na jakąś
herbatkę czy coś.
No to kiszka. A już było tak
wspaniale. Na dodatek wrócił Euzebiusz. Czar Kopciuszka prysł. Kopciuszek wraca
do kuchni i do pracy. Cholera jasna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz