7
Nie wiedziałam kompletnie, co ze sobą
począć, a autobus powoli, aczkolwiek dosyć sprawnie (w sensie bez stania w
kilometrowym korku) zbliżał się do Matecznego. Stwierdziłam, że należałoby się
zebrać ze wszystkimi tobołkami i udać się w stronę drzwi. W tym momencie jednak
zadzwonił telefon komórkowy znajdujący się gdzieś. Gdzieś mogło znaczyć kieszeń
żakietu, torebkę, a dokładniej którąś z jej ukrytych, bardziej lub mniej,
komór. Tak sobie wtedy pomyślałam, że nie można mieć chyba lepszego wyczucia,
żeby tak zadzwonić do mnie właśnie gdy zamierzam opuścić zatłoczony autobus. No
ale dobra. Z nerwów połknęłam ową żutą gumę, co wkurzyło mnie już do granic, bo
jak wiadomo guma jest szkodliwa i będzie zalegała w moim układzie pokarmowym
nawet kilka tygodni uwalniając różnorakie paskudztwa. Wreszcie dokopałam się do
rzeczonej komórki (ale teraz to się chyba mobile na to mówi czy jakoś tak) i
odebrałam poprzez naciśnięcie zielonej słuchawki. Oczywiście. Któż może tak
kochać swoją mamusię, że
zadzwoni do niej dokładnie wtedy, kiedy niekoniecznie jest ku temu odpowiedni
moment, jak nie moja wspaniała Manieczka:
- Cześć mamuś!!! Słuchaj, dzwonię żeby Ci przypomnieć, że
tatuś wraca dzisiaj samolotem o 22.00. Tak więc jakbyś wspaniałomyślnie mogła
po niego pojechać to pewnie byłoby mu bardzo fajnie i miło, ale to też zależy
od ciebie. W zasadzie to chodzi o to, żebyś przygotowała coś do jedzenia, ale
tylko dla Was dwojga, bo ja zostaję u Kamili na noc i...
- Ja też się cieszę, że Cię słyszę kochana córciu. Cóż
zobaczę, co w kwestii taty, o kolacji też jeszcze pomyślę, a w zasadzie możesz
zostać u Kamili, bo przecież nawet gdybym Ci zabroniła, to i tak nie wróciłabyś
na noc do domu...A teraz muszę już kończyć, bo mam właśnie zamiar w całości
wysiąść z autobusu. A więc do jutra, dziecko.
- No to narka. No i nie mów do mnie dziecko! – zakończyła i
usłyszałam piknięcie.
Wysiadłam z
autobusu, przebiegłam na tramwaj, a właściwie na przystanek i wsiadłam w „ósemkę”. Gdy
dotarłam na Borek Fałęcki stwierdziłam, że chociaż już dawno nie palę, to może
mały mentolek zrobi mi dobrze i poprawi, lekko mówiąc, zły nastrój. Sięgnęłam
sobie z gracją i elegancją do torebki w celu wydobycia portmonetki, aż tu nagle
okazało się, że jej nie mam. Jak nic zawinęli mi w autobusie albo w tym
cholernym tramwaju, a może nawet już na chodniku. Tego już było stanowczo za
wiele. Opadłam z hukiem na ławeczkę przystankową, rzuciłam tymi wszystkimi
torbami, rozbijając przy okazji wszystkie zakupy z Ikei, i poczułam, jak tusz i
podkład gładko spływają z moich policzków wprost na cudowną, nowiutką
spódniczkę w komplecie z żakietem koloru bladoróżowego, pozostawiając na niej
czarnobrunatne plamki. Teraz to się dopiero rozryczałam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz