5
Mokre.
Mokre, czerwone, słodkie, zalatujące borówkami. Ktoś podawał mi coś do picia.
Ktoś wrzeszczał, a ktoś inny wzdychał nad moim nieszczęsnym losem. Poczułam, że
siedzę na mało apetycznym krzesełku, które, jak wykonstatowałam, stało przy
jakimś stoliku w restauracji Ikea®. Moja głowa cały czas uparcie zachowywała
się jak jakiś wciąż nadmuchiwany balon powiewający na lichym sznureczku,
niesiony przez mocnawy, jesienny wiatr. Całkiem jak na przykościelnym odpuście.
Ale tak: restauracja klimatyzowana, spokój, zapach dobrego jedzonka i kawusi,
no i oczywiście dziwny smak bliżej niezidentyfikowanego napoju stopniowo
przywracał mnie do stanu jako takiej używalności. Oczy zaczęły nareszcie
spełniać swoją podstawową funkcję: zaczęły widzieć. I to widziały tak, że można
było coś nimi ujrzeć, jak mawiał zawsze mój Tata. Tata teraz nie mawia: oj, bo
ujrzysz... – nie wolno mu się denerwować, bo z jego sercem nie ma żartów. Mama
mówi, że gdybym słuchała ojca, na pewno ułożyłabym sobie lepiej życie. Pewnie
wciąż chodzi jej o Euzebiusza, którego nie lubi i nigdy szczególnie nie lubiła.
Szczerze powiedziawszy, ja też ostatnio bardzo często go nie lubię, ale nie
mogę powiedzieć, żeby tak było zawsze. No ja się przynajmniej staram go lubić,
a czasami to nawet go lubię. Zwłaszcza jak wraca z delegacji. I śpimy sobie
razem w naszej sypialni. Ale już następnej nocy wcale nie jest tak fajnie. Już
mu przeszkadzają okruszki, uchyla okno, bo twierdzi, że dobrze śpi się w
lodówce, zamiast w sypialni, no i przede wszystkim jest już okropnie zmęczony
swoją ciężką pracą i na ogół czyta pięć minut. Ale oto ktoś coś do mnie mówi,
co powoduje wyrwanie ze świata rodzinnych ciekawostek. Chyba napiszę jakiś cykl
reportaży z rodzaju: „Przypadki Luśki K.” albo po prostu „Luśka K.”. Jeszcze
tylko zmienię zawód na prawnika i może zdobędę popularność na poziomie Magdy M..
Kto wie, może coś w moim życiu się jeszcze odmieni...
- Halo!!! Proszę Pani!!! Niechże się
Pani wreszcie odezwie!!! Czy Pani zdaje sobie sprawę, co też Pani narobiła w
Naszym sklepie!!?? Czy Pani wie, że straty idą w tysiące złotych!!?? Ja Pani
mogła okazać taką nieodpowiedzialność!!! Jak dorosła osoba może tak się
zachować?!! Czy Pani nie ma za grosz instynktu samozachowawczego??!! Jak można
tak postępować?!! Nie można było zwyczajnie kogoś zawołać, zakrzyczeć,
zawrzasnąć czy coś, tylko trzeba było od razu łapać za półki i demolować na
wszystkie kieliszki w sklepie!!?? Przecież to jakieś prymitywnie tępe
postępowanie!!! Jakże Pani mogła...
- Przepraszam, czy Pan coś mówił o
tym, jak można się tak zachowywać będąc dorosła osobą?? No, więc teraz ja
zadaję Panu takie pytanie! Czy może się Pan?..
- Pan niech się w ogóle nie wtrąca.
Pan nie masz nic do gadania w tej sprawie!!! To nie Pana sprawa i nie pański
interes!!! Proszę się absolutnie nie od...
- Wiesz Pan co??!! Powiem coś Panu:
Zamknij się Pan i wypieprzaj Pan do swojego gabinetu!!! A jak Panu przejdzie,
niech Pan tu przyśle kogoś z obsługi klienta. I dobrze Panu radzę: niech się
Pan już nie odzywa, bo ja pójdę siedzieć, ale obiję Panu tę niepiękną
twarzyczkę.
Jak się wkrótce okazało, wrzeszczący
typ to kierownik personalny, a ten drugi to ów oprawca-wybawiciel, ten szatyn.
Ach, Euzebiusz sam by mnie tak sponiewierał...
Po odbyciu
tak zwanych, szeroko rozumianych i rozlegle zasięgających formalności,
wymaszerowałam ze tej cholernej Ikei®, z którą to firmą przestałam wiązać
jakiekolwiek ciepłe wspomnienia. Oczywiście nie kupiłam nic, co mogłoby mi się
przydać, a także tego, co byłoby niezwykle zbędne. Tak to już jest, że jak sobie
ja już coś kiedyś tam zaplanuję, to zawsze coś się niezwykle nieoczekiwanie
wydarza i powoduje wywrót mojego natenczasowego egzystencjonowania o jakieś 180
stopni czy jakoś tak...No, ze szkoły za wiele nie pamiętam. Pewnie dlatego, że
jakoś nigdy nie podchodziłam do niej choćby w najmniejszym nawet stopniu na tak
zwane serio. Cóż, szkoła nie z każdego czyni człowieka, bo ze mnie uczyniła
dziennikarkę listowną, żeby nie powiedzieć: korespondencyjną, bo jeszcze
zabrzmiałoby to jak jakiś kurs czy coś.
W przerwach
między przemyśleniami w temacie minionych wydarzeń rozglądałam się, czy aby
dodatkowa porcja interesujących, a jakże stresujących wydarzeń nie czyha na
dachu, a precyzyjniej: na masce, nadjeżdżającego samochodu. Sygnalizacja przy
przejściu przez Opolską okazała się wyłączona na amen, a to ze względu na
zakorkowanie w wysokim stężeniu. Stwierdziłam, że może nie będę pchała się do
centrum, bo po co cisnąć się wprost do jaskini lwa? Poczekałam sobie paręnaście
minut na autobus, bo miał tak przyjechać wedle informacji wynikającej z czegoś,
co zowie się rozkładem jazdy, ale potem przyszło czekać jeszcze jakieś pół
godziny, czego przyczyną, jak zapewne nie trudno się domyślić, był ów
wysokostężeniowy korek samochodowy. I tak, gdy w końcu dojechał produkt
autobusopodobny, jak zwykle bez klimatyzacji, pomyślałam krótko:”...się do
Matecznego usmażę jak plasterek boczku...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz