wtorek, 17 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 61

61



Mleko najwyraźniej pomogło, bo rano z ledwością zebrałam się do wyjścia. W ostatniej chwili śniadanie, w ostatniej chwili kawa, w ostatniej chwili wbiegłam do autobusu... Chyba wszystko było dzisiaj w ostatniej chwili. Pewnej ważnej rzeczy też dowiedziałam się chyba w ostatniej chwili. No, ale od początku. Z zaawansowaną zadyszką wpadłam do windy w agencji i już prawie byłam spóźniona na generalny zbór wszystkiego, co żywe i pracujące. Generalnie jednak wszystko się doskonale udało. Przedstawiliśmy całym zespołem dokładny i pieczołowicie przygotowywany plan kampanii promocyjnej. Zespół rady nadzorczej sieci Ikea Europe przyjął wszystko z zachwytem i bez zastrzeżeń. Takim sposobem skończyła się moja współpraca z agencją. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Było już trochę po południu, za oknami chciało się jakby nieco zachmurzyć, ale na szczęście nie padało. Konferencja skończyła się pomyślnie i wszyscy przeszliśmy do hallu, gdzie podano szampana i zakąski stołu szwedzkiego, rzecz jasna. Już miałam się zbierać do wyjścia, kiedy szef naszego zespołu, Helmut Kruger, poprosił nas wszystkich o uwagę:
- Proszę wszystkich państwa o uwagę. Chciałbym powiedzieć kilka słów podziękowania. Przede wszystkim dziękuję wszystkim ludziom, którzy włożyli mnóstwo swojej pracy, energii i wysiłku w to, by ten projekt, który przed momentem przedstawiliśmy na zebraniu zyskał tak doskonałe kształty, jakie wszyscy państwo zobaczyliście. Jednakże, z tego miejsca, pragnę złożyć szczególne podziękowania na ręce naszej koleżanki, która przyjechała do nas, by wesprzeć nas swoim prasowym doświadczeniem. Chcę serdecznie podziękować dziennikarce z Polski, która służyła nam nieocenioną znajomością gustów odbiorców naszej reklamy, psychiki statystycznego obywatela, do którego nasza kampania jest adresowana. Mario, zapraszam cię do siebie.
            W tym momencie wszystkie oczy zwróciły się na mnie, a ja sama poczułam się jak ślepa kura, której trafiło się monstrualnych rozmiarów ziarno pszenicy. Oblałam się chyba masakrycznym rumieńcem, bo zrobiło mi się tak jakoś gorąco. Helmut z kolei zwrócił się do swojej asystentki, odebrał od niej kwiaty i małą teczuszkę. Tylko on nazywał mnie Maria. Nic dziwnego, skoro był to jedyny rodowity Niemiec w naszym zespole. Urodził się gdzieś w Zagłębiu Ruhry, a potem sprowadził się do Wiednia na studia. I tak zostało. Ale nieważne, bo zmierzam do tego, że tylko on nie był w stanie nauczyć się wymawiać Luśka, a inaczej nie chciał, bo Lu mu się nie podobało. Reszta zespołu była jakąś dziwaczną mieszanką, złożoną głównie ze Szwedów, Duńczyków, Anglików i Czechów. W sumie jakieś 20 osób...         

            Tak się zastanawiałam nad nie wiadomo czym, a ludzie wokół mnie nadal klaskali i czekali, aż się ruszę i pójdę do przodu sali. Stojąca obok mnie Sabrina, która przyjechała tutaj z Liverpoolu, szturchnęła mnie zasadniczo w bok i powiedziała półszeptem: „ No, Lu! Idźże do niego, zanim się rozmyśli i nie będzie ci już chciał dać tych kwiatków!”. W porządku -  pomyślałam – idę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz