sobota, 14 grudnia 2013

Diabeł nad moją głową. Odcinek 60



 60

Minął już ponad tydzień od wyjazdu Maćka. Do tej pory nawet się nie odezwał. Ja się w nim zakochałam, przeżyłam z nim niezapomniany i nigdy wcześniej nie praktykowany (w taki sposób, rzecz jasna, a nie tak ogólnie) seks, a on nawet nie dzwoni. Skandal jak stąd do Krakowa...
            Zbliża się koniec pracy nad naszym agencyjnym projektem. Już prawie wszystkie założenia mamy gotowe. Kampania reklamowa najnowszej linii produktów Ikea jest doskonale przygotowana. Katalog już pojechał do składu graficznego i mam nadzieję, że na jutrzejszym spotkaniu całego zespołu dogramy już wszystko do końca. Wrzesień się zaczął na dobre, bo kalendarzowo to już jest połowa. Dopiero jednak teraz na poważnie zaczęły opadać liście z drzew, trochę się ochłodziło, a po niebie przemykało coraz więcej szarawych, jesiennych obłoków. Zaczynało mnie męczyć i nudzić naprzemiennie mieszkanie w tym ogromnym mieście. Jednak Kraków, pomimo swoich dziurawych i ciasnych ulic występujących w wielkim niedomiarze, a co za tym idzie – korków nieustających, był mi o wiele bliższy i żyło mi się tam o wiele łatwiej. Było co do tego chyba tylko jedno wytłumaczenie – był mniejszy. Nigdy nie przywiązywałam się do miejsc, dlatego nie tłumaczę tego tym, że w Krakowie się urodziła, wychowałam, że tam mam rodzinę, przyjaciół i znajomych. To nie to. Tamten świat jest chyba bardziej oswojony. Tam mam swojego prywatnego diabła nad głową. Nie jakiegoś przydzielanego, z ambasady…
            Poszłam dzisiaj na mrożoną herbatę. Usiadłam przy wiklinowym stoliczku nad brzegiem Dunaju i rozmyślałam. Zastanawiałam się, co będę robiła po powrocie do kraju. Będę musiała zapewne poszukać jakiejś pracy. Może sprzedam dom i wynajmę jakieś większe mieszkanie w nowym budownictwie i nieco ciekawszej dzielnicy? Zobaczymy, do czego zmusi mnie los. Myślałam też dłuższą chwilę o moim hipotetycznym związku z Maciejem. Ciężko przecież powiedzieć, że to się na pewno uda. Nie ma co, przecież do tej pory był tylko seks i kilka emocjonalnie niestabilnych deklaracji. Wierzę jednak, że mam szansę na zbudowanie sobie nowego, szczęśliwego życia. Jeżeli tylko wszystko będzie toczyło się po tak dobrej drodze jak do tej pory, będzie wspaniale. Powinno być przynajmniej.
            Siedziałam więc na krześle, wykonanym z prawdziwym kunsztem i pełnym urokliwego wdzięku, patrzyłam w dal, na falującą wodę, na fruwające w oddali ptactwo, na przejeżdżające mostami samochody, tramwaje i pociągi metra. Rozmarzyłam się, i to był prawdziwy relaks, którego nie miałam od kilkunastu tygodni. Pewnie bym zasnęła, gdyby nie przeraźliwy dźwięk telefonu komórkowego, który gwałtownie rozdarł zalegającą tę część nabrzeża ciszę. Poczułam się, jak gdyby ktoś potraktował mnie najmocniejszą porcją elektrowstrząsów. Zerwałam się więc w popłochu na równe nogi i dobrze, że nie było tam zbyt wielu ludzi, bo i tak przy tej garstce wyszłam na konkretną idiotkę, która najwyraźniej boi się telefonu jak diabeł święconej wody. Wygrzebałam z torebki rzuconej na krześle obok rzeczoną komórkę, spojrzałam na wyświetlacz i ucieszyłam się. Dzwonił Maciek. Odebrałam więc natychmiast:
- Halo! Cześć, kochanie. – powiedziałam na wstępie.
- Cześć, słońce. Słuchaj, jestem teraz u siostry, ale wracam do Wiednia w piątek. Spotkajmy się, co? Przylot mam o 16.30. Mogłabyś się ze mną wtedy zobaczyć?
- Wiesz co… Muszę sprawdzić, bo w piątek mamy posiedzenie biura projektowego. Będziemy zatwierdzać ostateczną wersję projektu kampanii. Przyjadą przedstawiciele Ikea Europe i będziemy czynić ostateczne ustalenia. A potem jeszcze spotkanie z prezesem biura terenowego. Pewnie będą premie. No, i oczywiście na koniec wielki bankiet, ale na razie nic nie wiem na pewno. Wstępnie, analizując to, co mamy do zrobienia w piątek mogę Ci powiedzieć, że powinnam być wolna w okolicach godziny 18. Co myślisz? Wpadniesz po mnie do pracy?
- Ale się wyprodukowałaś… - skwitował mój monolog – Wiesz co, ja jeszcze będę musiał zawieść papiery do agencji zaraz, jak tylko wyląduję. Może umówmy się wstępnie o 19 w „Windelbuhel und Klaps…”, co ty na to?
- Myślę, że w porządku, ale gdyby coś, to jeszcze będę się z Tobą kontaktować. Ach,                     i pomyśleć, że za kilka dni przyjdzie się spakować i jechać do kraju…
- Wiesz co, Lusia. Ja już nie mogę rozmawiać, bo jestem trochę zajęty, ale zadzwonię jeszcze jutro, hmm?
- No, dobrze. Dogadamy się jeszcze. Więc cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia. Całuję… - przesłałam mu kilka pocałunków, ale w słuchawce, jakby w tle usłyszałam coś w rodzaju: „Maciusiu, przecież nie mamy już czasu. Choć już słoneczko…”. Teoretycznie mogłabym sobie coś pomyśleć. Tylko po co? Wystarczy mi, że się będę potem denerwować i tak już zostanie do piątku. Teraz chcę jeszcze chwili względnego spokoju…
            Starałam się zachować jakiś spokój, ale to było cholernie trudne. Wsiadłam do pociągu metra, chciałam dojechać do domu i nareszcie się położyć o jakiejś ludzkiej porze, bo ostatnie dni w agencji dały mi się szczerze we znaki. Nie dojechałam. Niepokój dał mi się we znaki o wiele bardziej niż wszystkie wysiłki włożone w przygotowanie tej kampanii. Wysiadłam na Kagranie z zamiarem zakupienia papierosów. Od razu wypaliłam dwa, przegryzając je mlecznymi batonikami z orzeszkami i karmelem. Trochę mnie to uspokoiło, ale tylko trochę. I tylko na chwilę. Kiedy dotarłam nareszcie do domu , nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i wciąż zastanawiałam się, kim była kobieta, którą przypadkowo usłyszałam w słuchawce telefonu. Nie dawało mi to spokoju. A jeśli była to jakaś inna lalka, którą on regularnie posuwa, a z którą pod pretekstem wizyty biznesowo-rodzinnej pojechał na upojny urlop? A może to była jednak siostra, z którą przykładowo zwiedzał okolicę albo robił zakupy? Nie, koniec tego! Dość bezsensownych podejrzeń. Kiedy się spotkamy, zapytam go o tę sprawę, a on na pewno mi opowie, co i jak. Mam nadzieję, że mnie nie okłamie…
Może jednak pora, by choć trochę się zdrzemnąć? Na zegarze już po trzeciej. Przecież punkt dziewiąta muszę być w pracy. Przyłożę się do poduszki i na pewno zasnę. A jak nie, napiję się gorącego mleka. Zawsze pomagało…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz