poniedziałek, 13 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 68

68



Po jesieni nadeszła zima. Wraz z zimą przyszły święta. Z Maciejem się poukładało, ale wciąż nikogo o niczym nie informowaliśmy. Wiedziała tylko ciotka, Agata i Mania. O ile dyskrecji ciotki byłam prawie pewna, a co do Agaty zastosowałam takie środki przymusu, że musiała dochować tajemnicy, o tyle nie mogę wyjść z podziwu, że moja córka jedyna nie chlapnęła nic nikomu. Maciek chciał się wprowadzić, potem chciał, żebyśmy się przeprowadzili do niego. Kiedy znowu chciał się wprowadzić, to ja przestałam być pewna, czy to aby odpowiedni moment na to, więc doszliśmy do wniosku, że dopiero wtedy, kiedy ogłosimy wszem i wobec nasze ogłoszenie parafialne, zamieszkamy razem. Jeszcze nie zastanawiałam się, gdzie. Myślę jednak, że najlepiej będzie sprzedać mój dom i wynająć jego mieszkanie na Prądniku, a z zysku wybudować elegancki domek na jakiejś przytulnej, własnej działce,na przykład gdzieś w Tenczynku... Marzy mi się to, tam chciałabym się przenieść. Do pracy blisko, bo Kraków jest o rzut beretem, a jest tam tak cicho, spokojnie i w ogóle... Już się nie mogę doczekać. To się okaże za równe 2 dni...
            Tymczasem czekają mnie jeszcze ostatnie zakupy i wizyta u lekarza. Zaniedbałam się trochę  po tym całym pobycie w Wiedniu. Ginekolog pewnie zawoła, że nie widzieliśmy się ruski rok albo coś w tym rodzaju. Udało mi się jednak umówić na odwiedzimy, podczas których doktor Ślęciński dokona niezawodnych oględzin mojej aparatury. Maciek zostawił mi samochód, znaczy pożyczył, teoretycznie, ale biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj było małe spotkanie towarzyskie i u mnie zanocował, to można rzecz, że zostawił. Byłam umówiona na 16, wobec czego miałam szansę wyrobić się ze wszystkim na czas. Pozostawało jedynie wsiąść do auta i pojechać do centrum handlowego, kupić mak, rodzynki, wiórki kokosowe, twaróg, drożdże…
            Skonana. Jestem skonana i totalnie nie nadaję się do żadnych wizyt lekarskich. Słowo się jednak rzekło, trzeba iść. W poczekalni tylko jedna pani. Usiadłam na moment, po chwili zawołała mnie pielęgniarka. Weszłam.
- Dzień dobry, pani Lusiu. – zawołał radośnie pan doktor na mój widok.
- Witam, panie doktorze. – odrzekłam z uśmiechem, zdejmując płaszcz i umieszczając go na wieszaku przy drzwiach.
- Dawno pani nie widziałem. W pani wieku to niezbyt rozsądne. No, ale skoro już pani jest, zapraszam.
- No tak, panie doktorze. Wiem, zaniedbałam odrobinkę, ale byłam jakiś czas za granicą, dlatego nie przychodziłam. Ale teraz się poprawię, obiecuję.
- Niewątpię… Niech mi pani powie, czy dzieje się coś, co panią zastanawia lub też niepokoi?
Zastanowiłam się przez moment.
- W sumie nic, ale okres spóźnia mi się już ponad tydzień.
- Aha, a czy prowadzi pani aktywne życie seksualne?
- Ostatnio tak.
- W porządku. Proszę przygotować się do badania, pielęgniarka przyjdzie pobrać krew i mocz.
- Mocz? Krew? O co chodzi?
- Spokojnie, musimy zbadać poziom hormonów, bo być może to one wpływają na zaburzenia miesiączkowania.
- Dobrze…
            Ubrałam się, usiadłam na krzesełku i czekałam na wyniki. Po chwili przyszedł lekarz.
- Pani Luizo. Mam pani wyniki. Otóż jeżeli chodzi o ogólny stan to wszystko jest w porządku. Natomiast chciałbym porozmawiać trochę o tym spóźniającym się okresie. Oznaczyliśmy poziom hormonów we krwi i w moczu i mogę powiedzieć, że nie są one w normie.
- Czyli, że coś jest nie w porządku? Będę musiała brać jakieś tabletki?
- No, może niekoniecznie, chyba że kwas foliowy, ale to najwcześniej po następnej wizycie. Teraz chcę panią uświadomić, że tego okresu to się pani długo nie doczeka, a co najmniej przed jakieś 8 miesięcy. – Ślęciński uśmiechnął się znacząco
- Niech mi pan powie wprost, o co chodzi…
- Droga pani, jest pani zwyczajnie w ciąży. Będzie pani musiała na siebie uważać, bo mimo wszystko jest pani po czterdziestce, co może wywołać późniejsze komplikacje.
- W ciąży… - przełknęłam gęstą ślinę.
- No tak, w ciąży. Zapraszam panią do siebie w lutym, tylko proszę nie zapomnieć. No,                    to by było teraz wszystko, dziękuję pani serdecznie. Życzę powodzenia!
- Tak… Dziękuję… Do widzenia… - wyszłam zadżumiona z gabinetu, niosąc niedbale płaszcz, który powłóczył po ziemi. Usiadłam w samochodzie i przed dłuższy czas nie mogłam pojąć tego, co usłyszałam. Ja jestem w ciąży? Z Maćkiem? No nie, to się w ludzkiej głowie nie mieści…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz