sobota, 4 stycznia 2014

Diabeł nad moją głową. Odcinek 66

66



Co jej się stało? Dlaczego mówiła w taki sposób? Nie, coś tutaj jest poważnie nie tak. To się nie dzieje naprawdę! Przecież ja ją kocham, ona mnie też! Co jej odbiło? Jest chyba jedyny sposób, aby to wyjaśnić...
 Przyjechałem pod dom ciotki Wandy późnym popołudniem w nadziei, że będzie już w domu i będziemy mogli przez chwilę spokojnie porozmawiać. Wbiegłem swobodnie na piętro, a ponieważ drzwi no klatki były podparte jakimiś szpargałami do sprzątania, nie musiałem dzwonić przez domofon. Przed drzwiami zawahałem się nieco, ale mimo wszystko odważnie zapukałem:
-         O, Maciej... A co ty tutaj robisz? Coś się stało?
-         W sumie tak... Mogę wejść? Chciałbym zająć pani chwilę.
-         Proszę, proszę, moje dziecko. Napijesz się czegoś?
-         Może... wody. Zimnej wody – usiadłem nerwowo w fotelu, który wskazała mi gospodyni. Nie bardzo wiedziałem, jak zacząć, ale na szczęście ciotka była szybsza.
-         No, więc teraz opowiedz mi, co cię do mnie sprowadza.
-         No więc... Chodzi o Lusię. Bo wie pani... Ja... to znaczy ja i ona... my...
-         Oho, widzę, że jakoś nie porozmawiamy zbyt intensywnie. Spotykaliście się, mam rację?
Przenikliwość ciotki Wandy wcisnęła mnie w fotel. Teraz to już na pewno nie wiedziałem, co powiedzieć.
-         Tak... Ja ją...kocham...
- No, domyśliłam się...
Kurczę pieczone. Co ja mam teraz mówić? Może najlepiej będzie szybko wyciągnąć jakieś namiary na Luśkę i grzecznie się pożegnać? Tak, to będzie dobrze wyjście. Tak zrobię!
- Miałem się z nią spotkać, a ona się nie pojawiła. A teraz nie odbiera telefonu i nie wiem, co się z nią dzieje… - udałem, że do niej nie dzwoniłem. – W związku z tym mam takie pytanie. Czy nie mogłaby mi pani dać jej adresu? Mniemam, że najpewniej wróciła do Krakowa… - zawiesiłem odpowiednio głos.
-  Zgadza się. Ale ty nie masz jej adresu?
- Nie. Raz odwoziłem ją do domu, ale to było późnym wieczorem i nawet nie pamiętam, jak wygląda jej dom. Będę szalenie zobowiązany, jeżeli zechce pani…
- No, już, przestań! Dam ci ten adres, ale jeżeli ona się dowie o tym, z pewnością mnie zabije, skoro od ciebie nie chce odebrać telefonu.
Ciotka wzięła do ręki karteczkę, długopis, napisała coś na niej i podała mi.
- Dziękuję, dziękuję pani serdecznie! Muszę do niej pojechać, bo nie wiem, dlaczego tak nagle wyjechała… Ale teraz muszę lecieć, bo jestem umówiony z siostrą. No, to dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia!
- Pa, Maciuś… Aha, i ja jestem WANDA, a nie żadna pani! – krzyknęła za mną jeszcze, kiedy wychodziłem z mieszkania. To teraz kawa z Heleną, spakuję kilka rzeczy i jadę do Polski. Forteczna 12A…
            Helena siedziała na tarasie, a ja parzyłem kawę. Musiałem z kimś nareszcie porozmawiać, bo inaczej niechybnie bym zwariował. Wniosłem kubki na stolik, postawiłem obok cukiernicę i talerz owsianych ciasteczek.
- No, opowiadaj, co się stało, braciszku.
- Zostawiła mnie. Po prostu zwyczajnie mnie zostawiła. Spakowała się i pojechała do Krakowa, do domu. Nie mogę zrozumieć, dlaczego. Nigdy, z żadną kobietą nie było mi tak dobrze, jak z nią…
- Widzę, że jesteś maksymalnie zakręcony, Maciek. Trzeba się nad tym zastanowić. Posłuchaj, przecież ty się z nią umówiłeś na obiad zaraz po przyjeździe. Jak się wtedy zachowywała? Czy coś już było nie tak?
- No, wszystko było kompletnie nie tak, a najbardziej to, że kiedy wszedłem do restauracji, jej tam nie było. Miała czekać przy naszym stoliku. Potem siedziałem tam jak głupi, a jej wciąż nie było. Kiedy próbowałem się do niej dodzwonić, nie odbierała, a kiedy już odebrała, nie chciała ze mną rozmawiać, a już tym bardziej się ze mną widzieć…
- No, to nieciekawa sytuacja. Oczywiście pojedziesz do niej mimo to?
- No, oczywiście. Muszę z nią poważnie porozmawiać, bo doprawdy nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy!
- Słuchaj, spokojnie, tylko bez nerwów. Trzeba się zastanowić, co mogło wywołać taki obrót spraw. Spotykałeś się z kimś, z kim mogła cię zobaczyć i o kogo mogłaby być zazdrosna? Pomyśl, to może być kluczowe dla całej sprawy.
Moja siostra zawsze cechowała się pragmatyzmem i opanowaniem w każdej sytuacji. Nie było chwili, w której dałaby się unieść niepotrzebnym emocjom, zawsze miała gotowe rozwiązanie problemu. Nawet jeżeli nie miała, to błyskawicznie potrafiła je odnaleźć i zastosować. Tak było i tym razem. Zmotywowała mnie do myślenia. Zacząłem się zastanawiać, co mogło się wydarzyć i czy było to aż tak wymowne, że Luśka mnie rzuciła. Burza mózgów. Szybka analiza.
- Nie, no przecież z nikim się takim nie spotykałem. Ale wiesz co, może odtwórzmy trochę wydarzeń. Widziałem się z nią przed wyjazdem, potem byłem najpierw w Oslo, potem przyleciałem do ciebie, potem razem przylecieliśmy do Wiednia, z twoimi dziećmi, odwieźliśmy je do rodziców, pojechaliśmy do centrum… - i tu zacząłem ciężko oddychać. Jakaś dziwna siła zaczęła mi blokować mowę…
- No, zaparkowałeś tuż przy placu, wysiedliśmy razem i pożegnaliśmy się…
- … Ty poszłaś do metra, a ja do restauracji…
- …A tam były duże okna, przez które było to wszystko widać…
- … A ten stolik…
- Nie… Nie sugerujesz chyba, że…
- Właśnie tak sugeruję… Boże! Co za idiotyczna sytuacja. Nie mam ani chwili do stracenia! Natychmiast do niej jadę! – wstałem od stołu, zebrałem niezbędne rzeczy i pognałem do Polski. Co to była za długa podróż…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz