sobota, 8 lutego 2014

Wiolonczela i sztuki - kawałek drugi

Kawałek drugi...

Na wąskiej ulicy między blokami Charlottenburga, gdzie Gerta zasiedlała wraz z koleżankami dwupokojowe mieszkanie, topniał właśnie jakiś ohydny śnieg. Był przy tym tak mało wyrazisty, że o wiele bardziej w oczy rzucały się rozrzucone po okolicy psie odchody, względnie rozdeptane filtry tanich papierosów. Greta z właściwą sobie precyzją odszukała swoje własne Clio, utrzymywane głównie z pieniędzy zarobionych przez nią samą z prowadzenia prac różnych. I trochę z bogactwa rodziców. Torba została umieszczona sprawnie na tylnym siedzeniu, po czym na przednim siedzeniu, dla uściślenia kierowcy, umieściła się sama Gerta. W towarzystwie czarnej kopertówki i kluczyków z immobiliserem.
            Czas podróży, obliczony na około godzinę, bo przecież jeszcze przejazd przez centrum Berlina o tej godzinie w taki dzień, nie jest zajmujący. Można w tym czasie skupić się na czymś o wiele bardziej pożytecznym. Gerta włącza Télépopmusik, dzięki czemu narracja wymyka się spod kontroli i wędruje w ciekawsze rejony. Elektro uaktywniło retro. Sięgamy zatem do Gertowych wspominków. Robimy retrospekcję Gertowej głowy.
            Sięga to kilka lat wstecz, podczas których Gerta gościła w pokoju zwierzeń co najmniej trzech kandydatów na wielką miłość. Z żadnym się nie udało. Okazywało się bowiem, że mężczyźni ci byli już pozbawieni umiejętności zabawy w miłość rozumianą po kobiecemu. Biedni mężczyźni, którym zabierano miłość jak nowe wiaderko w piaskownicy, albo nie dawano im jej, jak cukierka. Idąc za koleją, po której rozsądne pociągi jadą zawsze w przeciwnym kierunku, Gerta zapoznała sobie takiego oto Artura. Byłby to może piękny i szczęśliwy związek, gdyby nie fakt, że do niego nie doszło. Oczywiście nie doszło wszędzie poza łóżkiem, bo w łóżku związek był pierwszorzędny. Gerta wprawdzie owszem, zakochała się, ale raczej bez wzajemności, niestety. Niedoszły rozwodnik, którego żona doszła i była już nieco stuknięta, nie mógł się przecież w takiej sytuacji stać doszłym. Więc dochodził tylko w Gercie od czasu do czasu. Nie mógł więc skrzywdzić ani żony, ani też prawie dorosłych dzieci, bo z jakiej racji? To wiadomo, porządny chłop, ten Artur. Gertę jednak skrzywdzić przyszło mu łatwo, nie miał nic przeciwko. A tak ją zapewniał, tak mamił. Skurwysyn. Rozbudzał tak Gertowe pożądanie. Śmiało, tlij się, tlij! Będę mógł cię gwałcić za obopólną zgodą. Kiedy Gerta coś zrozumiała i postanowiła zamknąć dla Artura swoje podwoje, ten zgłupiał. Pisał, dzwonił, nachodził, nie mógł się pogodzić co najmniej! Nie mógł pozwolić, by jego prywatna, tajemna pielęgniarka i akuszerka jego penisa, położna jego ciała, mogła tak ot, odejść. Sączył więc słodkie jak miód zapewnienia, że kocha najbardziej na świecie, że się w końcu rozwiedzie, że ma ją w dupie, ale dobrze się ją pieprzy, wobec czego ją kocha. Ostatecznie nie od dziś wiadomo, że faceci rzadko mówią kobiecie prawdę, a częściej to, co w danej chwili kobieta chce usłyszeć. Gerta jednak poznała w międzyczasie innego, jadąc na koncert do Magdeburga. Rozdział Artura został tym samym wypchany przez narząd innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz